31 stycznia 2012

Nowe-stare

Potykam się o puste pudła. Raz po raz wpada w nie z hukiem Marlon, przypominając mi subtelnie, że może powinnam je już czym zapełnić, a może wręcz przeciwnie: "nie zabieraj ich, mam przecież z nimi przednią zabawę". 

Sześć lat poza domem rodzinnym. Prawie dwa tysiące kilometrów od domu, kilkaset godzin spędzonych na Skype, obok rzeczy spakowanych przed wyjazdem przez ukochaną Mamę licznie zgromadzone inne. Kupione na szybko w supermarkecie, podarowane przez byłego pracodawcę, który miał zdekompletowany zestaw w pubie, znalezione na wyprzedażach bagażnikowych (carboot sales) czy angielskich charity shops (czyli sklepach typu second hand, które działają na rzecz jakiejś organizacji charytatywnej). Dla kogoś śmieć, oddany za darmo lub półdarmo, dla mnie skarb. Szklanka nie do kompletu, ale zmieszczę w niej pół dużej butelki wody mineralnej, ceramiczna miseczka, w której najpiękniej prezentuje się hummus. Kubek, który lata temu zostawiła najlepsza na świecie Siostra, wyprowadzając się ze wspólnie wynajmowanego domu. Nowy dom to okazja do uporządkowania - myśli i rzeczy. O ile staram się oczyścić umysł i wejść do nowego domu bez niepotrzebnych wspomnień i obciążeń, to nie potrafię pozbyć się przedmiotów. 

Dziurawa ściereczka z kurami. Co z tego, że dziurawa, nie wyrzucę, bo dostałam od Mamy. Odręcznie napisane kartki, krótkie notatki, podziękowania za przysługę, lub po prostu wyznanie uczucia. Tak mało osób dziś wysyła tradycyjną pocztę. Spalić w kominku? Nie ma mowy. Fetyszyzuję książki? Może. Najlepszy czytnik nowej generacji nie zastąpi zapachu papieru i farby drukarskiej. Najnowsza kupiona przez Lubego, który zanim mi ją podarował na święta, w tajemnicy przede mną przeglądał zdjęcia potraw, wspominając najlepszą kolację w naszym życiu. Zdmuchuję więc z nich kurz jak na filmach i pakuję. Talerze owijam skrzętnie w zgromadzone do tego celu olbrzymie niedzielne wydania "Times", wkładam do pudeł. Przez najbliższe tygodnie wystarczą nam dwa talerze, dwa garnki, dwa kubki. Resztę musimy spakować. 

Powoli oczyszczam też szafki z produktów, które może trochę tam za długo zalegały. Przyzwyczajam się do komponowania potraw z tego, co akurat mi zostało w domu, bo od końca lutego wyskoczenie do miasteczka na zakupy będzie zajmować jeszcze więcej czasu. Uczę się więc jeszcze większej dyscypliny. O! Pół paczki ciecierzycy. Będzie pyszne curry. Za mało warzyw? Nie szkodzi. W lodówce są suszone pomidory. Zaskakująco pyszne, nowe połączenie.



Curry z ciecierzycy, szpinaku i suszonych pomidorów 

4 porcje 

2 łyżki oleju słonecznikowego lub klarowanego masła (ghee)
1 średnia cebula, obrana i pokrojona w kostkę 
4 ząbki czosnku, obrane i drobno posiekane
1 czerwona chilli, wypestkowana i drobno posiekana
ok. 2.5 cm kawałek imbiru, obrany i drobno posiekany 
¼ łyżeczki kurkumy 
ok. 3 szklanki ciecierzycy, ugotowanej
400ml puszka mleka kokosowego 
ok. 300g świeżego szpinaku, całe liście (użyłam drobnolistnego, większe liście należy poszarpać) 
ok. 8 połówek suszonych pomidorów z oleju, pokrojonych na paseczki 
sól 

