29 czerwca 2012

Subiektywny przewodnik po brytyjskich serach, odc. 2

Gwiazdą drugiego odcinka przewodnika po brytyjskich serach będzie jeden z serów hrabstwa, w którym mieszkam, czyli Yorkshire, które obfituje w pyszne sery. Tak więc na pewno sery z Yorkshire pojawią się w tej serii jeszcze nie raz. Dzisiaj zapraszam na Yorkshire Blue.


Jest to ser produkowany od 1995 roku i za jego produkcją kryje się ciekawa historia. Judy Bell, żona farmera, która w latach osiemdziesiątych dorabiała sobie na pół etatu w klinice osteoporozy, spotykała się w pracy bardzo często z problemem nietolerancji laktozy. Zagłębiła się w temat i odkryła, że często osoby z nietolerancją laktozy nie mają reakcji alergicznej na mleko owcze i może ono stanowić podstawę wyrobów mlecznych, którymi te osoby mogłyby się cieszyć. Judy zaczęła więc eksperymentować z mlekiem różnych ras owiec, przez lata dopracowywała receptury, pomagając jednocześnie na farmie, wychowując dzieci i prowadząc dom.

Wreszcie w 1989 roku założyła firmę (Shepherds Purse) i wprowadziła swoje sery na rynek, z roku na rok powiększając asortyment. Do dziś jest to mała firma rodzinna, choć angażuje już więcej ludzi i jest biznesem na pełen etat, a ich sery można znaleźć w każdym dobrze zaopatrzonym sklepie, także w sieciach supermarketów. 

Dziś skupię się na Yorkshire Blue, ale możecie być pewni, że w cyklu pojawią się inne sery z tej wytwórni, bo jadam je regularnie. Ten jest serem wegetariańskim, wytworzonym w całości z pasteryzowanego mleka krowiego i był to pierwszy ser wyprodukowany przez Shephers Purse właśnie z tego mleka. Zresztą producenci szczycą się tym, że był to pierwszy od trzydziestu lat niebieski ser z mleka krowiego wyprodukowany w Yorkshire. 

Jest to ser ręcznie robiony, dojrzewający przez ok. 8 tygodni, środek jest bladożółty i poprzeplatany niebieskimi żyłkami pleśni. Każdy ser jest obracany ręcznie co tydzień, aby zapewnić równomierne rozprzestrzenianie się pleśni i jednolitą konsystencję. Skórka jest bardzo miękka, wnętrze zwarte, ale kremowe. Smak lekko słony, z nutą orzechową. 

Yorkshire Blue zdobywa masę nagród w konkursach branżowych, m.in. złoty medal na konkursie World Cheese Awards w 2010 roku.

Region: Yorkshire 
Typ sera: niebieski 
Kształt: okrągły 
Mleko: pasteryzowane krowie
Podpuszczka: wegetariańska 
Cena: 15 funtów/kg 
Producent:  Shepherds Purse, 
Leachfield Grange, Newsham,
 Thirsk, North Yorkshire YO7 4DJ

25 czerwca 2012

Zupa, po której nie będziecie głodni

W poprzednim wpisie wspomniałam Wam, że w Liverpoolu wraz z lubym udaliśmy się na pyszne zupy do Wagamamy. Ilekroć jesteśmy w większym mieście, w którym mają swój bar, nie możemy sobie odmówić wizyty i próbowania nowych rzeczy z ich ciekawego menu. 

Wagamama była mi nieznana dopóki nie wspomniała o niej moja siostra, która mieszka w Cork, a także Ewelina z "Around the Kitchen Table", za co jestem im wdzięczna. Odkąd przeprowadziłam się do Wielkiej Brytanii mieszkam tylko na wsi, gdzie królują tradycyjne puby, a nie etniczne knajpy, czy sieciówki. Bo Wagamama to jest sieciówka. I tak, to jest komercja. Tak, to jest bar szybkiej obsługi, gdzie nie gwarantuje się, że przekąski przyjdą szybciej niż danie główne, albo, że dla wszystkich przy stoliku główne dania zostaną wydane w tym samym czasie. I tak - są to dania szeroko pojętej kuchni azjatyckiej (choć sami mówią, że inspirują się kuchnią japońska, to widziałam inne wpływy), które najprawdopodobniej zostały ugładzone dla przeciętnego Europejczyka czy Australijczyka.

