21 grudnia 2010

Szczególny czas




Zapewne dla większości z Was piątek będzie ważnym dniem. Być może ze względu na spotkania z rodziną, być może ze względu na przeżycia duchowe. Tradycja, która przyjmowała się na naszych ziemiach przez wieki po przyjęciu chrztu przez Polskę zdaje się mieć wielu zwolenników. Niektórzy nawet nie zdają sobie sprawy, że pewne symbole jak choinka, nawet data obchodzenia tych świąt zostały wprowadzone w celu inkorporacji pewnych dawnych zwyczajów i wierzeń do nowej religii.

Dla mnie to dzisiejsza noc, a także nadchodzące dni to czas szczególny. Podążając rytmem pór roku, naturalnym i znanym ludziom od czasów starszych niż chrześcijaństwo, dziś właśnie, w dniu przesilenia zimowego będę odczuwać tę magię zmian. Światło zwycięża nad ciemnością, coś nowego się zaczyna. Stare umiera, rodzi się nowe, przynosi nadzieję, stawia nowe wyzwania. Stary cykl się zamyka, ustępując nowemu.

Dla mnie osobiście to czas refleksji, ale także planów na nadchodzący rok. Gdy nocy zaczyna ubywać, a dzień dominować w dobowym rytmie, także fizycznie niemal potrafię się odrodzić. Oczekuję więc tego czasu z niecierpliwością.

Przygotuję dużo smacznego jedzenia, życzymy sobie szczęścia i zdrowia, obdarujemy się prezentami, z radością przyjmiemy każdych gości. Uczcimy to tak, jak nasze serca nam podpowiadają. W tym nastroju mamy nadzieję trwać co najmniej do Nowego Roku, a być może nawet do wiosny.

Nie obchodzę świąt w sposób, który być może dla wielu z Was jest jedynym znanym, czy słusznym. Mimo to, cokolwiek Wy planujecie, mam nadzieję, że czas świąteczny upłynie Wam radośnie, a Nowy Rok przyniesie wiele pomyślności.

Na nowe wpisy zapraszam po 1 stycznia 2011. Udanego wypoczynku!

20 grudnia 2010

Na zimno ziemniak!




Jakoś zimno się znowu zrobiło. Nie znoszę nosić papci, więc po domu średnio noszę dwie dwie pary skarpet, ale stopy nadal mam zimne. Kubek za kubkiem herbaty, dziś już nie mogę na nią patrzeć... Miodówkę domowej roboty przywiezioną z Polski nie zawsze mogę pić, poza tym - pod koniec zimy po odstawieniu trunku, mogłoby się okazać, że ręce mi się trzęsą - tym razem nie z zimna. Zatem nieco jak niedźwiedź sięgam po jedzenie, które nasyci mnie szybciej i na dłużej, niestety czasem spowoduje odłożenie się tkanki tłuszczowej tu i ówdzie, ale za to jak smakuje! Idealne na zimę.

Zimowo więc polecam Wam zapiekankę z ziemniaków, którą łatwo przygotować w wersji wege i z szynką, więc jak to u nas w domu często przy kolacji bywa: wilk syty i owca cała. Przygotowanie jest proste i szybkie, czas zabiera jedynie upieczenie jej, ale można wtedy zrobić coś innego, o ile zapach dochodzący z piekarnika pozwoli Wam się skupić. W każdym razie warto czekać.

Wreszcie po kilku próbach zrobiłam smaczny sos do zapiekanki bez użycia jajek (bez nich, bo chciałam uniknąć podobieństwa do hiszpańskiej tortilli). Te na bazie mleka były zbyt wodniste, na bazie śmietany - za gęste. Inne mdłe. Jeszcze inne jak klej. Ostatnio wreszcie się udało. No i zaopatrzyłam się w szatkownicę, dzięki której ziemniaki kroję na równe, cienkie plasterki. To powoduje, że wszystkie pieką się w tym samym czasie i nie ma mowy o rozgotowanych, czy niedopieczonych ziemniakach.

Dość gadania. Zapraszam na pachnącą, sycącą, zimową zapiekankę.


Zapiekanka z ziemniaków i pora (także w wersji z szynką)


2 porcje

5-6 ziemniaków średniej wielkości, obranych i pokrojonych na plasterki
1 duży por, pokrojony na cienie plasterki (używam białej i kawałek jasnozielonej części)
odrobina masła
2 liście laurowe
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
150ml kremówki
150ml mleka
100ml bulionu warzywnego
2 ząbki czosnku, obrane i przepołowione
2 plastry szynki (opcjonalnie)
2 garści dojrzałego cheddara, startego (lub Waszego ulubionego sera)

Piekarnik nagrzałam do 170 stopni C.