W dużym garnku rozgrzałam olej i dodałam cebulę. Smażyłam przez parę minut, aż zmiękła. Dodałam czosnek, imbir i chilli, smażyłam jeszcze chwilę, po czym dodałam kurkumę. Zamieszałam dokładnie, aby przyprawa pokryła cebulę, dorzuciłam ciecierzycę, dolałam mleka kokosowego i zamieszałam. Przykryłam i dusiłam przez kilka minut. Następnie partiami dodawałam szpinak - czekałam z dodaniem kolejnej partii, aż poprzednia nieco zwiędnie (uwaga: 300 gramowa paczka wygląda na szaloną ilość szpinaku, ale w potrawie traci on bardzo dużo na objętości, więc proszę, nie przejmujcie się tym, możecie nawet dać więcej). Jak już dodałam ostatnią partię szpinaku, to dorzuciłam pomidory, doprawiłam solą, zamieszałam, zagotowałam i wyłączyłam ogień. 

Serwowałam z chlebem naan, tradycyjnym dla Peszawaru (Pakistan) - z rodzynkami i kokosem. Danie nadaje się do odgrzewania, ale szpinak traci mocno na urodzie. Na smaku za to wcale!

23 stycznia 2012

Pierdzę ogólnie w waszym kierunku

Internet daje dużą swobodę, można się czuć anonimowo. Można komuś dowalić, tak ot, dla zasady. Jak ktoś się musi tak dowartościowywać, to ja już na to nic nie poradzę. Można na czyichś plecach, na kogoś pracy próbować sobie tę długą i czasem ciężką drogę skrócić. 

Ja tu nie występuję anonimowo. Na blogu nie pod pełnym imieniem i nazwiskiem, ale piszę do jednego miesięcznika, udzieliłam kilka wywiadów dla serwisów internetowych. Jestem szczera. A mój blog jest jak mój dom. Jak komuś się tu nie podoba, to nie musi od razu załatwiać mi się na podłogę. Może wyrazić krytykę, bez personalnych wycieczek, ja mogę wysłuchać, przyjąć lub nie. I z mojego domu wyprosić, jeśli uznam, że ktoś mnie, lub kogoś kogo kocham obraził. Postanowiłam wprowadzić moderację komentarzy na blogu, a wszystkim tym, którzy próbowali mnie obrazić, czy tu, czy w innych miejscach w internecie mam jedno do powiedzenia: "Pierdzę ogólnie w waszym kierunku"*. Ta zupa zdecydowanie w tym pomaga. Na zdrowie! 

Zupa to zwykła-niezwykła, bo jej przygotowanie wymaga mało czasu, a efekt jest bardzo satysfakcjonujący. Nieco podobna do znanej na pewno wielu klasycznej zupy z marchewki i kolendry, ale wzbogacona wyrazistymi przyprawami i soczewicą; dzięki niej jest bardziej pożywna i sycąca. Bardzo dobra na zimne dni. 

Pikantna zupa z marchewki i czerwonej soczewicy

4 porcje

ok. 500g marchewki, obranej i startej na dużych oczkach
ok.150g czerwonej soczewicy, przepłukanej na sicie
ok.1.2l bulionu warzywnego (raczej gorącego)
1 cebula, obrana i drobno posiekana
1 ząbek czosnku, obrany i drobno posiekany
2 łyżki oleju słonecznikowego lub klarowanego masła
1-2 łyżki koncentratu pomidorowego 
¼łyżeczki sproszkowanej chilli
szczypta cynamonu
1 łyżeczka mielonego kuminu  
2 łyżeczki całego kuminu
sól
garść świeżej kolendry, posiekanej, kilka listków zostawionych do dekoracji
2-4 łyżki gęstego jogurtu naturalnego (użyłam mojego ulubionego jogurtu Total)  


Rozgrzałam olej w dużym rondlu, dodałam cebulę i smażyłam przez kilka minut, aż zmiękła. Dodałam czosnek i smażyłam jeszcze przez minutę. Dodałam mielony kumin, cynamon, chilli, wymieszałam dokładnie i po chwili dodałam marchewkę i soczewicę. Wymieszałam ponownie i zalałam bulionem. Doprawiłam solą, dodałam koncentrat pomidorowy, zamieszałam raz jeszcze, przykryłam i gotowałam na małym ogniu przez ok. 15 minut. 