To jest miejsce, gdzie nie ma indywidualnych kameralnych stoliczków. Są wielkie drewniane stoły i ławki i możecie siedzieć obok obcych ludzi, jeśli bar jest pełny. Nie ma eleganckich serwetek i obrusów, są papierowe podkładki, na których kelnerzy zapisują numerkami Wasze zamówione dania. Za to kuchnia jest na widoku, można podejść i zobaczyć jak kucharze mieszają w wokach. No i jedzenie, które uwielbiam. 

Tak, to jest komercyjny fast food, ale dlaczego ja tak lubię tam jeść? Bo to jest miejsce, gdzie szybkie jedzenie robione jest ze świeżych składników. To jest miejsce, gdzie serwują rewelacyjne mieszanki świezo wyciskanych soków owocowych i owocowo-warzywnych. Próbowałam tam już wielu dań, ale chyba zupy są moimi ulubionymi. Niech Was nie zmyli pojęcie zupa, to nie jest cienka zupka, po której będziecie mieć apetyt na więcej. To jest wielka micha napakowana nudlami i bogactwem dodatków, z pysznym wywarem. Pachnące przyprawami, zawierające świeże chrupiące warzywa zupy pojawiają się na moim stole po pięciu minutach, są bardzo sycące i to jest to co tygryski lubią najbardziej. No i nie zapominam, że podczas wizyt w Wagamamie ćwiczę kunszt jedzenia pałeczkami i idzie mi to coraz sprawniej. 

Dziś pokażę Wam zupę inspirowaną ichnimi zupami, choć nie korzystałam z przepisu z ich książki kucharskiej, którą podarowała mi sis. To innym razem. Dziś moja improwizacja. Lista składników jest długa, ale jak to zwykle bywa z takimi daniami, gdy już wszystko jest posiekane, ewentualnie zamarynowane, to potem już mamy z górki i za 10 minut cieszymy się zupą. Nie zrażajcie się więc proszę. Zachęcam, aby wykonanie azjatyckich dań zaczynać właśnie od posiekania/pokrojenia wszystkich składników. Potem jest już tylko łatwiej i szybciej.




Zupa warzywno-kokosowa (wersja wegańska oraz z kurczakiem)

2 porcje 

4 łyżki oleju słonecznikowego lub z orzechów ziemnych 
2 duże ząbki czosnku, obrane i drobno posiekane 
1 mała czerwona chilli, wypestkowana (lub z  pestkami dla większej ostrości) i drobno posiekana 
1 mały kawałek świeżego imbiru, wielkości orzecha włoskiego, obrany i drobno posiekany 
5 dymek, pokrojonych na niezbyt cienkie kawałki (biała i zielona część)
1 mała czerwona papryka, pokrojona w paski
6 mini kolb kukurydzy, pokrojonych wzdłuż na pół, lub na ćwiartki 
6 pieczarek, pokrojonych na grube plasterki 
garść świeżej kolendry, łodyżki i większość liści posiekanych, kilka liści zostawionych do dekoracji 
1 łyżka czerwonej tajskiej pasty curry (użyłam, gdyż nie miałam trawy cytrynowej, a ona jest w składzie pasty, ale uwaga! do wege wersji sprawdzić skład pasty, gdyż może zawierać sos rybny lub pastę z krewetek, więc gdy pominiecie pastę, to dodajcie koniecznie trawę cytrynową)
400ml puszka mleka kokosowego 
600ml wywaru warzywnego (miałam bardzo prosty z brukwi, marchewki, selera naciowego i liści pora)
1 pierś kurczaka, pokrojona na cienkie plastry 
150g tofu, pokrojonego w sporą kostkę 
4 łyżki sosu sojowego 
1 łyżeczka cukru palmowego 
2 łyżki oleju z prażonego sezamu 
1 limonka 
300g azjatyckich nudli ryżowych (lub dla wersji niewegańskiej jajecznych; z ryżowych lubię najbardziej szerokie nudle typu Shahe fen)
sól do smaku 

Zacząć od zamarynowania tofu i kurczaka. W tym celu wziąć ok. pół łyżeczki posiekanego czosnku i imbiru wymieszać z olejem sezamowym, cukrem palmowym, sosem sojowym, wymieszać i podzielić na pół. W jednej połowie wymieszać kurczaka, w drugiej tofu. Pozostawić w marynacie na kwadrans. 

