30 sierpnia 2012

Łagodnie, ale nadal z charakterkiem


Jak się niedawno dowiedziałam, że pikantne dania, cebula czy czosnek nie robią dobrze mojemu skołowaciałemu żołądkowi, to się załamałam, bo uwielbiam ostre przyprawy i nie wyobrażałam sobie zrobienie np. curry bez chilli czy czosnku. Na dodatek ryż też powinnam jeść z umiarem, więc pomyślałam "żegnajcie wieczorki indyjskie". Ale potem zaczęłam kombinować, aby zrobić curry, które będzie nadal niesamowicie aromatyczne i tak bogate, że zapomnę o chilli i ryżu. Ugotowałam więc to curry warzywne, które okazało się być rewelacyjne i bardzo sycące (pierwszego dnia zjadłam wielką michę bez dodatków, drugiego porcja była mniejsza, więc dołożyłam chleb naan).  To było tak pyszne, że bez żalu zrezygnowałam z dodatku ryżu, a aromaty przypraw wynagrodziły brak ostrości.

Do przygotowania curry użyłam wyhodowanego pierwszy raz w życiu przeze mnie groszku (jupi! jestem bardzo dumna z moich nielicznych pierwszych upraw z własnego ogródka!) i innych letnich warzyw, ale także ciecierzycy, która dorzuciła do dania nieco skrobiowego elementu i dzięki temu nie odczułam braku ryżu. Użyłam także szalotki, która jest łagodniejsza od zwykłej cebuli, a także diametralnie zmniejszyłam ilość czosnku (normalnie dałabym go cztery razy więcej). 

To było pyyyyszneeeeeeee!

Łagodne, lekkie curry z letnich warzyw 

4 porcje 

2 łyżki oleju słonecznikowego
1 średnia szalotka, obrana i pokrojona w kostkę
1 ząbek czosnku, obrany i starty na papkę
1 kawałek świeżego imbiru (wielkości orzecha włoskiego), obrany i starty na papkę
2 łyżeczki garam masala
½ łyżeczki kurkumy
½ łyżeczki jasnej gorczycy
1 łyżeczka czarnuszki i odrobina do posypania dania
400ml passaty pomidorowej, albo wypestkowanych i drobno posiekanych pomidorów
400ml mleka kokosowego
2 garści świeżej kolendry, posiekanej razem z łodyżkami, kilka liści zachowanych do dekoracji 
2 duże garści fasolki szparagowej (dłuższe fasolki przekrojone na pół)
1 średnia cukinia, przekrojona na pół i pokrojona na plasterki
1 szklanka (250ml) ugotowanej ciecierzycy
¾ szklanki świeżego wyłuskanego groszku
sól 

W dużym rondlu rozgrzać olej i dorzucić szalotkę. Smażyć przez kilka minut, aż nieco zmięknie, następnie dodać czosnek imbir i smażyć mieszając przez ok. minutę. Następnie dodać garam masalę, kurkumę, gorczycę i czarnuszkę i smażyć, aż całość będzie bardzo aromatyczna, a ziarenka zaczną strzelać. Dodać pomidory, mleko kokosowe, nieco soli i zagotować. Dodać posiekaną kolendrę, fasolę, przykryć i trzymać na małym ogniu przez ok. 7 minut. Po tym czasie dodać cukinię i ciecierzycę, wymieszać i gotować na małym ogniu przez ok. 5 minuty, następnie dodać groszek i gotować przez ok. 3 minuty. 

Przed podaniem dosolić do smaku, w miseczkach posypać czarnuszką i udekorować świeżą kolendrą.

27 sierpnia 2012

Ge-nia-lna! Konfitura morelowa jakiej nie znałam



Konfiturę morelową zrobiłam pierwszy raz w życiu. Przez lata zachwycałam się konfiturą pewnej znanej firmy, a którą pierwszy raz z Francji przywieźli moi rodzice pod koniec lat osiemdziesiątych. Wtedy to był szok smakowy, szczególnie w porównaniu do dość przaśnych dżemów i marmolad dostępnych na rynku. Morelowa konfitura była dla mnie jak szczyt egzotyki. Tak więc gdy pojawiła się ona na polskim rynku, to kupowałam ją dość regularnie. Ostatnio mi jednak nie smakowała. Zepsuła się? Mój smak się zmienił? Nie wiem. Wiem tylko, że w sklepie zobaczyłam przecenione, bardzo dojrzałe morele i kupiłam kilogram, aby zrobić podejście do własnej konfitury. 