Dwa naczynia żaroodporne wysmarowałam masłem i układałam w nim warstwami ziemniaki, por, szynkę (w wersji wege rzecz jasna pominęłam ją), zaczynając od ziemniaków i kończąc na nich, za każdym razem delikatnie je soląc i oprószając pieprzem. Z boku każdego naczynia wsunęłam liść laurowy.

Przygotowałam sos do zalania zapiekanki. W rondelku wymieszałam śmietanę, mleko i bulion, dodałam czosnek i doprawiłam solą i pieprzem. Zagotowałam, zmniejszyłam ogień i gotowałam 2 minuty.

Następnie usunęłam czosnek i zalałam sosem ziemniaki w naczyniach. Ułożyłam je na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia (sos bulgocze i lubi wypłynąć z naczyń podczas pieczenia), przykryłam kawałkiem folii aluminiowej i piekłam przez ok. 40 minut. Po tym czasie odkryłam i piekłam 25 minut, po czym posypałam serem i piekłam 15 minut.

Przed podaniem usuwam z naczyń liść laurowy. To danie samo w sobie jest pyszne, ale może też stanowić dodatek do mięsa.

17 grudnia 2010

E-książka z przepisami

Jeden z moich przepisów prezentowanych na tym blogu znalazł się w e-książce wydanej przez Cooklet. Być może zainteresują Was także przepisy dodane przez innych blegerów. Zapraszam!





Get Adobe Flash player



16 grudnia 2010

Jak pogodziłam Francuzów z Anglikami



To był jeden z tych dni, które aż prosiły się o sycącą, aromatyczną, gorącą zupę. Była to niedziela, więc wypad do sklepu po ewentualne składniki raczej wykluczony. Z racji niedzieli, odległości do sklepu i niedzielnego (nazwijmy go tak) lenia.

Zajrzałam do zamrażarki i znalazłam zapas bulionu wołowego, zrobionego głównie z myślą o klasycznej francuskiej zupie cebulowej. No i myśl o tym smaku tak mną zawładnęła, że musiałam ją zrobić. Cebula? Jest! Masło? Jest! Białe wino? W lodówce! (kartonowe, ale co mi tam). Tymianek? Kupiłam doniczkę z myślą o czymś innym, jeszcze sporo zostało. W koszyku z pieczywem kawałek dwudniowej bagietki. Gruyere? O, kurka. Nie ma. Ale jest dojrzały cheddar. Ups! Najbardziej znany angielski ser...

Każdy kto troszkę zna historię powszechną orientuje się o uczuciach jakimi przez wieki obdarzali się nawzajem Anglicy i Francuzi. Każdy zna charakterystyczny np. dla Amerykanów gest wysuniętego środkowego palca, otóż nie każdy wie, że Anglicy maja swój - dłoń odwrócona grzbietem ku temu, kogo chcemy obrazić, i wysunięte palce środkowy oraz wskazujący, które znaczą dokładnie to samo. Skąd ten gest? Z waśni francusko-angielskich. Francuzi podczas bitew brali w niewolę angielskich łuczników i odcinali im palce. Stąd gest ten używany był przez Anglików, aby dać do zrozumienia Francuzom, że angielscy łucznicy mają jeszcze palce i mogą narobić jeszcze wiele rabanu w bitwie...

W mojej kuchni - postanowiłam - nie będzie takich waśni! Będzie francuska zupa cebulowa wg klasycznej receptury, ale uwieńczona grzanką z angielskim serem!




Zupa cebulowa


2 porcje

25g masła
ok. 500g białej cebuli, obranej i pokrojonej w półplasterki
łyżka świeżych listków tymianku
1/4 łyżeczki cukru
ok. 125ml białego wytrawnego wina
ok. 600ml bulionu wołowego
2 kromki bagietki
odrobina oliwy
ząbek czosnku
nieco startego cheddara
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

W rondlu na maśle usmażyłam na małym ogniu cebulę z cukrem i tymiankiem, mieszając, aż była miękka, ale nie brązowa. Zajęło to ok. 25 minut. Następnie podkręciłam ogień i pilnując, aby się nie przypaliła, zbrązowiałam ją.

Dodałam wino i wymieszałam dokładnie, zostawiłam na minutę, aby większość wina odparowała. Dodałam bulion, nieco soli, pieprzu, zagotowałam i zmniejszyłam ognień. Gotowałam przez ok. 10 minut pod przykryciem.

Kawałki bagietki skropiłam oliwą i wstawiłam pod gorący grill. Gdy jedna strona się zarumieniła, wyciągnęłam je, natarłam obranym ząbkiem czosnku, przewróciłam, posypałam serem i wstawiłam pod grill. Mają być zarumienione, a ser stopiony.

Gorącą zupę wlałam do miseczek, na górę położyłam po grzance i udekorowałam świeżym tymiankiem.

15 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 5




Ześwirowałam. Znowu zrobiłam smakową sól. Nie mogłam się powstrzymać, kiedy powąchałam świeży rozmaryn, a w pamięci miałam resztkę mięty, którą kupiłam do obiadu (a dokładnie tego makaronu), a która pałętała się drugi dzień w lodówce bez pomysłu na wykorzystanie. Następnego dnia przygotowałam więc sól świetną do jagnięciny, a w weekend już udało mi się ją przetestować - okazało się, że pasuje także idealnie do pieczonych ziemniaków.

Ptasia kilka dni temu napisała mi o soli świerkowej, czy sosnowej, a mnie na myśl przyszły od razu odświeżacze do WC z lat osiemdziesiątych. Otóż chyba muszę cofnąć te słowa, bo czymże pachnie rozmaryn, jak nie właśnie czymś leśnym, choinkowym? A mimo to, sól jest fantastyczna. I ten kolor!


Sól miętowo - rozmarynowa


ok. 8 łyżek soli gruboziarnistej (lub w płatkach)
ok. 2 łyżki igieł świeżego rozmarynu
ok. 2 łyżki listków świeżej mięty

Wszystkie składniki umieściłam w robocie kuchennym i zmieliłam, ale nie za drobno. Zioła były zmielone dość drobno, natomiast sól zachowała jeszcze nieco grubości. Możecie oczywiście zmielić ją na proszek.

Sól rozłożyłam na blaszce wyłożonej papierem i umieściłam w piekarniku, z którego akurat wyciągnęłam upieczone ciasto. Wyłączyłam więc piekarnik, ale był on ciągle nagrzany do ok. 175 stopni C. Umieściłam w nim sól i zostawiłam zamknięty. Trzy razy, co ok. 10 minut przemieszałam sól, aby równomiernie wysychała. Gdy piekarnik zupełnie wystygł, sól była sucha, więc przełożyłam ją do czystego, suchego słoiczka.

Naprawdę myślę, że to ostatnia sól smakowa. (przynajmniej na obecną chwilę... Kto wie, czy znowu mnie nie natchnie?)

14 grudnia 2010

Mój drugi wywiad!

Jest mi niezwykle przyjemnie ogłosić, że platforma kulinarna Cooklet opublikowała świąteczny wywiad ze mną. Znajdziecie go pod tym linkiem.

Zapraszam serdecznie i życzę miłej lektury!

13 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 4



Siedzę właśnie ciągle rozsmakowana w leniwym niedzielnym śniadaniu i najlepszym dżemie jaki dotąd własnoręcznie przygotowałam. Nie jest zbyt słodki, a kwaskowato - goryczkowy, ma ciekawą nutę kardamonu, głównie w zapachu. Myślę, że to ciekawa propozycja szczególnie dla tych, którzy lubią typową angielską marmoladę - skórka pomarańczowa podkręca dodatkowo smak tego dżemu.

Myślę, że póki świeża żurawina jest w sprzedaży, to będę musiała powtórzyć produkcję tego dżemu, bo słoiczki napełnione tym z wczorajszej produkcji na pewno wypełnią koszyczki z zestawami świątecznymi dla znajomych. Uważam, że jest to świetny podarek kulinarny i podciągam pod tegoroczną serię. Znowu żurawina? Cóż poradzę na to, że kojarzy mi się bardzo zimowo? Poza tym naprawdę jestem dumna z tego dżemu, więc chcę się nim podzielić z innymi. Za inspirację dziękuję ślicznie Roseanne z Kuchennych Pogaduszek.




Dżem żurawinowo - pomarańczowy z nutą wanilii i kardamonu


ok. 5 słoiczków, każdy 190ml

500g świeżej żurawiny
1 duża pomarańcza
500g cukru
ziarenka z laski wanilii (albo łyżeczka ekstraktu naturalnego waniliowego)
3 sztuki kardamonu
sok z połowy cytryny
125ml pektyn w płynie (opcjonalnie, ja dodałam, bo chciałam mieć mało płynną konsystencję, bez pektyn uzyskacie coś w rodzaju konfitury; możecie także użyć cukru żelującego, który ma dodane pektyny)

Obieraczką do warzyw obrałam skórkę z pomarańczy, w miarę cienko i pokroiłam ją na wąskie paseczki.

Z łupinek kardamonu wyciągnęłam czarne ziarenka i utłukłam je w moździerzu na proszek.

W dużym garnku umieściłam żurawinę, zasypałam cukrem, dodałam skórkę z pomarańczy i wycisnęłam z niej cały sok. Dodałam sok z cytryny, wanilię, kardamon i zagotowałam. Zmniejszyłam ogień i gotowałam odkryte, aż większość żurawiny się rozpadła (uwielbiam ten odgłos, gdy pęka podczas gotowania!).

Ściągnęłam z ognia, dodałam pektyny i dokładnie wymieszałam. Jeszcze ciepłe przełożyłam do wysterylizowanych gorących słoiczków, zakręciłam i odstawiłam do góry nogami, aż całkowicie wystygły.

Szczerze mówiąc, nie wiem jak długo można je przechowywać (ale myślę, że 3 miesiące na pewno), natomiast wiem na pewno, że dżem jest pyszny i znika dość szybko...

9 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 3




Wobec popularności odcinka pierwszego tej serii, czyli tej soli cytrynowo - tymiankowej, postanowiłam przygotować kolejną sól smakową, którą będziecie mogli dołączyć do zestawu, albo po prostu zrobić ją dla kogoś kto nad ziołowe stawia sobie wyżej aromaty przypraw. Ta sól powinna dobrze sprawdzić się w daniach z wieprzowiną, rybnych czy warzywnych.

Sole smakowe robione w domu dają setki możliwości, wystarczy użyć wyobraźni, lub poszperać w pamięci, czym najbardziej lubimy przyprawiać ulubione dania. Zapewne nie jest to moje ostatnie słowo... znaczy sól! Tyle, że nie wiem, czy dam radę jeszcze jakąś pokazać przed świętami. Pamiętajcie zatem - ogranicza Was tylko Wasza wyobraźnia i zasoby przypraw i ziół!



Sól cytrynowa z koprem włoskim, chilli i pieprzem syczuańskim


ok. 10 łyżek gruboziarnistej soli morskiej
skórka z jednej cytryny, dość cienko obrana
1 suszona papryczka chilli
2 łyżki pieprzu syczuańskiego
2 łyżki nasion fenkułu (kopru włoskiego)

Skórkę cytrynową pokroiłam na niedużą kostkę i wstawiłam na blaszce do piekarnika, który nastawiłam na ok. 100 stopni C. Suszyłam przed około kwadrans, wyłączyłam piekarnik i w zamkniętym zostawiłam skórkę cytrynową, aż zupełnie wystygł. W tym czasie skórka wysuszyła się.

Umieściłam ją w mini robocie kuchennym z resztą przypraw i zmieliłam z grubsza. Możecie użyć moździerza, tyle że ucieranie przypraw zajmie więcej czasu. Dodałam sól i mieliłam do utrzymania pożądanej grubości. Tę sól w przeciwieństwie do poprzedniej zmieliłam od razu, aby zapachy przypraw ją przeniknęły i była gotowa do użycia.

Zamknęłam w szczelnych, suchych, czystych słoiczkach.

6 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 2

Idąc za ciosem i biorąc pod uwagę, że czas leci jak szalony pokazuję dziś kolejną, pyszną rzecz, która możecie zrobić sami i podarować bliskim. Podobny przepis widziałam w grudniowym wydaniu "Good Food", ale w przeszłości robiłam niemal taki sam chutney do użycia bieżącego, głównie do pieczonych mięs i nie pakowałam go w słoiczki. Tym razem postanowiłam zrobić go wcześniej i pozostawić parę tygodni, aby smaki się przegryzły.

To obok tej soli moja kolejna propozycja na kulinarne podarki świąteczne. Zapraszam!





Chutney z żurawiny i jabłek

ok. 4 słoiczki 200ml

3 duże, kwaskowe, twarde jabłka
1 twarda gruszka
1 duża biała cebula
350g świeżej żurawiny
kawałek świeżego imbiru, wielkości orzecha włoskiego
ok. 150g cukru
ok. 100ml octu jasnego winnego lub jabłkowego
kilka kulek czarnego pieprzu

Jabłka i gruszkę obrałam, pozbyłam się gniazd nasiennych, pokroiłam w niedużą kostkę. Cebulę obrałam i pokroiłam w półplasterki. Imbir obrałam i drobno posiekałam.

W rondlu umieściłam wszystkie składniki, oprócz żurawiny. Zagotowałam, zmniejszyłam ogień i odkryte gotowałam, aż cebula i jabłka były miękkie, a większość płynu wyparowała. Dodałam żurawinę i od czasu do czasu mieszając delikatnie trzymałam na ogniu jeszcze 10 minut. Część żurawiny może się rozpaść, dobrze byłoby, gdyby część pozostała w całości.

Gorący chutney przełożyłam do wysterylizowanych słoiczków, dokładnie zakręciłam i pozostawiłam do góry nogami do ostygnięcia. Chutney należy przechowywać w ciemnym, chłodnym miejscu i spożyć do 6 miesięcy. Smaki przygryzają się po minimum 2-3 tygodniach i wtedy jest on najlepszy do spożycia.

4 grudnia 2010

Kulinarne podarki vol. 1



Kilka tygodni temu ubolewałam nad faktem, że prawdopodobnie nie będę miała zbyt wiele do pokazania na blogu w klimatach około świątecznych. Nie mam zbyt czasu na praco i czasochłonne dania, które zwykle królują na stole w moim rodzinnym domu, a i nie mam też niejednokrotnie części składników, aby je ugotować. Zresztą i tak najlepiej zawsze smakuje u Mamy i jak człowiek z daleka od domu i tęskni, to mu się nawet specjalnie nie chce kombinować w kuchni. Przynajmniej ja tak mam.

Nie chciałam Was zawieść Drodzy Czytelnicy i dlatego zmobilizowałam się na razie do wykonania dwóch kulinarnych pyszności w słoikach, które mogą stanowić ciekawe prezenty kulinarne. Wiem, że są osoby, które wyjątkowo cenią sobie takie podarki. Na pewno pomogła mi w tym fatalna pogoda - od wtorku kończę pracę wcześniej i odwołują mi codziennie siłownię i basen, więc przymusowo siedzę w domu. Postanowiłam więc zakasać rękawy i coś przygotować.

Dziś będzie pierwszy z nich, do którego natchnął mnie Jamie O. Pod koniec października na wyprzedaży kupiłam młynek z solą sygnowany jego imieniem i nazwiskiem. Nie byle jaką solą, bo z dodatkiem tymianku i skórki cytrynowej. Oszalałam na jej punkcie i ponieważ powoli mi się kończy i nie wiem, czy uda mi się znowu ją kupić, postanowiłam postudiować dokładnie etykietę i sama zrobić podobną mieszankę. Oto co mi wyszło:



Prawda, że ładna? A jaka pyszna! Do dań mięsnych, warzywnych, do zup, do ryb. Sypię ją ostatnio do wszystkiego. Zapakowana w ładny słoiczek jest oryginalnym prezentem kulinarnym. A być może do kompletu uda Wam się dokupić jakiś ciekawy młynek? Myślę, że obdarowanej osobie będzie miło, że wykonaliście coś własnoręcznie.


Sól cytrynowo - tymiankowa


ok. 10 łyżek gruboziarnistej soli morskiej (lub soli w płatkach)
ok. 30 g świeżego tymianku (zwykłego lub cytrynowego)
1 liść laurowy
skórka obrana z jednej cytryny, możliwie cienko, biała błona pod spodem jest gorzka

Piekarnik nagrzałam do ok. 100 stopni C.

Skórkę z cytryny pokroiłam na nieduże kwadraciki i ułożyłam na blaszce do pieczenia wyłożonej pergaminem. Obok rozłożyłam tymianek i dodałam liść laurowy. Trzymałam w piekarniku, aż tymianek był zupełnie suchy, obracając go raz podczas suszenia.

Tymianek i liść laurowy wyciągnęłam, piekarnik wyłączyłam i zostawiłam skórkę cytrynową w jego środku, aż zupełnie wystygł. Po tym czasie skórka była już zupełnie sucha.

Listki tymianku delikatnie strzepnęłam z gałązek do soli, jeśli jakieś gałązki wpadły do miseczki z solą wyciągnęłam je. Do soli pokruszyłam też liść laurowy. Dodałam skórkę cytrynową i wymieszałam.

Rozłożyłam do małych słoiczków i szczelnie zakręciłam.

Możecie oczywiście całość zmielić i wtedy otrzymacie smakową sól gotową do użycia.

2 grudnia 2010

A Pan Fenkuł znowu straszy!

Dziś kolejna odsłona tarty Tatin i znowu nie będzie klasycznie. Znowu będzie warzywnie, ale dość słodko. Od dwóch lat w sezonie dyniowym piekę tę kontrowersyjną tartę. A dlaczego kontrowersyjną? Bo niby warzywna, ale słodka i ten anyżkowy aromat, który potrafi niektórych odstraszyć, gdzie pieprz rośnie. Ale ja ją pokochałam i dzisiaj dzielę się z Wami przepisem. Myślę, że nikogo nie pozostawi on obojętnym - to chyba jedna z tych potraw, które się kocha lub nienawidzi i myślę, że to wszystko "wina" kopru włoskiego. Przyznaję, że sama przez nieco ponad 20 lat nie znosiłam zapachu i smaku anyżu...

Przepis z dodatku o wege świętach z magazynu "Good Food" sprzed dwóch lat, nieco zmodyfikowany przeze mnie.






Tarta Tatin z fenkułem, dynią i żurawiną


Na jedną 25cm tartę


kawałek dyni piżmowej, obranej i pokrojonej w długie słupki (ich długość zależy od naczynia, w którym będziecie piec - chodzi o to, aby zaaranżować dynię na kształt kwiatu)
2 ząbki czosnku, nieobrane
bulwa fenkułu (kopru włoskiego), pokrojona na plasterki
łyżka oliwy
2 łyżki cukru
2 łyżki octu balsamicznego
garstka suszonej żurawiny
płat rozwałkowanego ciasta francuskiego, wystarczająco duży, aby przykryć naczynie
sól (użyłam soli tymiankowej ze skórką cytrynową)
pieprz
łyżka świeżo startego parmezanu
idealnie pasuję do niej świeży tymianek, ale zapomniałam go kupić, użyłam kilku listków świeżej mięty do dekoracji

Piekarnik rozgrzałam do 180 stopni C.

Na blaszce do pieczenia wyłożonej pergaminem położyłam dynię, fenkuł i czosnek, skropiłam oliwą, posoliłam, popieprzyłam i piekłam przez 20 minut.

W naczyniu do tarty Tatin (możecie użyć jakiegokolwiek płaskiego, które można wsadzić do gorącego piekarnika, ja kiedyś używałam metalowej patelni) wymieszałam cukier z ok. 30ml wody i zostawiłam na gazie (nie mieszałam!), aż zaczęło się gotować i zmieniać kolor na złocisty. Ściągnęłam z gazu, dodałam octu i wymieszałam dokładnie.

Z piekarnika wyciągnęłam warzywa i zwiększyłam temperaturę do 200 stopni C.

W naczyniu zaaranżowałam dynię na przemian z fenkułem na kształt kwiatu. Czosnek wycisnęłam z łupinek i z grubsza posiekałam, położyłam go na warzywach. W przestrzenie między warzywami powciskałam suszoną żurawinę.

Całość posypałam parmezanem i przykryłam płatem ciasta, dociskając jego brzegi delikatnie do dna naczynia. Nakłułam ciasto widelcem w kilku miejscach, aby zawartość mogła swobodnie parować.

Piekłam przez ok. 20 minut, aż góra była zarumieniona. Wyciągnęłam z piekarnika, dałam tarcie kilka minut odpocząć, delikatnie nożem przejechałam wzdłuż brzegów ciasta, aby upewnić się, że nie przykleiło się zbyt mocno do naczynia. Przykryłam dużym talerzem i odwróciłam zdecydowanym ruchem do góry nogami. Czasem niektóre warzywa lubią przykleić się do dnia - w końcu jest tam nieco klejącego karmelu, nie należy się przejmować, a wyjąc je delikatnie z naczynia i położyć na miejsce, z którego wypadły.

Do dekoracji i smakowo najbardziej pasuje świeży tymianek, u mnie tym razem mięta. Na zimno tarta jest też bardzo smaczna.

Zaintrygowani tartą do góry nogami? Tutaj znajdziecie inną warzywną Tatin.