Przygotować nudle wg przepisu na opakowaniu i przełożyć do podgrzanych dużych misek. 

W woku lub głębokim rondlu rozgrzać połowę neutralnego oleju i przez ok. minutę smażyć w nim czosnek, imbir i chilli. Następnie dodać dymkę, zachowując nieco posiekanej zielonej części do dekoracji, kukurydze, paprykę i pieczarki. Smażyć przez ok. 2 minuty, następnie dodać posiekaną kolendrę i pastę curry jeśli używacie, lub trawę cytrynową. Smażyć jeszcze minutę i dodać mleko kokosowe i gorący wywar. Zagotować i po minucie zdjąć z ognia. Można doprawić solą. 

W czasie gdy przygotujemy zupę rozgrzać na dwóch patelniach po jednej łyżce oleju i usmażyć na złoto kurczaka oraz tofu. To nie powinno zająć więcej niż 4-5 minut, więc jeśli nie jesteście w stanie robić w kuchni trzech rzeczy na raz, to możecie to usmażyć, gdy zupa już będzie gotowa, bo przykryta nie zdąży ostygnąć. 

Zupę rozdzielić między dwie miski z makaronem, jedną posypać kurczakiem, drugą tofu, obie udekorować resztą dymki, kolendry i ćwiartkami limonki. Przed jedzeniem do zupy wycisnąć sok z limonki. 

22 czerwca 2012

Casting, biusty i ogłoszenia parafialne

Wiem, że to blog kulinarny i trochę go rozrzedzam, ale miałam od Was tak cudowny odzew w sprawie castingu i tyle pytań jak to wyglądało i jak  poszło, że mam ochotę Wam napisać jak to wszystko przebiegło. Tak więc dzisiaj jeszcze niekulinarnie, ale już mam nowe zdjęcia i przepis, które za parę dni. No i drugi odcinek przewodnika po serach!

Pojechałam na spotkanie do Liverpoolu (ok. 3 godzin jazdy ode mnie) do sklepu Bravissimo/Pepperberry (dwie firmy siostry - oferujące biustonosze w rozmiarach D-K oraz ubrania zaprojektowane dla pań o pełnym biuście), gdzie przyjęto mnie bardzo przyjacielsko, częstowano przekąskami i winem musującym. Panie były bardzo miłe, przydzielono mnie do bra fitterki (ekspertki od biustonoszy), z którą dyskutowałyśmy o rozmiarze bielizny, różnych krojach i która ostatecznie dobrała mi biustonosz. Następnie ubrałam czarne legginsy i obcisły podkoszulek, tak aby panie mogły ocenić jaki mam rodzaj sylwetki. Najpierw zmierzyły mi obwód biustu, talii i bioder, a potem zrobiły mi zdjęcie twarzy, zdjęcie sylwetki od tyłu i poprosiły o przymierzenie dwóch różnych krojów sukienek. W tych sukienkach również mnie sfotografowano. Wypełniłam formularz informacyjny i miałam czas na buszowanie po sklepie. W ramach podziękowania za przybycie na casting Pepperberry zaoferowali mi dowolnie wybraną przeze mnie sukienkę. Wybrałam tę, którą prezentuję na zdjęciu:

Stripe Hem Dress (Pepperberry)

Nie posiadam żadnych zdjęć z castingu, ale podobno mają się pojawić na ich profilu na facebook. Po castingu, który zajął ok. godzinę wybraliśmy się z lubym na pyszne zupy do Wagamamy, a potem na spacer do doków nad rzeką Mersey, które są odświeżone, ciekawie zagospodarowane i stanowią wizytówkę miasta (które generalnie nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia). Niestety z całego zakręcenia przed castingiem, zapomniałam spakować aparat fotograficzny, więc tym razem nie będzie relacji, a szkoda, bo widziałam kilka ciekawostek. 

Tyle na temat przebiegu castingu, o tym kto się zakwalifikował do ostatecznej sesji zdjęciowej dowiemy się za parę tygodni. To będą zdjęcia pokazujące jak różne sylwetki mają kobiety i jakie kroje dobierać do danej sylwetki. Sesja zapowiada się bardzo ciekawie, bo modelkami-klientkami ma się zająć sztab profesjonalistów. 