Tego samego dania zajrzałam na forum kulinarne i znajomy podał tam przepis na konfiturę z korzennymi przyprawami i wodą różaną (której jestem wielką fanką). Połączenie mi nieznane i bardzo intrygujące. W domu zajrzałam z ciekawości do "The Flavour Thesaurus" autorstwa Niki Segnit  i tam morele występują obok korzennych przypraw oraz róży. Tego samego wieczoru nastawiłam konfiturę. A wczoraj pobiegłam dokupić moreli i właśnie druga partia pyrka powoli na piecu. 


Korzenna konfitura z moreli z wodą różaną 

3 słoiczki (każdy ok. 200ml) 

1 kg dojrzałych moreli, wypestkowanych, pokrojonych na pół 
½ kg białego cukru 
½ łyżeczki mielonego cynamonu 
¼ łyżeczki mielonych goździków 
1 zielony kardamon, obrany z łupiny, a czarne kuleczki zgniecione w moździerzu
1 łyżeczka wody różanej do celów spożywczych 

Połówki moreli zasypać cukrem w rondlu, przykryć i zostawić na całą noc. 

Następnego dnia dodać przyprawy i wstawić na namniejszy możliwy ogień. Smażyć przez ok. 2 godziny, mieszając od czasu do czasu. Wyłączyć, przykryć i zostawić. 

Następnego dnia powtórzyć smażenie na minimalnym ogniu, przez 2 godziny, po czym wyłączyć i zostawić. 

Trzeciego dnia powtórzyć smażenie przez 2 godziny, ale pilnować już bardziej, bo masa będzie gęsta i będzie łatwo o przypalenie, tak więc trzeba mieszać dość regularnie. Na ostatnie smażenie dodać wodę różaną - ja dałam ją na ostatnie pół godziny, bo nie chciałam, aby aromat bardzo wyparował. 

Gorącą konfiturę przełożyć do świeżo wyparzonych i jeszcze ciepłych słoiczków, zakręcić je, postawić do góry dnem na blaszce wyłożonej ściereczką i wstawić do piekarnika nagrzanego do 120 stopni C. Po ok. 20 minutach wyłączyć piekarnik i pozostawić słoiczki (w zamkniętym piekarniku!) do całkowitego ostygnięcia. Przechowywać w chłodnym i ciemnym miejscu.

Nie wiem jak długo można trzymać, ale u mnie na pewno znikną w ciągu 3-6 miesięcy.

24 sierpnia 2012

O traumie, chipsach i ich domowej, odchudzonej wersji


 
Fanką chipsów nie byłam w zasadzie przez ostatnie dziesięć, a może dwanaście (albo i więcej lat). Lubiłam je kiedyś bardzo, aż do pewnej imprezy urodzinowej mojej przyjaciółki A. wyprawianej u jej koleżanki, na której to M. dostała ataku histerii na widok... kicającego w jej kierunku króliczka, a którą ja w dużej części spędziłam obejmując toaletę i sprawdzając jak smakują chipsy w drodze powrotnej z żołądka. Ale nieistotne. Istotne zaś, że chipsów od tamtej pory w zasadzie nie tknęłam i aby ukrócić wszelkie podejrzenia - przez cały wieczór wypiłam jedno piwo, które najprawdopodobniej nie było za świeże.

Kilka lat później, gdy przeniosłam się do Wielkiej Brytanii spróbowałam tutejszych chipsów, bo pomysł smaku octowego wydawał mi się tak intrygujący, że nie mogłam się oprzeć. Dziś są to jedne z tych chipsów, po które sięgam. Rzadko, bo rzadko, może dwie małe paczki w roku, ale mam takie napady, że mi się ich chce. Czasem chce mi się także innych, które też pierwszy raz miałam okazję jeść tutaj - warzywnych.

O ile można w sklepie dostać dobre mieszanki chipsów warzywnych (zwykle to miks marchewki, pasternaku, batatów, buraków), to niestety wszystkie są smażone na głębokim tłuszczu (i czasem za słone), w przeciwieństwie do chipsów tradycyjnych, które są też dostępne w formie pieczonej. 

Zrobiłam więc swoje pieczone chipsy i padło na słodkiego ziemniaka, bo to jeden z moich ulubionych smaków z tych mieszanek chipsów warzywnych.  Może przymierzę się za niedługo do zrobienia własnej mieszanki pieczonych chipsów warzywnych, miło byłoby nie polegać na tych sklepowych smażonych i mieć większą kontrolę nad tym, co jem... Zobaczymy!



Pieczone chipsy ze słodkich ziemniaków (batatów) 

Na miseczkę, do podziału między 2-4 osoby

2 duże słodkie ziemniaki, nieobrane, umyte
3-4 łyżki oliwy
kilka małych gałązek świeżego tymianku i rozmarynu
wędzona sól w płatkach

Użycie szatkownicy jest bardzo ważne, bo ręcznie trudno (jeśli w ogóle to możliwe) jest pociąć ziemniaka na cienkie i równe plastry. Pocięłam moje na ok. 1.5mm plasterki, ale mogą być cieńsze, raczej nie grubsze.

Nagrzać piekarnik do 150 stopni C (termoobieg). Można, ale nie trzeba, posmarować odrobiną oliwy, bardzo delikatnie blaszkę do pieczenia. To nie jest konieczne, są plusy i minusy obu opcji. Plus niesmarowania - zużyjecie mniej tłuszczu, dobre dla osób, które muszą uważać na jego spożywanie. Minus jest taki, że jeden, może dwa chipsy na dziesięć może się Wam przykleić, ale można go odczepić nożem, próbowałam i działa. Natomiast posmarowanie blaszki powoduje, że chipsy lepiej się wypiekają no i nie przyklejają się. Decyzja należy do Was.

Zioła drobno posiekać i wymieszać z pozostałą oliwą, posmarować nią wierzch chipsów i posypać solą. Wstawić do piekarnika. I tu zaczyna się zabawa. Chipsy są mniej więcej równej grubości, ale różnej średnicy, dlatego część z nich będzie już chrupiąca po 25-30 minutach (te z końca ziemniaka) i należy wyciągnąć blaszkę i chipsy przełożyć na kratkę celem ostudzenia. Powinny być lekko zarumienione i pofalowane na brzegach. Kiedy ostygną trzeba wziąć te większe chipsy i sprawdzić, czy ich środek jest ciągle miękki i wilgotny - podejrzewam, że z większością tak będzie. Należy położyć je znowu na blaszce, już bez dodatkowej oliwy, zmniejszyć temperaturę do 100 stopni C i dopiekać przez ok. 20 minut. (to zależy od piekarnika i ziemniaków - musicie sprawdzać). 

Po upieczeniu ostudzić na kratce, przełożyć do miski i serwować. 

Uwaga! Te chipsy są bardzo higroskopijne, chłoną wilgoć z otoczenia dość szybko i stają się gumowe, stąd polecam zjeść całą porcję w dniu upieczenia. Jeśli Wam zostaną i złapią wilgoć, należy je wysuszyć w piekarniku, w niskiej temperaturze (ok. 100 stopni) i uważać, aby ich nie przypalić. 




21 sierpnia 2012

Jak pozbyć się muszek owocówek

Dziś znowu tylko porada, która zmieniła moje życie (he, he!). Owocówki ostatnio po prostu przejęły moją kuchnię, a kochają się nie tylko w owocach, ale i zakwasie na chleb, tak więc mam ich sporo, jako, że zakwas ożywiam średnio 2-3 razy w tygodniu. 

Metoda jest domowa, prosta i bardzo skuteczna, a znaleziona w komentarzach pod jakimś amerykańskim artykułem poświęconym tym właśnie muszkom. Użytkownicy wymieniali się poradami i właśnie ten sposób okazał się być dość popularny. Postanowiłam spróbować i to Wam radzę, jeśli muszki doprowadzają Was do rozpaczy.

Potrzebujecie:

- szklankę
- ocet winny jasny lub jabłkowy 
- łyżeczkę płynu do mycia naczyń

Do szklanki wlać ocet (wystarczy ok. 2cm), dodać płyn i zostawić w miejscu, gdzie muszki latają najczęściej. Po ok. 12-24 godzinach w szklance będziecie mieć całe stado nieżywych muszek. Zaoszczędzę Wam widoku, bo jest mało apetyczny, choć bardzo satysfakcjonujący. Stąd tylko zdjęcie szklanki. ;) Niech moc będzie z Wami!




20 sierpnia 2012

Pięć lub mniej składników # 6 (lody dwuskładnikowe - dietetycznie i deserowo!)



Oj, dawno nic nie wrzucałam do tej serii, kilka przepisów z małą liczbą składników pojawiło się od ostatniego odcinka, ale jakoś tak się złożyło, że koncepcja wpisu nie pasowała mi do cyklu, stąd oznaczyłam je tą etykietą, ale nie traktowałam jako jego kontynuację. Ale dziś się zorientowałam, że ten przepis z pewnością pasuje do niego, co więcej ma jeszcze mniejszą ilość składników niż zwykle i jest deserowy. Dobra okazja, pomyślałam, aby odnowić zakurzoną serię.

Są to lody ekspresowe, dziecinnie łatwe do wykonania, bez cukru, bez nabiału i o dziwo ze smakiem! Jak porzucicie jedzenie cukru, albo bardzo mocno go ograniczycie, to możecie się zdziwić ile słodyczy można znaleźć w owocach czy warzywach. Po tygodniu jedzenia owoców (i to w ograniczonym wyborze, bo ta kilkutygodniowa dieta...), czy koktajli na deser, postanowiłam pójść dalej i zrobić lody. Mleko i  śmietana mi nie służą, za sojowym nie przepadam, a na sorbet nie miałam ochoty. Dawno temu na jakimś amerykańskim blogu mignął mi przepis na lody z mrożonych bananów. Zrobiłam, ale trochę po swojemu - dodałam naturalne, niesłodzone masło z orzeszków ziemnych. Takie organiczne i bez żadnych nonsensownych składników - to moje ulubione. Warto zapłacić ciut więcej i kupić naturalne, zamiast tych faszerowanych wypełniaczami, konserwantami i olejami roślinnymi. 

Muszę przyznać, że byłam sceptyczna, ale smak tych lodów mnie bardzo pozytywnie zaskoczył. I będę je powtarzać! Nawet jeśli będę mogła zażerać się tłustymi, prawdziwymi lodami, to tymi też nie będę gardzić. Słonawe masło świetnie balansuje słodycz banana, ale pewnie już wiecie, że ma mam świra ba punkcie słono -słodkich deserów. Spróbujcie więc sami - jeśli nie będą Wam smakować stracicie tylko dwa składniki i niewiele czasu. Myślę, że warto zaryzykować.

A ja już myślę nad innymi wersjami...


Lody bananowo - fistaszkowe 

ok. 4-6 gałek

4 małe, bardzo dojrzałe banany (najlepiej z taką poplamioną, ciemniejącą skórką)
2 łyżki naturalnego, niesłodzonego masła z orzeszków ziemnych 


Banany obrać i pokroić na niezbyt grube plasterki. Ułożyć na tacce w jednej warstwie i zamrozić (u mnie spędziły noc w zamrażarce, ale myślę, że wystarczą im 3 godziny). Wyciągnąć z zamrażarki i odstawić na 10 minut w temperaturze pokojowej. 

Przełożyć do robota kuchennego z ostrzami. Następnie miksować i co kilkanaście sekund szpatułką zbierać masę z boków. Miksować, aż masa będzie prawie gładka, następnie dodać masło orzechowe i miksować jeszcze chwilę. Można dać je od razu, ale ja chciałam mieć strużki masła w masie bananowej, więc dodałam je pod sam koniec. Na tym etapie można od razu podać, albo przełożyć do pudełka i zamrozić. Przed podaniem jedynie należy pamiętać, aby wyjąć je z zamrażarki na kilkanaście minut przed podaniem aby odtajały. 

16 sierpnia 2012

Jak szybko i sprawnie wydrążyć cukinię




Wpis szybki, bez przepisu, za to z poradą kuchenną. Być może jest ktoś, kto sposobu nie zna, a ja od lat tak wydrążam i jestem zadowolona, więc myślę. że warto się podzielić tą metodą. Sezon cukiniowy w pełni, uwielbiam nadzianą i zapieczoną cukinię, ale wydrążanie jej łyżeczką czasem przyprawiało mnie o nerwicę -  a to mi rączka objechała, a to za mocno docisnęłam i robiłam dziurę w cukinii, albo wydrążałam ją nierównomiernie, co powodowało, że jedna część warzywa dopiekała się szybciej, niż druga. Dlatego też do wydrążania cukinii (i bakłażana też, choć do większych bakłażanów używam gałki do lodów) używam tego przyrządu, który nie mam pojęcia jak się nazywa, ale służy do wykrajania kulek w melonach, arbuzach czy innym jedzeniu. 

A Wy macie jakiś tajemny sposób na bezbolesne i szybkie wydrążenie cukinii? ;) 



13 sierpnia 2012

O tym, jak chciałam porzucić prowadzenie bloga

Przykra rzecz, jaka może przytrafić się smakoszowi, to nakaz ograniczenia jego ulubionych produktów. Dla kogoś, kto w zasadzie sto razy dziennie myśli o tym, co zjeść, co nowego ugotować, przegląda książki kucharskie co drugi dzień, u kogo w każdym kącie domu leżą jakieś gazety kulinarne i kto dzieli się tą pasją z innymi, to już prawdziwa tragedia. Tak mu się przynajmniej na początku wydaje...

Dostałam zalecenie lekarskie zrezygnowania z ulubionych kąsków. Na razie na 4-6 tygodni, potem się zobaczy. Wracałam wściekła z przychodni - wizja tygodni bez przysmaków przyprawiała mnie o ból głowy, odechciało mi się gotować, fotografować, pisać. Po kilku godzinach ochłonęłam, a kilka bliskich osób mnie zmobilizowało, że kto jak nie ja wymyśli smaczne dania z ograniczonego wyboru produktów. Pomyślałam, że trzeba to przyjąć na klatę, tym bardziej, że te kilka tygodni minie szybko, a jeśli okaże się (tfu, tfu!), że stale muszę unikać tego, co kocham najbardziej, to może to będzie swego rodzaju treningiem? 

Następnego dnia ugotowałam więc lekki sos pieczarkowy, bez śmietany i masła (która tak się kochają z grzybami) i zjadłam go z kosmosą ryżową (kaszą quinoa) oraz ogórkiem kiszonym. Normalnie do sosu grzybowego na maśle i śmietanie pewnie ugotowałabym tagliatelle i posypała to świeżo startym twardym serem. Ale trudno, co robić?! Podaję przepis, może ktoś, kto nie może sobie folgować ze śmietaną i masłem się skusi. 


 Lekki sos pieczarkowy 

2-3 porcje 

2 łyżki oleju słonecznikowego 
1 szalotka, obrana i drobno posiekana 
250g pieczarek, umytych i pokrojonych na plasterki (użyłam mojej ulubionej odmiany - brązowej, bo ma bardziej ziemisty i intensywny smak, niż tradycyjne pieczarki)
ok. 900 ml wywaru warzywnego 
2 łyżki sosu sojowego ciemnego 
świeżo zmielony czarny pieprz 
sól (użyłam wędzonej w płatkach) 
2 płaskie łyżki skrobi kukurydzianej rozrobionych w kilku łyżkach zimnej wody 
2 łyżki jogurtu naturalnego (użyłam greckiego)
nieco posiekanej natki pietruszki 
ulubiona kasza do serwowania 

W rondelku rozgrzać olej, dodać szalotkę i smażyć na małym ogniu, aż będzie miękka. Dodać pieczarki i smażyć, aż będą lekko zarumienione. Dolać wywar, doprawić sosem sojowym, pieprzem i solą, przykryć i gotować na małym ogniu przez ok. 5 minut. Na sam koniec dodać skrobię kukurydzianą rozrobioną w wodzie, zamieszać, zagotować i zdjąć z ognia. Dodać jogurt i wymieszać. 

Przed podaniem posypać posiekaną natką pietruszki. Ja jadłam z kaszą quinoa i ogórkiem, ale z makaronem też się obroni.
  

6 sierpnia 2012

Mój chleb powszedni. Od zakwasu do bochenka.



Nie czuję się ekspertem  chlebowym, ale tyle razy moi goście dopytywali o to, czy przepis na chleb, którym ich częstuję jest na blogu, że postanowiłam w końcu go umieścić. 

Chleb ten piekę co najmniej trzy razy w tygodniu i często zmieniam mąki i dodatki, ale trzymam się pewnych zasad. Korzystam z foremki, bo jest to najwygodniejszy dla mnie sposób pieczenia chleba, gdy nie mam czasu i głowy przekładać z koszyka na rozgrzany kamień, nacinać itp. To jest jeden z najprostszych chlebów na zakwasie, dobry właśnie do pieczenia w codziennym pośpiechu. Wprawdzie wymaga nieco czasu, ale za to mało atencji.

Jak go zrobić? Najpierw wyhodować zakwas. Obecnie używam tylko zakwasu żytniego, bo po prostu lubię smak chleba na żytnim zakwasie. Wszystkie mądre książki o chlebach podają dokładną gramaturę wody i mąki do wykonania zakwasu, ja jednak nie jestem tak dokładna i zakwas (przynajmniej teraz) dokarmiam bez odważania składników. Na początku może jednak trzymajcie się mniej więcej podanych proporcji. Teoretycznie po pięciu dniach zakwas powinien być gotowy, ale moim zdaniem taki zakwas jest za młody i za słaby, aby unieść cięższe ciasta z dodatkiem mąki żytniej. Dlatego pewnie do chlebów potrzeba będzie dodać odrobinę drożdży, albo piec na białej mące. Ale to oczywiście indywidualna sprawa - zakwas potrafi zachowywać się różnie.

Zakwas żytni (wg porad Jeffreya Hamelmana)

1 dzień

100g mąki żytniej razowej 
100g wody (niechlorowanej, w temperaturze pokojowej)

Wodę wymieszać z mąką w szklanym lub plastikowym naczyniu. Przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce (idealnie ok. 25 stopni C) na 24 godziny. 

2 dzień 

połowa mikstury z dnia pierwszego 
50g mąki żytniej razowej 
50g wody (niechlorowanej, w temperaturze pokojowej)

Wymieszać, przykryć folią spożywczą lub przykrywką i odstawić na 24 godziny w temperaturze pokojowej. 

3 dzień 

100g mikstury z dnia drugiego
100g mąki żytniej razowej
100g wody

Wymieszać, przykryć folią spożywczą lub przykrywką. Odstawić na 12 godzin w temperaturze ok. 25 stopni C.

Tego samego dnia, 12 godzin później

100g mikstury z poprzedniego mieszania
100g mąki żytniej razowej
100g wody

Wymieszać, przykryć folią spożywczą lub przykrywką. Odstawić na 12 godzin w temperaturze ok. 25 stopni C.

4 dzień 

100g mikstury z poprzedniego dnia
100g mąki żytniej razowej
100g wody

Wymieszać, przykryć folią spożywczą lub przykrywką. Odstawić na 12 godzin w temperaturze ok. 25 stopni C.

Tego samego dnia, 12 godzin później

100g mikstury z poprzedniego mieszania
100g mąki żytniej razowej
100g wody

Wymieszać, przykryć folią spożywczą lub przykrywką. Odstawić na 12 godzin w temperaturze ok. 25 stopni C.

Piątego dnia zakwas jest gotowy do upieczenia chleba. Należy przechowywać go w lodówce, w szczelnie zamkniętym pojemniku i minimum co 2 tygodnie wyciągać z lodówki, doprowadzać do temperatury pokojowej i dokarmiać - tym razem nie odmierzam już do do grama - zawsze dodaję garstkę świeżej mąki i nieco wody, mieszam i odstawiam w temperaturze pokojowej na 4-8 godzin. Zakwas zaczyna znowu pracować, bąbelkować, unosić się - znaczy, że jest gotowy do wypieku chleba. Młody zakwas może potrzebować nawet i do 12 godzin na odżycie. Mój zakwas domarmiam co 2-3 dni, bo chleb piekę często, ale gdy wyjeżdżam, to spokojnie zostawiam go w lodówce na 2-3 tygodnie i po powrocie od razu dokarmiam. 

Ten chleb robię już od dawna, ale od paru miesięcy zupełnie bez odważania składników, bo wiem jaką konsystencję powinno mieć ciasto, no i... zepsuła mi się waga kuchenna i jeszcze nie kupiłam nowej. Bardzo pomocny jest dobry mikser z hakiem. Wtedy produkcja chleba jest nieco mniej kłopotliwa, szczególnie w środku tygodnia, gdy po prostu nie mam czasu na ręczne wyrabianie ciasta. Zresztą nigdy specjalnie nie byłam fanką tej czynności, szczególnie z ulubionymi chlebami żytnimi - mają dość ciężkie ciasto. Mikser wyrabia je szybciej, porządnie, brudzi się tylko misa i hak. Ja to lubię.

I jeszcze słowa dwa o foremce. Jest to moja absolutnie ulubiona foremka do chleba, używam jej w zasadzie tylko do jego wypieku. Jest to podłużna forma, ale ze ściąganą obręczą - tak jak w przypadku tradycyjnej tortownicy. Jest to szalenie wygodne, gdyż gorący chleb wyciągam bez problemu z formy, luzując boki. Foremkę kupiła mi Mami, w tyskim Lidlu, ze dwa lata temu, cena to ok. 20 złotych. 


Prosty chleb powszedni, mieszany (metoda dwufazowa*) 

I faza - zaczyn

ok. 100g mąki pszennej razowej, orkiszowej z pełnego przemiału lub żytniej razowej 
5 łyżek aktywnego zakwasu 
ok. 100g wody

Wymieszać, przykryć ściereczką i odstawić na 10-16 godzin w temperaturze pokojowej. Całość zacznie bąbelkować, lekko napuchnie i najprawdopodobniej się uniesie.

II faza - ciasto właściwe

ok. 150g mąki razowej pszennej, orkiszowej lub żytniej
ok. 350g mąki pszennej chlebowej, białej
ok. 300-350g wody (ilość należy regulować - różne mąki zabierają różną ilość mąki) 
7-10g soli 
opcjonalnie - ziarna wg uznania (siemię lniane, słonecznik, pestki dyni - kilka łyżek) 

W misie miksera umieścić mąki, zaczyn, ziarna (jeśli używacie)  i połowę wody. Miksować i wlewać resztę wody stopniowo. Ciasto ma być nie za suche, ale też nie ma być bardzo luźne. Ma być na tyle zwarte, aby można było je mokrymi rękoma wyjąć z formy w jednym kawałku, ma być nadal dość elastyczne i lepkie. Wyrabiać na niskich obrotach przez ok. 7 minut. Jeśli wyrabiacie ręcznie - 10-12 minut. 

Następnie wyłączyć mikser, posypać ciasto solą i zostawić na ok. 10 minut. Po tym czasie wyrobić jeszcze przez 3 minuty (mikserem, lub 5 minut ręcznie).

Foremkę delikatnie posmarować olejem (neutralnym) i wysypać otrębami. Wyrobione ciasto delikatnie rozciągnąć w dłoniach i złożyć, tak jakbyście składali kopertę,  przełożyć do foremki (złozeniem do dołu) opcjonalnie posypać otrębami, przykryć ściereczką i zostawić na ok. 8-12 godzin w temperaturze pokojowej. (mój zakwas jest dojrzały i mocny, więc w gorące dni chleb potrafi wyrosnać nawet i w 5 godzin)

Gdy chleb jest wyrośnięty nagrzać piekarnik do 250 stopni C. Wstawić foremkę do piekarnika i od razu spryskać  wodą (używam spryskiwacza, takiego do kwiatów). Piec przez ok. 5 minut i zmniejszyć temperaturę do 220 stopni C i piec kolejne 30 minut. Jeśli za bardzo będzie się spiekać przykryć folią aluminiową. 

Po upieczeniu wyjąć z pieca, pozostawić na kilka minut, aby delikatnie ostygło i wyjąć z foremki. Pozostawić na kratce do całkowitego wystygnięcia. Wiadomo,  że chleb jest dobrze dopieczony, gdy postukany w spód wydaje pusty odgłos.

Smacznego!  

* metoda ta pozwala najpierw "zadomowić" się zakwasowi w świeżej mące i wodzie i przefermentować, co z kolei pomaga potem unieść już ciasto właściwe

2 sierpnia 2012

Walczę z demonami, vol. 4

Prześladowały mnie te knedle od długiego czasu. A bałam się ich jak szlag. Nie jestem skora do lepienia pierogów, czy kulania klusek, stąd jakoś nie mogłam się przemóc. Tym bardziej, że w Galerii Potraw Rafał, dzięki wpisom którego w końcu zmobilizowałam się do zrobienia knedli bułczanych, nie podawał konkretnych proporcji, a jedynie wytyczne. Tak więc je przytoczę i w zasadzie przejdę do sedna, bo w tym jednym wpisie będą aż trzy przepisy. Dodam tylko, że prezentuję Wam moje pierwsze w życiu knedle bułczane, może nie za piękne i foremne, ale za to pyszne. Chyba nawet bardziej smaczne drugiego dnia, odgrzane w sosie. 

Ufff, kolejny demon pokonany! Rafale, dziękuję i pozdrawiam. 

Bułczane knedle zrobiłem z czerstwej bułki wrocławskiej, zwanej też weką, dwóch jaj, mleka ( coś około niepełnej szklanki ), pęczka pietruszki, podduszonej na maśle, drobno posiekanej cebuli, mąki, majeranku, pieprzu i soli. Bułkę pokroiłem w kostkę, zalałem mlekiem z rozbełtanymi jajkami, dorzuciłem cebulę i przyprawy, dokładnie wymieszałem i odstawiłem na jakieś pół godziny. Mleka musi być tyle, żeby bułki dobrze nasiąkły, ale cała masa nie może się zrobić zbyt rzadka, bo wtedy będziemy musieli dać dużo mąki i  kluchy będą twarde, albo ratować się bułką tartą. Kiedy wszystko się przegryzło dosypałem mąki, niedużo, jedno porządne sypnięcie z torebki, myślę, że nie więcej niż dwie, trzy łyżki. Wymieszałem, formowałem mokrymi rękami nieduże knedle i gotowałem około dziesięciu minut w osolonym wrzątku, jeśli kluchy zrobimy większe musimy pogotować trochę dłużej.

Moje knedle zrobiłam z 2 czerstwych ciabatt oraz jednej dużej bułki pszennej. Mleka na tę  ilość wlałam ok. 300ml, dodałam 2 małe jajka, ale po namoczeniu okazało się, że masa jest luźna i w zasadzie niepozwalająca na formowanie knedli. Dodałam więc kolejną ciabattę i odstawiłam jeszcze na kwadrans. Z tego wyszła mi cała fura knedli wielkości piłki tenisowej (16 sztuk). Gotowałam przez ok. 12 minut od momentu wypłynięcia.

Do knedli mieliśmy buraki podduszone w soku pomarańczowym oraz gulasz wieprzowy. Podaję przepisy, bo zestaw był przedni. Oczywiście ogórek kiszony też świetnie pasuje, ale u nas to towar deficytowy, więc może następnym razem? Bo knedle na pewno wchodzą do stałego repertuaru. 



Gulasz z łopatki wieprzowej 

4 porcje 

3 łyżki oleju słonecznikowego 
ok. 800g łopatki wieprzowej, pokrojonej w kostkę (duże kawałki tłuszczu odcięłam, ale absolutnie nie odtłuszczałam jej całkowicie)
kilka łyżek mąki pszennej 
nieco soli 
świeżo zmielony czarny pieprz 
1 cebula, obrana, pokrojona w kostkę 
2 ząbki czosnku 
3 łyżki mielonej papryki
szczypta chilli mielonej 
ok. 800ml bulionu warzywnego, z kurczaka lub piwa jasnego lub ewentualnie wody 
2 anszuje czyli sardele (opcjonalnie, ja miałam otwartą puszkę) 
garstka suszonego majeranku 

W misce lub na talerzu wymieszać mąkę z odrobiną soli i pieprzu. Wrzucić pokrojone mięso i wymieszać, aż będzie oblepione mąką. Nadmiar mąki strzepać i obsmażyć mięso partiami na rozgrzanym oleju, odkładając obsmażone mięso na bok.

Rozgrzać jeszcze odrobinę oleju w rondlu i usmażyć cebulę, aż nieco zmięknie. Dodać czosnek i smażyć przez minutę, a następnie dorzucić paprykę i chilli. Smażyć przez chwilę, dorzucić obsmażone mięso wraz z sokami, które puściło. Wymieszać, dodać anszuje, bulion lub piwo, majeranek, zagotować, zmniejszyć ogień, przykryć i dusić przez ok. godzinę. 


Buraki duszone w pomarańczowym soku 

2 porcje 

4-5 niedużych buraków, umytych i pozostawionych w skórce
1 łyżka oleju słonecznikowego
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
sok wyciśnięty z jednej pomarańczy
1 łyżka octu balsamicznego 
1 łyżka masła

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. Blaszkę do pieczenia wyłożyć folią aluminiową, położyć na nią buraki, skropić olejem, posypać solą i piec, aż będą miękkie. Wyjąć z piekarnika i ostudzić,  następnie obrać i zetrzeć na tarce o grubych oczkach. 

W rondelku zagotować sok z pomarańczy, trzymać na ogniu aż nieco zgęstnieje, dorzucić buraki, masło, ocet, doprawić solą i pieprzem i dusić przez ok. 3 minuty.