W tzw. międzyczasie na suchej patelni uprażyłam ziarna kuminu, aż zaczęły intensywnie pachnieć. Ściągnęłam z ognia i odstawiłam na bok.

Na sam koniec gotowania zupy dodałam posiekaną kolendrę, gotowałam jeszcze przez 2-3 minuty. W tym momencie zupę można zmiksować blenderem na gładko, albo zostawić w takiej formie. Ja lubię taką fifty-fifty, więc zupę miksuję bardzo krótko i zostają w niej kawałki warzyw, ale nabiera nieco kremowej konsystencji. 

Przed podaniem zupy zrobiłam kleksa z jogurtu naturalnego, posypałam listkami kolendry i prażonym kuminem. Świetnie smakuje z chlebem naan.



* "Monty Python and the Holy Grail"

18 stycznia 2012

Występy gościnne

Dla odmiany zapraszam na bardzo ładny blog o designie, gdzie oprócz masy ciekawych, miłych dla oka rzeczy znajdziecie mój przepis na ciasto herbaciane, skecz Monty Pythona o facetach z Yorkshire, a także mój nowy gadżet kuchenny. Po to wszystko zapraszam serdecznie na blog Funity, o TUTAJ.

15 stycznia 2012

Gdzie jeść? Tan Hill Inn, Reeth, Swaledale


W czasach gdy w Wielkiej Brytanii zamyka się dwadzieścia pięć pubów dziennie, albo tradycyjne puby są zastępowane przez te sieciowe z tanim komercyjnym piwem i wielkimi plazmami, na których wyświetla się przez cały dzień Sky Sport, pub w którym w kominku gra prawdziwy ogień, z kuchni pachnie domowym angielskim pajem, a nie kebabem, staje się prawdziwą perełką. A jeszcze jeśli jest to najwyżej położony pub w Wielkiej Brytanii, (1732 stóp, czyli 529 metrów npm.) to w ogóle warto tam pojechać. To nie jest może imponująca wysokość w porównaniu do polskich warunków, ale pamiętajcie, że w UK nie ma takich wysokich gór. 


 Pub i zajazd Tan Hill, położony jest w sąsiedniej dolinie Swaledale, niedaleko wioski Reeth i prowadzi do niego wąska, kręta droga. W dzień kiedy u mnie świeci słońce i jest nieco ponad 0 stopni C, w okolicach pubu można zastać prawdziwą zimę. Scenerię niczym w filmie "Fargo" dopełnił przejeżdżający radiowóz. Przed pubem można się poprzytulać do owiec, które zachowują się jak psiska. Owce są tam zwierzętami domowymi, ulubieńcami, tak samo jak psy oraz kot i są one stałym i charakterystycznym elementem tego miejsca.

Pub jest uroczy, właściciele sympatyczni, na barze leniwie przeciągał się kot, pod kominkiem spał pies, nie zważając na nic, co dzieje się dokoła. Po wypiciu pinty lokalnego piwa apetyt nam się zaostrzył, a zapach z kuchni zaczął uwodzić. Właścicielka zachwalała zupę (z marchewki i pomarańczy) - orgazm, jak sama twierdziła, ale my mieliśmy chrapkę na mięso. A konkretnie wołowinę długo duszoną w piwie, podaną w gigantycznym Yorkshire puddingu z kremowymi ziemniakami i gotowanym groszkiem. Tradycyjne angielskie jedzenie, proste i tak dobrze ugotowane, że gotowa jestem na to danie wracać i wracać. 

Wrócę tam na pewno, aby spróbować innych specjałów, a Was zachęcam do odwiedzenia, gdybyście byli w okolicy. To miejsce warte odwiedzenia, nie tylko z powodu dań tam serwowanych. To po prostu pub z charakterem, a tych może z czasem brakować na angielskiej mapie pubów. Jest także świetną bazą wypadową do górskich wycieczek. Gdybyście się zasiedzieli, za dużo wypili, albo złapała Was burza śnieżna, to można wynająć sobie pokój i spokojnie przenocować, a rano mieć zaserwowane pełne angielskie śniadanie. Czego chcieć więcej? 


Tan Hill Inn, Tan Hill
Reeth
Richmond
Swaledale
North Yorkshire Dales
DL11 6ED Tel. (01833) 628 246  
E-mail: tracy@tanhillinn.com, info@tanhillinn.com 

Godziny otwarcia i serwowania posiłków różnią się w zależności od pory roku. Ceny od 5.95 do 10.50 funta za posiłek, desery ok. 3.5 funta, dostępne jest osobne menu dla dzieci.

9 stycznia 2012

Nowy rok bez spinek




Kochani, 

Minęły święta, przyszedł kolejny rok, na blogu od paru tygodni nie pojawiło się nic. Nie zdążyłam skomponować kartki świątecznej, projekt kalendarza po wstępnej selekcji przepisów został tylko w mojej głowie, nawet nie dałam rady opublikować nic, co mogłoby zainspirować Was na imprezę sylwestrową. Na początku czułam się z tym źle, ale szybko to uczucie minęło. Poczułam, pierwszy raz od długiego czasu, że nie muszę nic. Nie narzucę sobie czegoś na siłę, zaniedbując to, co dla mnie ważne. Nie było bloga, choć jest ważnym elementem mojego życia, nie było fotografowania, gotowałam tylko ze znanych i sprawdzonych przepisów, karmiłam tych, którzy są mi bliscy. Czas spędzony z ukochaną siostrą to rzecz bezcenna. Mam go rzadko, tym bardziej go cenię. Do blogowania wracam z przyjemnością i nadzieją, że w tym roku będziecie zaglądać, inspirować się tym, co tu znajdziecie i poczekacie chwilkę, jeśli uznam, że akurat mam ochotę robić coś innego, albo tak, po prostu nie mam akurat ochoty fotografować, gotować, pisać. Po prostu - postanowiłam, że w roku 2012... nic nie muszę. Ale dużo chcę.

Mam nadzieję, że ten rok przyniesie Wam i Waszym bliskim wiele pomyślności i zdrowia.

Zapraszam na prosty, szybki i smaczny obiad.




Kurczak pieczony z koprem włoskim, pomidorami i oliwkami 

2 porcje 

2 piersi kurczaka, bez kości, ze skórą
1 bulwa kopru włoskiego, pokrojona na ósemki
kilka pomidorków koktajlowych
kilka czarnych podsuszanych oliwek z pestką
kilka gałązek świeżego tymianku
nieco oliwy (miałam aromatyzowaną włoskim koprem, pieprzem i kolendrą)
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

W żaroodpornym naczyniu ułożyłam koper włoski, skropiłam go oliwą, delikatnie posoliłam i zmieliłam nieco pieprzu. Przykryłam folią aluminiową i wsadziłam do piekarnika nagrzanego do 200 stopni C (termoobieg).

Na rozgrzaną patelnię wlałam łyżkę oliwy i usmażyłam posolonego i posypanego pieprzem kurczaka - obie piersi smażyłam na rumiano, zaczynając od strony skóry. Gdy skórka była już zarumieniona obróciłam piersi i smażyłam jeszcze 3-2 minuty.

Po ok. 10 minutach od momentu wsadzenia kopru do piekarnika odkryłam go i dołożyłam piersi kurczaka, skórą do góry oraz gałązki tymianku. Piekłam bez przykrycia kolejne 8 minut, następnie dodałam oliwki i pomidorki i piekłam jeszcze przez 5 minut.

Można podawać z pieczonymi w oliwie ziemniakami.