Jasne jest jak słońce, że bardzo chciałabym wziąć udział w tej sesji, ale już samo zaproszenie na casting było jak kop adrenaliny, szczególnie, że jak mi powiedziano zgłosiła się masa klientek tego sklepu i mogli wybierać i przebierać, zanim zdecydowali się zaprosić konkretne osoby. Muszę przyznać, że to wyróżnienie pomogło mi, jako kobiecie, która przez lata (na szczęście dawno i nieprawda) była przekonana o tym, że musi zbierać na operację redukcji biustu, ostatecznie pożegnać pewne wątpliwości. Skąd się to u mnie wzięło? Gdy byłam w liceum i na studiach panie w sklepach oferowały mi źle dobraną bieliznę. To niestety ciągle się zdarza, jednak widzę w Polsce wielki postęp w tej materii. Na razie bardziej wśród kobiet, ale rynek chyba też powoli nadąża. Gdybym za każde usłyszane: "nie produkuje się miseczek większych niż DD" oraz "pani pod biustem musi mieć 80cm" dostawała złotówkę, to byłabym bogata. I męczyłam się przez lata w źle dobranej bieliźnie, nie dającej dobrego "wspomagania", budzącej frustrację i powodującej garbienie się, bo wydawało mi się, że z tym biustem to już nic się nie da zrobić, poza operacją. Panie, zachęcam Was gorąco do uświadomienia się w kwestii dobrze dobranych staników, bo wiele z Was nosi za duży obwód i za małą miseczkę. To dla Waszego komfortu i zdrowia. Gwarantuję, że poczujecie się jak nowo narodzone. Ja żałuję, że zainteresowałam się tym tematem późno, bo dopiero w okolicach trzydziestych urodzin. Ale nie patrzę już w przeszłość, czego i Wam życzę. 

Za wszelką życzliwość, życzenia powodzenia i ciepłe słowa dziękuję ślicznie i kłaniam się w pas! Jak już coś będę wiedzieć o wynikach castingu, to na pewno dam Wam znać. To na tyle z wieści niekulinarnych, a ja wracam do gotowania i fotografowania, tym bardziej, że jak się dowiedziałam dzięki uprzejmości Uli z Kuchni na Wzgórzu, miesięcznik "Moje Gotowanie" w najnowszym numerze poleca mój blog. Było mi niezwykle miło przeczytać te wszystkie pozytywne rzeczy o moim blogu i czuję się zobowiązana, aby utrzymać poziom! Dziękuję za wyróżnienie! 



A i jeszcze na koniec ogłoszeń parafialnych chciałam Wam dać znać, że tydzień temu postanowiłam, że na blogu pojawią się reklamy. Nie szemrany product placement, nie wpisy sponsorowane (choć tych nie wykluczam, jeśli produkt mi się podoba), a przejrzysta sekcja z wyświetlającymi się reklamami. Blog z założenia miał być tylko hobby i nadal nim jest, jednak bywa to hobby kosztowne. Mam nadzieję, że skromne wpływy z reklam pozwolą powoli kupować książki kucharskie, które od wieków wiszą na mojej długaśnej liście życzeń na Amazon, a może nawet na jakieś wyjście do restauracji czy ciekawą wycieczkę, o której mogłabym Wam napisać? W każdym razie dzięki temu blog i moje hobby mają się rozwijać. Liczę na Wasze zrozumienie. 

Dziękuję. Skończyłam. :)


6 czerwca 2012

Szybki obiad i prośba o Wasze zaciśnięte kciuki

Na szybki i nieskomplikowany obiad latem niewiele trzeba. Sezonowe warzywa cieszą oczy, jeśli jesteśmy szczęściarzami mieszkającymi w miejscu, gdzie temperatury przypominają letnie, a nie późnojesienne, to do zaspokojenia apetytu w ogóle nie potrzeba konkretów i często warzywa z patelni podrasowane małym co nieco, to jest właśnie najlepsza opcja obiadowa. 

Dziś proponuję Wam taki lekki i szybki obiad i przepraszam za chwilową przerwę, która nastąpi. Pojawię się z nowymi wpisami pod koniec czerwca. Spieszę z wyjaśnieniami, a także z wielką prośbą o trzymanie kciuków. W zeszłym tygodniu dowiedziałam się, że przeszłam pozytywnie wstępną selekcję kandydatek do nowego projektu pewnej brytyjskiej firmy odzieżowej promującej kobiety o pełnych biustach i biodrach. Zostałam zaproszona na mierzenie bielizny, wstępną sesję fotograficzną i rozmowę. To drugi i zarazem ostatni etap, w którym zostaną wybrane dziewczyny do tego projektu. Nie marzę nawet o tym, że wybiorą akurat mnie z tysięcy dziewczyn, ale traktuję to jak wspaniałą przygodę i kolejne doświadczenie. Chcę wyglądać dobrze, mieć nieskazitelną cerę, błysk w oku, dlatego przez kolejne dni, jak przed wielką galą będę z większą uwagą dobierać produkty, które jem i poświęcać więcej czasu na wyciszenie się po pracy, na gimnastykę, która z jednej strony mnie wyciszy i pozwoli się odstresować, a z drugiej nada sylwetce nieco więcej gibkości. Nie będę się odchudzać, bo to nie o to chodzi! Chcę po prostu przed wyjazdem na to spotkanie poświęcić sobie nieco więcej czasu. Gotowanie się nieco zmieni, nie będę się skupiać na fotografowaniu potraw, czy wyszukiwaniu nowych przepisów. Chwilowo! Proszę o cierpliwość i o trzymanie kciuków 19 czerwca. Nawet nie za to, abym dostała tę pracę, ale o to, żebym mnie nie pokonał stres i abym dobrze reprezentowała Polki na wyspach. Wiem, że zrozumiecie i dziękuję Wam za to. Nowe doświadczenia i wyzwania to jest to, co daje mi kopa, tak więc wrócę z większą dozą energii, jestem tego pewna. 

Przed przerwą zapraszam na jeden z naszych ulubionych zestawów obiadowych, gdy za oknem lato. 





Miętowy groszek ze szparagami, pancettą i jajkiem w koszulce

2 porcje 

ok. 500g zielonego groszku (może być mrożony, trzeba go rozmrozić wcześniej na sicie)
10 zielonych szparagów, twarde końce usunięte, każdy szparag przepołowiony
10-12 cienkich plastrów wędzonej pancetty (włoskiego dojrzewającego boczku, można zastąpić bardzo cienko pokrojonym wędzonym boczkiem)
1 łyżka oliwy  
2 jajka 
sól 
świeżo zmielony czarny pieprz 
garść listków świeżej mięty, posiekanych z grubsza

Na suchej patelni usmażyć pancettę, aż będzie chrupiąca i odłożyć ją na talerz. Na tłuszcz po smażeniu pancetty wlać oliwę i dorzucić szparagi. Smażyć przez ok. 4 minuty, ciągle mieszając. Następnie dorzucić groszek i smażyć przez 2-3 minuty - tak aby groszek się zagrzał, ale nie stracił jędrności i koloru. Na sam koniec dorzucić miętę i delikatnie posolić i zmielić nieco pieprzu. Wymieszać i rozłożyć na talerze. 

W tzw. międzyczasie wbić każde jajko do małej miseczki. Zagotować wodę w rondelku, posolić, ściągnąć z ognia i jajka wlać do rondelka. Postawić z powrotem na ogniu i gotować przez ok. 90 sekund.

Groszek ze szparagami przybrać plastrami usmażonej pancetty i na górze położyć odłowione za pomocą łyżki cedzakowej jajko. Podawać od razu.


2 czerwca 2012

Nie igrzyska, a pudding chlebowy Wam przynoszę

Lubicie przepisy z wykorzystaniem niepierwszej świeżości chleba? Ja uwielbiam (i chleb wolę od igrzysk). Puddingu chlebowego (bread & butter pudding) chyba nie muszę nikomu przedstawiać. To takie typowe jedzenie domowe, nie wygląda może najlepiej, ale smakuje jak u Mamy. I ja nie mam nic przeciwko puddingowi pieczonemu w dużej formie i potem krojonemu na porcje. Jednak tym razem chciałam wynieść ten deser do nieco bardziej eleganckiego poziomu.

Zwykle wykorzystuję do tego czerstwe pieczywo drożdżowe, na zakwasie piekę żytnie i nigdy nam nie zostaje, zresztą, to nie byłaby raczej dobra baza.  Bagietka, chałka, pieczywo tostowe, croissant czy brioche - te sprawdzają się najlepiej. Można odciąć skórki, albo zostawić je i pozwolić, aby pudding miał zróżnicowaną konsystencję. Można przełożyć go dżemem, marmoladą pomarańczową, dodać korzenne przyprawy, czy suszone owoce. W wersji bogatszej dodaję whisky lub brandy i guziki gorzkiej czekolady.

Dziś pokażę Wam mój ostatni eksperyment. Pomysł na carpaccio rabarbarowe znalazłam w Książce Toma Kitchin "From Nature to Plate", podane ono było jednak z zupełnie innym deserem. Zmodyfikowałam przepis, gdyż carpaccio za pierwszym razem nie wyszło dokładnie takie jak chciałam - było ciut za twarde. Pudding chlebowy upiekłam w indywidualnych foremkach, aby prezentował się nieco lepiej niż taki ze zbiorczej formy i każdy z gości miał swoją elegancką porcję. 

Nie powiem, byłam zadowolona z efektu końcowego. Ufff, dzisiejsza nazwa będzie ciut dłuższa.



Pudding chlebowy na rabarbarowym carpaccio (podany z lodami waniliowymi, syropem rabarbarowym i tymiankiem)

4 porcje 

(wykorzystałam małe foremki keksówki, każda miesząca się na dłoni) 

Carpaccio:

1 dorodna łodyga rabarbaru lub dwie cieńsze
ok. 400ml wody
ok. 250ml cukru drobnego
sok i skórka otarta z połowy cytryny

Rabarbar pokroić w ok. 10cm kawałki i każdy wzdłuż na ok. 2 mm wstążki. Użyłam w tym celu szatkownicy.

Cukier zagotować z wodą, skórką i sokiem z cytryny i dodać do niego rabarbar. Zagotować i od razu ściągnąć z ognia. Zostawić rabarbar w syropie przez ok. 5 minut, następnie bardzo delikatnie wyciągnąć i rozłożyć po 4 paski na talerzu. Na wszelki wypadek wrzućcie do gotowania więcej pasków niż przypada na tę ilość porcji - niektóre lubią się rozwalić przy przekładaniu. 

Resztę syropu zagotować, aż nieco zgęstnieje.

Pudding:

ok. 12-16 kromek bagietki, każda gruba na ok. pół cm
ok. 30g masła, niesolonego
garść suszonych porzeczek
kilka łyżek brandy
2 jajka
2 żółtka
300ml kremówki
200ml mleka (co najmniej półtłustego)
40g drobnego cukru

Najlepiej dzień wcześniej, lub na co najmniej 2 godziny przed pieczeniem namoczyć porzeczki w brandy. 

Foremki wysmarować masłem. Każdą kromkę posmarować masłem i wyłożyć nimi foremki, dodając namoczone porzeczki między warstwy. Gdy już całe pieczywo będzie ułożone w foremkach można wylać na nie brandy z moczenia porzeczek, jeśli cała się nie wchłonęła.

W misce roztrzepać jajka z żółtkami, dodać cukier i ubijać trzepaczką balonową, aż będą dość kremowe. Dodać śmietanę, mleko i dokładnie wymieszać. Wylać miksturę na pieczywo, naciskając delikatnie kromki, aby wsiąknęły masę. Czasem może się zdarzyć, że pieczywo nie przyjmie tej ilości masy, to zależy od pieczywa. Mogą wtedy po bokach powstać takie jajeczne skrzepy. To może nie wygląda bardzo atrakcyjnie, ale może być spokojnie konsumowane. Jeśli zauważycie, że chleb zabrał już maksymalną ilość masy jajecznej, to przestańcie jej dolewać.  Tak przygotowane foremki należy odstawić na 20 minut.

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni C. Do dużej formy wstawić mniejsze foremki i wlać gorącą wodę do ok. 3/4 wysokości foremek. Można przykryć folią aluminiową, wtedy górna warstwa (która i tak będzie na dole) nie będzie chrupiąca, albo piec bez przykrycia. Puddingowi potrzeba ok. 40-50 minut w piekarniku.

Po wyjęciu z piekarnika lekko ostudzić i wyjąć z formy.

Do serwowania:

lody waniliowe
kilka listków świeżego tymianku 

Wyjęte z foremek puddingi ułożyć na rabarbarowym carpaccio, na górze można położyć resztę carpaccio (jeśli Wam zostało) odpowiednio przycięte do rozmiaru deseru. Następnie polać lekko podgrzanym syropem, dwoma łyżeczkami uformować zgrabną gałkę lodów waniliowych i ułożyć na wierzchu. Posypać świeżym tymiankiem i serwować od razu. 

Przepis dorzucam do: