29 grudnia 2012

Pasta z grzybów i kaszy gryczanej



To miało być nadzienie do pierogów. Zadumałam się wczoraj nad lekturą książki o kuchni Podlasia - dawno nie robiłam pierogów z kaszą - pomyślałam i poszłam spać z postanowieniem ulepienia pierogów innych, niż moje ukochane ruskie. Przygotowałam eksperymentalny farsz i... stwierdziłam, że jest on świetny na krakersach i pieczywie.

Zamiast wpisu o pierogach jest więc wpis, który być może przyda się kilku osobom planującym bufet Sylwestrowy. Ta pasta jest niedroga, łatwa w wykonaniu, można łatwo przygotować jej wegańską wersję - wystarczy zamienić klarowane masło na oliwę.


23 grudnia 2012

Ode mnie, od serca.


Z całego serca życzę Wam, aby okres świąteczny minął Wam

dobrze, smacznie i tak jak lubicie, 

a Nowy Rok przyniósł zdrowie i szczęście. 


Podczas przerwy świątecznej mam zamiar leniuchować przed kominkiem, czytać książki, ale mam też w planach przeprowadzenie kilku zabiegów kosmetycznych tu na blogu. Być może pojawią się też nowe wpisy, choć nie obiecuję. 

Obiecuję natomiast, że w nadchodzącym roku postaram się jeszcze lepiej gotować i fotografować, abyście wracali tu z przyjemnością. 


Wszystkiego dobrego kochani. :)

Pozdrawiam ciepło, 

Karolina


17 grudnia 2012

Kulinarne podarki vol. 9



To ostatnia w tym roku propozycja na świąteczny prezent kulinarny. Skórki pomarańczowe pojawiały się na wielu anglojęzycznych i polskich blogach kulinarnych, a ja zrobiłam je pierwszy raz, dodałam od siebie sproszkowany imbir, aby nadać im jeszcze więcej zimowych nut, a jak pomyślę, ile skórek pomarańczowych wylądowało w śmietniku, to trochę jestem zła na siebie. Od dziś będę kandyzować przynajmniej część z nich. Oblane czekoladą i zapakowane w torebki mogą być całkiem smacznym prezentem. 

A czy Wy przygotowaliście jakieś prezenty kulinarne z okazji nadchodzących świąt?


11 grudnia 2012

Puree z brukselki o smaku groszku. Hmmm?


U mnie ciągle w użyciu książka "Hugh's Three Good Things (on a plate)".  Jest ona nieustającym źródłem inspiracji i aby Was nie skłamać - chyba pierwszą książką kucharska, z której chcę ugotować wszystko i wygląda na to, że mi się uda. Prędzej, czy później, ale jednak. 

Dziś nie pokażę Wam dokładnego zestawu z książki, ale tylko jedną z trzech rzeczy, które pojawiły się na talerzu obok kaszanki i bekonu, a mianowicie brukselkę. I dziwna sprawa z tą brukselką, bo przygotowana w ten sposób smakuje... Hmmm. Groszkowo? W każdym razie traci dużo ze swojego charakterystycznego smaku, którego niektórzy nie znoszą. Tu jest mało goryczki, a dzięki cebuli i śmietanie jest wręcz słodko.

7 grudnia 2012

Trio doskonałe - burak, chrzan, makrela.




Buraki i chrzan.

Chrzan i makrela. 

Buraki, chrzan i makrela.

To już znam i wiem, że gra ze sobą wspaniale. Nie odkrywam więc wcale nowej planety, a delektuję się znanym i uwielbianym przeze mnie zestawem, tylko w nieco innej scenerii.

5 grudnia 2012

Zmasakrowana brukselka. Czego oczy nie widzą...



Tak sobie myślę, że ten tytuł może jest trochę szorstki i nie do końca oddaje sytuację - na przykład może sugerować, że zabiłam brukselkę - jej smak, walory. Część z Was może  oczywiście uważać, a z moich obserwacji wynika, że to całkiem spora grupa, że brukselka jest masakrycznie niesmaczna i walorów nie posiada. Ja należę do tych, którzy ją kochają, więc przekonywać mnie nie trzeba, aby w sezonie poszukiwać nowych sposobów na jej przyrządzenie. 

3 grudnia 2012

Kulinarne podarki vol. 8



Znowu nastał ten czas w roku. Czas zabrać się za przygotowanie prezentów kulinarnych, którymi będziecie mogli obdarować smakoszy. A co można podarować serowym smakoszom, poza dobrym serem oczywiście? Dodatek do sera - domowy chutney.


1 grudnia 2012

Gdy mnie nie było. I co będzie.

DIY

Lektura obowiązkowa dobrowolna

Przygotowałam z pomocą lubego nowe tło do zdjęć i szukam nadal inspiracji i swojej drogi w fotografii kulinarnej, szperam w sklepach dobroczynnych, odkryłam odjechany pub, przez który przechodzi się do najwyższego w Anglii wodospadu i w którym wisi wypchany (?) pstrąg złowiony w lokalnej rzece w 1963 roku.  

23 listopada 2012

Deser. Mój, przeze mnie wykonany i to nie jest moje ostatnie słowo!





Ciasta, ciasteczka, desery. Podczas niedawnej dyskusji z naszym gościem zastanawialiśmy się skąd u Anglików, a także u Polaków skłonność do jedzenia byle czego na obiad, byleby tylko był wielki i słodki deser na zakończenie posiłku. Ja przyznaję, że nie zauważyłam tego u Anglików, ale James owszem, szczególnie, że dużo podróżował po świecie i ma skalę porównawczą. Natomiast widzę w polskiej blogosferze, że to właśnie wpisy o słodkościach cieszą się wyjątkową popularnością. Nie mam nawet ochoty teraz drążyć tematu, choć podejrzewam, że może mieć to jakieś podłoże społeczno - historyczne (być w Polsce to niedobory cukru na rynku ergo desery jako coś ekskluzywnego, coś czym się można było popisać przed gośćmi; w Anglii może mieć to źródło w protestanckiej czystości - deser, w zasadzie w ogóle ucztowanie było postrzegane jako coś co bruka duszę, jako grzech, chyba, że służy przetrwaniu, a nie przyjemności, wiadomo - deser takiej funkcji nie pełni. Zaznaczam, że tylko tak sobie gdybam!).


16 listopada 2012

Moje ulubione kanapki


Zrobiłam to zestawienie na kanapce, ponieważ zostały mi resztki po niezwykle udanej przystawce. Przystawka będzie na blogu najpewniej pod koniec miesiąca, a dziś kolejna kanapka, która całkiem niedawno dołączyła do moich ulubionych. Kanapka na moim powszednim chlebie, z rukolą i marynowaną w chrzanie wędzoną makrelą. Me gusta! 


Marynowana w chrzanie wędzona makrela

(tak na oko na 4-5 kanapek)

2 filety (połówki) makreli wędzonej (użyłam takiej z grubym pieprzem)
sok z połowy cytryny 
5 łyżek oliwy extra virgin 
3 łyżki świeżo startego chrzanu 
sól 
świeżo zmielony czarny pieprz 

Makrelę oskórować i podzielić na kęsy. W miseczce wymieszać oliwę, sok z cytryny, chrzan, sporo czarnego pieprzu i sól do smaku (odrobinę, makrela jest słona). Do mieszanki dodać rybę i delikatnie wymieszać. Przykryć i wstawić do lodówki na 12 godzin. 

Następnie wyjąć z lodówki na pół godziny przed konsumpcją - oliwa musi dość do temperatury pokojowej. 

Kromkę chleb posmarować masłem (opcjonalnie, bo ryba i oliwa to sporo tłuszczu), położyć rukolę, na nią makrelę i przykryć drugą połówką. 



Nie wierzę, że właśnie napisałam instrukcję jak złożyć kanapkę. ;) 

Smacznego kanapkowcy!

12 listopada 2012

Kulinarny sposób na cienie i opuchliznę pod oczami




Jestem wielką fanką Lisy Eldrigde - jej urody, talentu i jej prac. Z ciekawością oczekuję jej nowych wpisów czy filmów i choć sama jestem dość zachowawcza w kwestii makijażu, to z powodzeniem wykorzystałam jej kilka rad, szczególnie z zakresu pielęgnacji skóry. 

To jest jedna z tych rad, wypróbowanych na mnie, którą chcę Wam pokazać, także dlatego, że wiąże się ze składnikiem kulinarnym - zieloną herbatą. Jest to kuracja na cienie pod oczami i podpuchnięte oczy. Wiadomo, że nic nie zastąpi wysypiania się, niepalenia nikotyny, jedzenia dużej ilości świeżych warzyw i owoców (generalnie - zdrowego odżywania się), a także picia odpowiedniej ilości wody. Wiadomo, że cienie i opuchlizna pod oczami wynikają też z problemów zdrowotnych, np. z nerkami. 

Metoda prezentowana przeze mnie na tym blogu rzecz jasna nie jest antidotum na cienie i podpuchnięte oczy wynikające z wszelkich tego typu dolegliwości - cudów nie ma - umówmy się. Ale jest to świetna doraźna metoda na odświeżenie oka, a także bardzo pobudzająca z samego rana. Jeśli tak jak mi ciężko się Wam rano rozbudzić, to myślę, że to Wam pomoże. 

Lisa Eldrige zaproponowała tę metodę zamiast bardzo drogiego ekskluzywnego kosmetyku, który występuje w formie kostek do mrożenia.



Co potrzebujecie?

- naturalną zieloną herbatę 
- pojemnik na kostki lodu 
- jałową gazę 

Jak to wykonać?

Herbatę zaparzyć, ma być dość mocna. Wystudzić, odcedzić liście i płyn wlać do pojemnika na lód. Zamrozić. 

Jak stosować?

Wyjąć kostkę zamrożonej zielonej herbaty, wsadzić w kawałeczek jałowej gazy, zawinąć i skręcić rogi, aby powstało miejsce to trzymania kostki. Dzięki gazie możecie trzymać lodowatą kostkę bez problemu i nie jest ona szaleńczo zimna dla delikatnej skóry pod oczami - pełni więc funkcję ochroną. 

Delikatnymi ruchami od wewnętrznego do zewnętrznego kącika oka dociskać skórę pod oczami. Trzeba być bardzo delikatnym, aby nie naciągać skóry za mocno. Ważny jest kierunek - do zewnętrznego kącika oka - to pomaga przesuwać limfę. To taki domowy, szybki sposób na drenaż limfatyczny. Wykonać 3-5 serii na każde oko. 

W ten sposób pobudzacie krążenie, rozbudzacie oko, pozbywacie się opuchnięć. Zielona herbata ma działanie rozjaśniające, więc regularne stosowanie powinno nieco zniwelować cienie pod oczami.

Przyznaję, że nie zawsze mam czas rano to stosować, choć staram się. Stosuję jednak zawsze i z powodzeniem przed wyjściami na kolację, imprezę itp.

Dajcie proszę znać, czy znacie i stosujecie tę metodę. :)

11 listopada 2012

A jutro...



Jutro pokażę Wam domową metodę na obudzenie oczu i odświeżenie spojrzenia z wykorzystaniem prostego składnika kulinarnego, który większość z Was ma pewnie w domu. :) 

Miłej niedzieli!

9 listopada 2012

Pasta z bakłażana. Bez wyziewu.


Bakłażan to jedno z moich ulubionych warzyw i ilekroć przychodzi jesień, kiedy bakłażany są w swojej najlepszej formie, to przynajmniej kilka razy w sezonie robię jakaś pastę bakłażanową. Eksperymentuję, używam różnych dodatków, a to robię bez skórki, a to ze skórką. Ale zawsze z czosnkiem. Każdy przepis, który napotkałam zawierał czosnek. A ja pastę z bakłażana tak uwielbiam, że zjedzenie porcji z domowym chlebem na lunch jest dla mnie jak nagroda w środku dnia. Ale jak tu jeść czosnek, gdy ma się resztę dnia spędzić w niedużym biurze i narażać współpracowników na wątpliwe aromaty? Uwielbiam czosnek i gdybym pracowała z domu, to pewnie jadłabym go surowy na śniadanie, ale obcy wyziew gębowy o aromacie zaczynającego się trawić czosnku na powierzchni kilku metrów kwadratowych biura to coś, czego nie lubię.  Więc sama nie narażam innych. 

Z tego powodu w tym roku robiąc kolejną pastę pominęłam czosnek, ale użyłam całą masę innych wyrazistych dodatków, aby nie była mdła. Wyszło bardzo smacznie, pasta jest w dodatku dość sycąca i wchodzi na stale do repertuaru past, szczególnie tych do pudełeczka na lunch. Polecam tym, którzy nie lubią czosnku, albo jak ja - nie zawsze mogą sobie na niego pozwolić.

Aromatyczna pasta z pieczonych bakłażanów i orzechów włoskich (bez czosnku)

ok. 250ml 

2 nieduże bakłażany, przepołowione i pokrojone na ok 1cm plastry 
1 szalotka, obrana i pokrojona na półplasterki 
garść łuskanych orzechów włoskich
garść świeżej natki pietruszki 
sok z całej limonki 
1 łyżeczka pasty sezamowej tahini (użyłam ciemnej, z prażonego sezamu)
na czubku łyżeczki mielonej chilli 
¼ łyżeczki kurkumy 
½ łyżeczki mielonej kolendry 
½ łyżeczki mielonego kuminu
oliwa extra virgin
sól
świeżo zmielony czarny pieprz 

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. 

Bakłażany umieścić w miseczce skropić oliwą, lekko posolić i zmielić nieco pieprzu. Wymieszać, aby oliwa pokryła bakłażany, następnie wyłożyć na blaszkę do pieczenia lub do naczynia żaroodpornego. Wstawić do piekarnika i piec przez ok. 25 minut. Wyłączyć piekarnik, uchylić drzwiczki i zostawić w środku do ostygnięcia.  

Na suchej patelni uprażyć orzechy włoskie, aż będą lekko zarumienione, po czym przełożyć do robota kuchennego.

Na rozgrzaną patelnię wlać łyżkę oliwy i na małym ogniu smażyć szalotkę. Ma być miękka, ale nie niebrązowiona, czyli ok. 7-10 minut, mieszając od czasu do czasu. 

Do robota kuchennego z orzechami dodać wystudzone bakłażany, usmażona szalotkę, natkę pietruszki, tahini, kurkumę, chilli, kolendrę, kumin, sok z limonki, nieco soli i pieprzu i odrobinę oliwy. Miksować, dolewając oliwę cienka strużka. W razie potrzeby wyłączać robot i zeskrobywać pastę ze ścianek. Ilość oliwy zależy od tego jak luźna chcecie mieć pastę. Ja lubię ja dość zbita i z wyczuwalnymi kawałkami skórki i orzechów. Ale możecie zmielić na gładka masę, wtedy będzie wymagać nieco więcej oliwy. Spróbować i doprawić do smaku sola i pieprzem jeśli taka jest potrzeba.

Przed podaniem dobrze jest ja zostawić na parę godzin, idealnie na całą noc, aby smaki się przegryzły. Najlepiej smakuje w temperaturze pokojowej, więc przed jedzeniem dobrze ją wyciągnąć na dłuższą chwilę z lodówki. Podawać z posiekana natka pietruszki.


6 listopada 2012

Dziwna ta pizza...


Posiłki w towarzystwie jaśnie pana dostarczały dużo rozrywki. Jego inteligencja i poczucie humoru nie szły w parze z jego gustem kulinarnym, więc komentarze na temat jedzenia trzeba było traktować z humorem, tak jak traktuje się uwagi... powiedzmy - dziecka. Wszak za późno chyba edukować kulinarnie tzw. starego kawalera, który jeśli nie zapominał o posiłkach, to korzystał z matczynej kuchni, albo jadał dania na wynos czy barowe.

Na proszonych obiadach nie bywał, ale udawało mu się czasem załapać na posiłek, gdy akurat przebywał w gości. Linguine z sosem cytrynowo-tymiankowym i świeżymi brązowymi pieczarkami to wg niego "jakieś dziwne spaghetti, bo bez mięsa i czerwonego sosu", klasyczna sałatka grecka "byłaby lepsza z dodatkiem tuńczyka", a łodyżki świeżego młodego szpinaku były tak złowieszcze, że musiał odcinać je każdemu listkowi z osobna, aby potem elegancko zostawić na brzegu talerza, kończąc tym samym posiłek kwadrans po najwolniejszym konsumencie z całej ferajny. 

I tak go wspominając myślę sobie, że gdyby zobaczył tę pizzę pewnie powiedziałby, że dziwna. Bez czerwonego sosu, bez szynki, czy grubej warstwy sera. I jak to w ogóle? Pizza z ziemniakami? 

Jeśli o mnie chodzi, to im jestem starsza tym bardziej smakują mi pizze minimalistyczne. I nawet bez sera. Na tę położyłam resztkę sera Bluemin White, który został nam z niedawnej serowej kolacji i wkomponował się świetnie w tę pizzę. Można jednak pominąć ser, lub dać inny; dobrze sprawdzi się brie. 

Jedna uwaga na temat ziemniaków - dużo przepisów podaje ziemniaki surowe. Nie wiem czy to kwestia mocy piekarnika, czy może gatunku ziemniaków, ale nawet cienko pocięte surowe ziemniaki nie upieką mi się w tym czasie, w którym upiecze się ciasto. Dlatego też ja obgotowuję ziemniaki, bardzo krótko, a potem od razu je hartuję, aby przestały się gotować i zachowały kształt. Decyzję pozostawiam Wam, ale trzymajcie się jednego - ziemniaki mają być pocięte cienko jak na chipsy, bo pizza z grubymi kawałkami ziemnorów to wątpliwa przyjemność. 


Pizza bianca z ziemniakami, szalotkami i rozmarynem 

3 średnie pizze 
   
Ciasto 

250g mąki pszennej 
250g mąki pszennej chlebowej 
1 płaska łyżeczka soli 
1 łyżeczka drożdży instant 
1 łyżka oliwy 
ok. 300ml wody (lub ile mąka zabierze - trzeba wlewać porcjami, różne mąki potrzebują różne ilości wody)

Dodatki

3 średnie ziemniaki, nieobrane, pocięte na cieniuteńkie plasterki 
2-3 szalotki, obrane, przepołowione i pokrojone wzdłuż na nie za cienkie plastry 
duża gałązka rozmarynu, igły pocięte drobno, część można zostawić do dekoracji 
oliwa 
sól 
świeżo zmielony czarny pieprz
ser pleśniowy typu brie (opcjonalnie), pokrojony na plastry (miałam resztkę Bluemin White, dosłownie po 3 plasterki na pizzę)

Najpierw należy przygotować ciasto. Obie mąki wymieszać ze sobą, dodać sól, drożdże i wlać oliwę. Powoli dodawać wodę i albo miksować, albo ręcznie wyrabiać, przez ok. 10 minut. Ciasto początkowo będzie lepkie, ale nabierze sprężystości w miarę wyrabiania. Wyrobione ciasto umieścić w misce wysmarowanej oliwą, przykryć i zostawić w ciepłym miejscu, aż podwoi swoją objętość. Lub pozostawić w chłodnym miejscu na 12-18 godzin, co ja uczyniłam i wydaje mi się, że takie ciasto jest lepsze. 

Zagotować duży rondel wody, posolić i wrzucić ziemniaki, od razu nastawić timer na 3 minuty. Po tym czasie od razu odcedzić ziemniaki i przełożyć do miski z lodowatą wodą. Po chwili, gdy będą już chłodne odcedzić i pozostawić, aby nieco przeschły. 

Szalotki włożyć do miseczki i skropić 2 łyżkami oliwy. Wymieszać dokładnie. 

Piekarnik (najlepiej z kamieniem, albo przynajmniej z blaszką) rozgrzać do 250 C, albo do maksymalnej temperatury Waszego piekarnika (220 C może być).

Wyrośnięte ciasto przełożyć na omączony blat, spłaszczyć rękoma, podzielić na 3 części, uformować kule i każdą lekko spłaszczyć po czym dać im odpocząć przez ok. 15 minut.  Po tym czasie każdą porcję ciasta rozwałkować, a potem lekko naciągać rękoma - ma być dość cienkie (dobrze zrobić to na desce lub łopacie, aby łatwo było zsunąć pizzę do piekarnika). Najlepiej dać mu odpocząć raz jeszcze pod ściereczką przez 10 minut.

Każdy spód pizzy skropić delikatnie oliwą, ułożyć warstwę ziemniaków, dodać ser, jeśli używacie, posypać szalotkami, rozmarynem, skropić jeszcze raz oliwą, posolić i zmielić nieco pieprzu.

Zsunąć na gorący kamień lub blaszkę i piec, aż osiągnie lubiany przez Was stopień wypieczenia. Wyjąć, podzielić na porcje i można podawać z sosem. Ja zrobiłam prosty czosnkowy.

Sos jogurtowo - czosnkowy

200ml jogurtu naturalnego 
2 ząbki czosnku
sól
świeżo zmielony czarny pieprz 
opcjonalnie - sok z cytryny i nieco cukru/syropu z agawy do smaku 

Czosnek obrać, posiekać, a potem rozetrzeć na papkę z solą. Wymieszać wszystkie składniki i pozostawić na minimum kwadrans, aby smaki się przegryzły. 



3 listopada 2012

Szał(wia) na dynię


 

 
Zupa krem z dyni gości u nas każdej jesieni i zimy, ale to w tym roku dopiero zrobiłam taką, która okazała się być naszym zdecydowanym faworytem. Improwizowałam, ale trzymałam się sprawdzonych połączeń: dynia świetnie komponuje się z szałwią, a także z migdałami. Klasyką gatunku są przecież ravioli z dynią i amaretti polane szałwiowym masłem. Postanowiłam zamienić jednak migdały na orzechy laskowe i tak oto zrobiłam moją top dyniową zupę. Kolor może ma mało intensywny, bo dyniowe zupy często mają intensywnie jasnopomarańczowy kolor, ale to wszystko przez mocno skarmelizowane brzegi warzyw - upieczenie ich do tego stopnia nadaje zupie głębszego smaku.




Zupa krem z dyni i batatów z chrupiącą szałwią i orzechami laskowymi 

2-4 porcje 

300g dyni piżmowej obranej, wypestkowanej i pokrojonej w ok. 2cm kostkę (waga po obraniu i wypestkowaniu)
300g batatów (słodkich ziemniaków), obranych i pokrojonych w ok. 2cm kostkę (waga po obraniu)
2 ząbki czosnku, nieobrane 
na czubku łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej 
na czubku łyżeczki mielonej chilli
5-6 łyżek oliwy 
1 duża szalotka, obrana i posiekana 
ok. 900ml bulionu warzywnego 
garść orzechów laskowych, wyłuskanych 
ok. 8-12 listków świeżej szałwi 
sól
świeżo zmielony czarny pieprz 

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. 

W żaroodpornym naczyniu ułożyć dynię, bataty, czosnek, skropić 2 łyżkami oliwy, posypać gałką muszkatołową, chilli, solą i pieprzem i piec, aż dynia i ziemniaki będą miękkie i zaczną się brązowić na brzegach (ok. 20 minut). Po upieczeniu wyjąć z piekarnika, lekko ostudzić, aby można było bez poparzenia się wycisnąć czosnek z łupin. Ja warzywa upiekłam dzień wcześniej (bo akurat miałam rozgrzany piekarnik po pieczeniu chleba) i przechowywałam szczelnie zamknięte w lodówce.

W rondlu na 2 łyżkach oliwy usmażyć szalotkę, na małym ogniu, przez ok. 10 minut, aż zmięknie. Dodać upieczoną dynię i ziemniaki oraz czosnek wyciśnięty z łupinek. Zamieszać i dolać bulion. Zagotować i po 3-5 minutach zmiksować ręcznym blenderem. Ja lubię niektóre zupy kremy przetrzeć przez drobne sito, bo nabierają wtedy bardzo kremowej konsystencji i mam pewność, że niezmiksowane kawałki warzyw zostają przetarte, a ewentualne skórki czy twarde elementy zostaną na sicie.  Tak też zrobiłam z tą. Doprawić solą i pieprzem.

Na suchej patelni podprażyć orzechy laskowe, aż będą nieco zarumienione, następnie przełożyć na deskę do krojenia i z grubsza posiekać. 

W tej samej patelni na reszcie oliwy usmażyć całe listki szałwii, aż będą chrupiące. To zajmuje minutę, nie dłużej. 

Zupę nalać do talerzy/miseczek posypać posiekanymi orzechami i udekorować kilkoma listami szałwii. Skropić szałwiową oliwą spod smażenia listków. Podawać z dobrym pieczywem.

29 października 2012

Bajzel czy harmonia? Modro kapusta, ino insza.


No właśnie... Przepis znalazłam w miesięczniku "Good Food" lata świetlne temu i dziś nawet nie jestem pewna, czy to tak do końca wszystko miało być. Dobór składników według mnie jest bardzo harmonijny, ale jak ułożyłam je na talerzu gotowe do zdjęcia, pomyślałam: "o rany, co za bajzel*". Sfotografowałam, usiedliśmy do stołu, zjedliśmy z apetytem, a potem gdy oglądałam gotowe zdjęcia pomyślałam, że moja pierwsza ocena nie była sprawiedliwa, bo nie wygląda to tak źle. Gdybym nawet nie zmieniła zdania co do wyglądu, to i tak bym Wam to pokazała, uważam bowiem, że to bardzo ciekawe jesienne danie. Ostatecznie dania kapustne nigdy nie grzeszyły urodą typową dla Michelinowskich konstrukcji. Przynajmniej nie w moim wykonaniu. Zapraszam więc, jako dziouszka ze Śląska na modro kapusta, ino tako insza (mrugam do Was, z gwary Śląskiej jestem noga!). Klasyczne angielskie składniki, ale w głębi duszy wierzę, że kompozycja ta  trafi w polskie gusta, wszak kapusta i kaszanka są nam nieobce.



Czerwona kapusta z kaszanką, boczkiem, karmelizowanymi jabłkami i orzechami laskowymi 

2-4 porcje 

mała główka kapusty czerwonej, głąb wycięty, poszatkowana niezbyt drobno
2 małe twarde jabłka, obrane, pozbawione gniazd nasiennych i pokrojone na cząstki
4 plastry bekonu (użyłam przerastanego, tzw. streaky bacon, wędzonego), pokrojone na kęsy
4 plastry kaszanki
garść orzechów laskowych
szczypta brązowego cukru
1 łyżka oleju słonecznikowego
1 łyżka masła
1 łyżka octu jabłkowego
2 łyżki oliwy
1 płaska łyżka musztardy pełnoziarnistej
1 łyżeczka miodu
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
 
W dużym rondlu rozgrzać olej i wrzucić kapustę, dodać nieco soli. Smażyć przez ok. 5 minut mieszając, ma być lekko miękka. Dolać 3-5 łyżek wody, zamieszać, przykryć i zostawić na ogniu przez ok. 3 minuty. Odstawić z ognia i trzymać przykrytą, aby nie ostygła za mocno.

Przygotować dressing. Oliwę, musztardę, miód i ocet wymieszać i doprawić solą i pieprzem w dużej misce. Odstawić.

Na suchej patelni podpiec orzechy laskowe, aż lekko się zarumienią. Wyciągnąć z patelni i położyć na desce do krojenia. Posiekać z grubsza.

Na tej samej patelni bez tłuszczu usmażyć bekon. Ma być przyrumieniony i dość chrupiący. Odsunąć go szpatułką na bok patelni (albo wyciągnąć na talerzyk - ja nie chciałam brudzić kolejnego naczynia) i w tym tłuszczu ze smażenia bekonu usmażyć z obu stron kaszankę. Angielska kaszanka (plastry o grubości ok. 1 cm) nie potrzebuje dłużej niż 2-3 minuty z każdy strony.

W czasie gdy bekon i kaszanka się smażą w osobnej patelni rozgrzać masło. Dorzucić kawałki jabłek, posypać szczyptą cukru i smażyć z obu stron, aż będą zarumienione i miękkie (ok. 5 minut).

Ciepłą kapustę przełożyć do miski z dressingiem. Dokładnie wymieszać i doprawić do smaku solą i pieprzem. Rozłożyć na ciepłe talerze. Kapustę posypać kawałkami bekonu, ułożyć na nią karmelizowane jabłka i usmażoną kaszankę. Posypać posiekanymi orzechami laskowymi.

Można to podawać w mniejszej ilości na przystawkę, a my do tego zestawu mieliśmy ziemniaki pieczone w kaczym smalcu i jedliśmy to jako danie główne.

* bałagan, zamieszanie, a nie dom publiczny ;) 

23 października 2012

Na mielenie polędwicy powinien być paragraf


Nie jadłam go chyba osiem, albo więcej lat. Ochota na tatar dopadła mnie znienacka i była nie do odparcia. Przygotowałam go nieco inaczej niż w wielu polskich domach. Przede wszystkim: zero mielenia! Zmielenie wołowiny na tatar, nawet na dużych oczkach to wg mnie zbrodnia. Polędwica wołowa ma tak delikatną konsystencję, że mielenie narusza strukturę włókien i równie dobrze, można zrobić tatara z jakiejkolwiek chudej części wołowiny. Polędwicy szkoda, kosztuje fortunę, więc obchodzę się z nią delikatnie.  Nie ścinam też mięsa bardzo cienko, bo lubię czuć coś pod zębami. Mięso w drobną kostkę, ale jednak w kostkę. 

Dodatki. No cóż, tu sprawy też mają się różnie i znowu jest to kwestia gustu. Dodałabym marynowanych grzybków czy pieczarek, ale nie miałam ich, więc pominęłam. Użyłam solonych kaparów (bo są smaczniejsze niż te z zalewy), korniszonów i szalotki. Uważam,  że cebula ma za ostry smak i dominuje nad wołowiną. Inaczej jest z szalotką. Nie uznaję mocnych smakowych olejów do tatara. Użyłam delikatnej oliwy, ale niezbyt intensywny olej rzepakowy też da radę. I nie daję musztardy. Wydaje mi się, że tak samo jak w przypadku cebuli zabija ona smak wołowiny. Co za to daję dla podbicia naturalnego smaku mięsa? Sardele. 

Zapraszam na moją odsłonę popularnego dania. 



 Befsztyk tatarski 

2 porcje 

ok. 300g polędwicy wołowej
1 mała szalotka (użyłam francuskiej, jeśli brytyjskie, to dwie)
2 średnie korniszony 
2 łyżki kaparów solonych 
1 łyżka oliwy 
2 małe żółtka (mogą być przepiórcze) 
4 sardele z oleju (puszkowe lub ze słoiczka)
świeżo zmielony czarny pieprz 
sól 


Polędwicę pokroić na ok. 3mm plasterki, następnie w kostkę i można jeszcze z grubsza przesiekać nożem na desce. Dodać sardele rozgniecione widelcem, pieprz i wymieszać. Spróbować - jeśli za mało słone od sardeli, należy dosolić do smaku, ale nie za mocno - kapary są dość słone i rekompensują brak soli w mięsie po wymieszaniu dania na talerzu.

Korniszony, obraną szalotkę pokroić w małą kostkę, a przepłukane na sicie kapary posiekać z grubsza.

Na talerzu ułożyć obręcz kuchenną i warstwami nałożyć mięso, a potem wedle uznania posiekane szalotki lub inne dodatki, znowu mięso, dodatek itd. Zachować nieco dodatków do wykończenia dania. Skończyć warstwą mięsa, w której delikatnie łyżką uformować dołek. Do dołka włożyć delikatnie żółtko. Można oprószyć pieprzem. 

Zdjąć obręcz, z oliwy zrobić na talerzu trzy ścieżki, na każdej ułożyć nieco korniszonów, szalotek i kaparów. Podawać z dobrym chlebem i ewentualnie setką zimnej wódki.

21 października 2012

Moje ulubione kanapki

To jedna z nich, w przyszłości będzie więcej. 

Kanapkę z bekonem i awokado znałam, ale Hugh przyszedł z pomysłem dodania do tego cheddara i majonezu. Majonez odrzuciłam, dałam jednak mocno dojrzały (vintage) cheddar. No i domowy chleb, ten który Wam pokazywałam, ale tym razem z mieszanki mąk pszennych: białej i razowej (na zakwasie żytnim). 



2 kromki lekko przypieczonego chleba
½ awokado, miąższ pocięty na plastry lub zmiażdżony widelcem 
2 plastry bekonu (użyłam back bacon, niewędzony), upieczone w piekarniku (mogą być usmażone) 
2 plastry dojrzałego cheddara

Chyba nie muszę pisać jak złożyć do kupy? ;)

Miłej niedzieli! 



18 października 2012

Chleb z kapustą. Kapusta z chlebem. Danie za grosze.


Wreszcie przepis! Dziękuję za wyrozumiałość, wróciłam do kuchni i rozkręciłam się znowu, bo przyznaję, że pierwszy tydzień po powrocie obfitował w niechęć do gotowania, a co za tym szło i porażki kuchenne. Ale nie będę tracić czasu na żale, skupię się na pozytywach. 

Ugotowałam kolejne danie z mojego ostatniego nabytku, mojej absolutnie ulubionej książki kucharskiej ostatnich sześciu tygodni. I kolejny raz okazało się, że przepisy Hugh są bardzo w moim guście. Danie tanie niesłychanie i myślę sobie, że bardzo w guście Polaków miłujących kapustę, choć spotkałam się w internecie także z przepisem inspirowanym kuchnią włoską, z niemal identycznych składników, tyle, że na zupę.

Zrobiłam dwie wersje, dla mnie wegańską wg przepisu, a lubemu dołożyłam pokrojony w paski i wysmażony bekon. Dziś prezentuję wersję wege (moje proporcje, a nie dokładne z książki), ale zachęcam do eksperymentowania. 

Zamienniki? Zamiast kapusty można użyć jarmużu lub boćwiny (buraka liściastego)

Ekstra składnik wg Hugh? Dodajcie wyrazisty starty ser jak Cheddar lub Gruyere, na warstwy chleba.

Ekstra składnik wg mnie? Do kapusty dodajcie przesmażony bekon lub boczek, lub posypcie skwarkami danie na talerzu. 



Zapiekanka z kapusty i chleba 

2-4 porcje 

8 łyżek oliwy 
3 średnie cebule, obrane i pokrojone w sporą kostkę
2 ząbki czosnku, obrane i posiekane 
1 średnia biała kapusta, głąb wycięty, pocięta na pół lub ćwiartki i pokrojona na 1cm paski
pół dużej bagietki, najlepiej na zakwasie i takiej co najmniej trzydniowej, pokrojonej w ok. 2cm kostkę*
400ml wywaru warzywnego, gorącego 
sól 
świeżo zmielony czarny pieprz 

Na 4 łyżkach oliwy na bardzo małym ogniu smażyć cebulę przez ok. 15 minut, następnie dodać czosnek, przykryć i dusić, mieszając od czasu do czasu, przez kolejne 10 minut. 

Poszatkowaną kapustę wrzucić do wrzącej posolonej wody i gotować przez ok. 4 minuty. Odcedzić bardzo dokładnie. Pozostawić na chwilę, aby odparowała.

Chleb zalać resztą oliwy w misce, dodać nieco soli i pieprzu i wymieszać. 

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C.

W żaroodpornym naczyniu rozłożyć warstwami składniki w kolejności: cebula, chleb, kapusta. Ilość warstw zależy od tego, jakie macie naczynie, u mnie były to raptem dwie warstwy. Na samej górze mają być kawałki chleba. Między warstwami można sypać nieco soli i pieprzu. Całość zalać gorącym bulionem, tak, aby i górne warstwy chleba nieco od niego namokły. Naczynie przykryć folią aluminiową i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec przez ok. 30 minut, odkryć i dopiekać przez ok. 15 minut. Góra ma być przypieczona, a większość bulionu wyparowana. Wyciągnąć z piekarnika i odstawić na ok. 10 minut, po czym podawać.


* lub innego pieczywa, ale ma być porządne i najlepiej na zakwasie, aby nadto nie rozmiękło podczas pieczenia i nie zrobiła się nieapetyczna paciaja. I tak ostrzegam - chleb w warstwach między kapustą, a cebulą i tak nieco namoknie, więc jeśli Wam to przeszkadza, to chyba nie jest przepis dla Was. Wiecie, co mi to przypomina? Pieczywo (u mnie w domy bułka) w śląskich makówkach między warstwami maku. I mi to akurat nie przeszkadza. Ale żeby nie było, że nie ostrzegałam. ;)

16 października 2012

Gdzie jeść? Stein's Fish & Chips, Padstow



Jeśli chcecie spróbować najlepszej ryby z frytkami na wynos, pokuszę się o stwierdzenie, że najlepszej w całym UK, to musicie wybrać się do Padstow. Tam oprócz restauracji, sklepu rybnego, delikatesów czy szkoły gotowania Ricka Steina jest także jego miejsce sprzedające tradycyjną rybę z frytkami na wynos (jest tam kilka stolików, można zjeść na miejscu). Pozwala to spróbować jedzenia przygotowywanego wg receptury poważanego na całym świecie szefa kuchni i to w bardzo przystępnej cenie (za dwie porcje dorsza w panierce, frytek i bardzo smacznego sosu tatarskiego zapłaciliśmy ok. 17 funtów). Zachwyca świeżość i wybór ryb, możliwość zamówienia ryby smażonej w panierce lub grillowanej, czy gęsty, aromatyczny sos tatarski, ale także dbałość o szczegół w takim głupim daniu na wynos, które w wielu miejscach sprzedaje się po prostu w papierze. U Steina dostajecie schludne kartonowe pudełko, ćwiartkę cytryny i gałązkę pietruszki, a także drewniane sztućce. To wszystko powoduje, że banalne danie na wynos nabiera innego wymiaru. No i przede wszystkim ten smak, świeżość i najbardziej chrupiąca panierka, jaką mieliśmy okazję jeść. Polecam gorąco.

Stein's Fish & Chips 
South Quay
Padstow
Cornwall
PL28 8BL

Godziny otwarcia:

Dania na wynos:
12.00 - 15.00 oraz 17.00 -21.00
Na miejscu:
12.00 - 14.30
17.00 - 21.00

Ceny ryb z frytkami na wynos od £7.85 do £12.25, sosy  i dodatki £0.35-2.00

Rybę można jeść podziwiając takie widoki


15 października 2012

Kornwalia smakosza

Kornwalia to nie lada gratka dla smakoszy. Pomijając cztery restauracje z gwiazdkami Michelin (w Kornwalii i w Devon blisko granicy z nią), czy może nie gwiazdkowe, ale związane z gwiazdorskimi szefami kuchni "Fifteen" (Jamie Oliver) i "The Seafood Restaurant" (Rick Stein), kornwalijskie puby oferują tradycyjne menu, na którym często pojawia się lokalna wołowina (steki, paje), ale także przepyszne i świeże ryby. O najlepszej rybie z frytkami przeczytacie w kolejnym wpisie z serii poświęconej miejscom, w których polecam jeść. Już jutro.

Ryba z frytkami i widok za oknem - pub The Port William w Trebarwith Strand
W Tintagel mieliśmy okazję jeść fantastyczne lokalne pieczone pierogi, które tradycyjnie nadziewane są wołowiną, cebulą, brukwią i ziemniakami - Cornish Pasty i jeśli będziecie w Kornwalii to szukajcie sklepów i kafejek oferujących Pengenna Pasties (są w czterech miejscach regionu) - ciasto było idealnie kruche, nadzienie bogate, aromatyczne i bardzo smaczne. Nigdzie, nigdy nie jadłam tak pysznych Cornish pasties, a próbowałam już kilku. Wg ortodoksów prawdziwe Cornish pasties powinny mieć lepiony brzeg na boku, a nie u góry, więc chyba te nasze nie było ortodoksyjne, ale pyszne! W ofercie są też pierogi z innym nadzieniem, także wegańskie. Początkowo pierogi te były bezmięsne i były typowym jedzeniem ubogich ludzi, którzy często wychodzili do pracy w kopalniach czy na farmach. Poręczny kształt, odżywcze walory powodowały, że było to idealne jedzenie do zabrania z domu i do zjedzenia w każdym momencie. Podobno górnicy odgrzewali pierogi w piecach, w których topiło się wydobywane metale i ciasto pozwalało zminimalizować kontakt nadzienia ze szkodliwymi składnikami (np. arszenikiem); nadzienie samo w sobie jest pożywne. 

Cornish Pastry w Tintagel
Kornwalia tak samo jak z pieczonych pierogów słynie z pysznych lodów (polecam lodziarnię w Eden Place, tak samo mocno jak ich bar), fudge (wyrobu podobnego do naszych krówek) a także clotted cream, o której pisałam tutaj. Większość kawiarenek serwuje więc tradycyjną Cornish Cream Tea - sconesy z tą śmietaną, dżemem i herbatą.

                                  Smaczny i orzeźwiający smoothie w lasie tropikalnym w Eden Project (sok ananasowy, mleko kokosowe, mięta, proszek z owocu baobabu, woda, cukier)


Region oferuje też jedyną hodowaną w Wielkiej Brytanii herbatę, która niemal w całości jest eksportowana, co czyni ją prawdziwą perełką. Herbaty Tregothnan można kupić m.in w Eden Project, tam też wypatrzyłam cudownie zaprojektowane puszki z lokalnymi sardynkami, a także znane w całym królestwie sole Cornish Sea Salts czy wprost rewelacyjne rillettes z kaczki z likierem pomarańczowym i żurawiną produkowane przez Cornish Charcuterie. Zachwyciłam się tym absolutnie, a po powrocie znalazłam w internecie recenzję Ricka Steina, który bardzo chwalił ten konkretny produkt.

Sardynki i rillettes

Kulinaria w Eden Project
Festiwale, festiwale. Oczywiście jedzenia i picia. Jest ich w Kornwalii cała masa, większość między majem a wrześniem, ale w każdym miesiącu znajdziecie jakąś kulinarną imprezę lub market spożywczy z lokalnymi wyrobami. A to festiwal ryb, a to ostryg, a to browarnictwa, albo generalny i podobno największy, który mieliśmy okazję odwiedzić Cornwall Food & Drink Festival  w Truro. Nie był wprawdzie tak imponujący jak ten mój lokalny, ale też wstęp był nieodpłatny dla odwiedzających, więc i atrakcji było mniej, ale wybór produktów nadal był całkiem niezły.
góra: cydr, ser Yarg, ciasto szafranowe, dół: sól kornwalijska, sery, pieczywo

góra: kiełbasy, surowe czekoladowe paje, świeże kraby, dół: przetwory, stoisko warzywne, jabłka Bramley i cydr

Na festiwalu zrobiliśmy małe zakupy i pojechaliśmy na południowe wybrzeże w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym moglibyśmy zaimprowizować piknik. Apetyt duży, widoki piękne, a do jedzenia mieliśmy genialne salami z jelenia (z Deli Farm Charcuterie), focaccię z rozmarynem, małe ciabatty, wędzony pleśniowy kozi ser Tesyn, tradycyjne ciasto szafranowe z suszonymi owocami,  lokalne piwa (ale z browaru Penpont), a także świetny surowy (witariański, raw) czekoladowy paj z różową solą himalajską (z Raw Choc Pie). Przy okazji wspominania tego festiwalu napomknę tylko, że Kornwalia jest domem dla wielu producentów serów, najbardziej znane to Davidstow Cheddar, Cornish Yarg, czy mój ulubiony Cornish Blue. Na festiwalu kupiliśmy też pastę z tego ostatniego z figami - niebo w gębie. Druga wersja była z gruszkami i orzechami włoskimi, równie dobra, degustowaliśmy.

improwizowany po festiwalu piknik

Najbardziej chyba znanym lokalnym browarem jest St. Austell Brewery i to ich piwa głównie pijaliśmy w pubach.  Samo miasto nie jest godne uwagi, ale wycieczka po browarze jest przyjemna (degustacja kilku gatunków piw wliczona w cenę, tak samo jak pinta wybranego przez Was piwa, czy też dwie pół pinty, jak wolicie). Na miejscu można zrobić zapasy piwa, kupić pamiątki, a także zjeść w ich pubie. Menu jest dość ubogie, ale o dziwo znalazł się tam wędzony hog's pudding, który jest lokalnym wyrobem i przypomina mocno zmieloną i przyprawioną kiełbasę (może zawierać podroby), więc chętnie spróbowaliśmy. Jeśli mam pisać o smaku, to zdecydowanie wolę angielską kaszankę (black pudding), lub szkocki haggis.




Wycieczka po browarze
Hog's pudding i piwo

To chyba na tyle, co przychodzi mi do głowy, całkiem niewykluczone, że w natłoku nowo spróbowanych rzeczy o czymś zapomniałam. Jest jeszcze cała masa lokalnych imprez, knajp i producentów, których nie miałam okazji poznać. Zostawiam to na kolejny pobyt w Kornwalii, bo nie mam wątpliwości, że tam wrócę. Także dlatego, że jest bardzo interesujące miejsce dla poszukiwaczy nowych smaków i dobrych produktów.

paj z wołowiną w pubie oraz tradycyjna kornwalijska herbatka ze sconesami i clotted cream

14 października 2012

Na końcu wyspy

Do Kornwalii trzeba jechać z otwartym umysłem i sercem, a także swoistą elastycznością na zmianę planów ze względu na pogodę, i wreszcie odpornością na zmiany pogody - mimo, że klimat jest łagodniejszy niż w reszcie Zjednoczonego Królestwa, to nagłe zmiany aury są tu typowo brytyjskie. Plaże są tu złociste, woda turkusowa, średnie temperatury powietrza wyższe, a ilość słońca większa niż w reszcie kraju, rosną tu palmy i istnieje jedyna w Królestwie uprawa herbaty, ale to nie jest miejsce, w którym tylko leży się na plaży, a sprzedawcy kornwalijskich lodów i smażonej ryby z frytkami (które swoją drogą są przepyszne) nabijają kieszenie w sezonie. Kornwalia to miejsce idealne dla osób lubiących aktywny wypoczynek i z perspektywy takiej osoby Wam napiszę, czym mnie urzekła.

górny rząd Land's End, dolny Cape Cornwall 
Znacie takie widoczki z pocztówek - skały, klify, turkus wody, kłębiące się chmury, sielankowe wioski, kwitnące wrzosy?  Na kornwalijskim wybrzeżu spotkacie je co krok. Klifowe wybrzeże poprzeplatane jest przepięknymi i nierzadko bardzo małymi plażami, a niektóre z nich potrafią zniknąć zupełnie w ciągu przypływu, o czym dowiedziałam się na własnej skórze (a raczej mokrych butach, a potem gołych stopach, gdy uciekałam z plaży zalewanej przez wodę). Krajobraz zapiera dech w piersiach, choć jego nieodłącznym elementem są specyficzne kominy, a dokładnie pozostałości po kopalniach cyny i miedzi (wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Kiedyś region zaopatrywał świat w duże ilości tych metali, dziś większość ludzi utrzymuje się z turystyki, rybołówstwa czy rolnictwa. I w porównaniu do moich Dales tam nie widać pieniędzy. Są oczywiście przepiękne nadmorskie rezydencje, ale sporo z nich należy do bogatych Londyńczyków, sporo nieruchomości jest zaniedbanych, infrastruktura wydaje się być uboższa w porównaniu do innych regionów. Przestrzegano nas przed drogami, ale albo jesteśmy zaprawieni po codziennej jeździe po parku narodowym, albo one nie są wcale takie złe. Jedno jest pewne - autostrad tam nie ma i... bardzo dobrze! Główną drogą od granicy z Devonshire do samego krańca Kornwalii zwanego Land's End jedzie się ok. 2 godzin (jeśli nie chcecie zdjęcia przy jednym z najbardziej znanych drogowskazów w UK, to odpuśćcie to miejsce: piękna przestrzeń jest zmarnowana przez obiekt-potworek o aparycji przydrożnych serwisów pomieszanych z mieleńskim urokiem; za to kilkaset metrów dalej jest już tylko piękna, dzika linia brzegowa). Zwiedzenie całego regionu, jeśli mieszka się w jakimkolwiek jego miejscu, to bułka z masłem, tym bardziej, że po drodze jest tyle ciekawych miejsc, że można zaplanować cały dzień i przemieszczać się sukcesywnie. Co też czyniliśmy przez cały pobyt. 

dwa u góry: Padstow, poniżej: Harlyn Bay

trasa z St. Agnes 
 Dla aktywnych osób lubiących piesze wycieczki księstwo to (tak, duchy, a nie county czyli hrabstwo) jest świetnym miejscem. Te lżejsze, jak i wymagające nieco wspinania się pod górę mogą wypełnić wiele dni, bo tras jest tu cała masa. Wprawdzie najwyższy szczyt Brown Willy mierzy tylko 420 m, ale za to ścieżki nad klifami dostarczają niezapomnianych wrażeń i malowniczych widoków. Kornwalia to nie tylko klify - Bodmin Moor to obszar wrzosowisk, na których możecie spotkać dziko wypasające się konie i pozostałości po neolitycznych kamiennych kręgach i kopcach (nie pędźcie za szybko samochodem - na drogę mogą wyskakiwać sarny). Jedna z tras, która podobała się nam szalenie wiedzie z St. Agnes (jedna z dwunastu lokalizacji tzw. Area of Outstanding Beauty - obszar wybitnego/niepospolitego piękna), równie ekscytujące są te na północ i na południe od Tintagel. 


Tintagel

Tintagel
A skoro o Tintagel mowa, to oprócz kilku godzin chodzenia po jednym z bardziej spektakularnych miejsc, jakie w życiu widziałam,  dla wielbicieli historii być może nieco naciągana będzie się wydawać opowieść, że prawdopodobnie urodził się tam legendarny król Artur, ale faktem jest, że można tam znaleźć pozostałości po rezydencji, którą z pewnością zamieszkiwał ktoś bogaty i wpływowy. Bez względu na ten aspekt lokalizacja jest tak cudowna, że warto tam jechać tylko ze względu na ten kawałek wybrzeża. Na południe od Tintagel wiedzie trasa dla piechurów (tuż przy efektownych klifach) do plaży, którą zobaczyliśmy w pierwszy dzień pobytu i od razu się w niej zakochaliśmy - Trebarwith Strand - mieliśmy zresztą szczęście mieszkać 7 mil od Tintagel i tej plaży, tuż obok Bodmin Moor. Jedna z najbardziej czystych plaż w UK jeśli chodzi o wodę, drobny piasek, skały i jaskinia, a także przyjemny pub nad nią ("The Port William"), gdzie zjedliśmy całkiem przyzwoitą rybę z frytkami, a także mieliśmy okazję pierwszy raz spróbować lokalnych piw - tak, jest to miejsce warte odwiedzenia. W czasie przypływu plaża znika całkowicie pod wodą, możecie to spokojnie obserwować z góry sącząc lokalne trunki.

Plaże zresztą to jeden z ciekawszych punktów w regionie, zresztą jest to region o najdłuższej linii brzegowej w Wielkiej Brytanii i od plaż, pięknych i różnorodnych się tam roi.  Ci lubiący sporty wodne, na pewno słyszeli o Kornwalii w kontekście surfingu. Temperatury powietrza i wody, niezła fala powodują, że to jedno z bardziej znanych miejsc na świecie wśród fanów surfingu. Na tych, którzy dopiero chcą spróbować, czekają liczne szkółki. Byliśmy tam w ostatnim tygodniu września i nadal było widać surferów, także małe dzieci, które ledwo wlokły za sobą deski. Dla tych, którzy lubią ruch, ale wolą mieć suche stopy polecam szlak rowerowy The Camel Trail.  Rowery można wypożyczyć m.in. w Wadebridge i pojechać do Padstow, aby na miejscu posilić się rybą z frytkami, ale o niej samej napiszę później. Generalnie Ci, którzy lubią spędzać aktywnie czas oprócz wyżej wymienionych znajdą w Kornwalii stajnie i ciekawe trasy do jazdy konnej, wypożyczalnie kajaków, pola golfowe, morskie safari i inne atrakcje. 

Dla wielbicieli roślin Kornwalia to też atrakcyjne miejsce, jak wspomniałam klimat tam jest łagodny, co sprzyja pięknej roślinności. Do najbardziej znanych ogrodów należą Trebah oraz Lost Gardens of Heligan, ale prawdziwi miłośnicy botaniki powinni wybrać się do Eden Project. To jest też miejsce idealne na deszczowy dzień, bo znaczna jego część jest zadaszona, choć na zewnątrz też jest całkiem sporo ciekawostek botanicznych i ekologicznych. Ja, przyznaję nie znam się na roślinach, generalnie w temat się nie zagłębiam i nie mogę się nazwać wielbicielką botaniki, ale gdy w okolicy jest ciekawy ogród to chętnie go obejrzę, pospaceruję, a Eden Project po prostu zaparł mi dech w piersi. Jest to też doskonały przykład na to, że edukować można w ciekawy sposób, a także pięknie rewitalizować tereny wyeksploatowane w innych celach (kiedyś było to wyrobisko glinki porcelanowej). Dwa biomy zawierają kilkanaście tysięcy gatunków roślin. Jeden prezentuje ogrody śródziemnomorskie czy kalifornijski, ale moim zdaniem to ten z lasem tropikalnym robi kolosalne wrażenie. Na miejscu można zjeść bardzo smaczny lunch przygotowywany na oczach odwiedzających (łącznie z pieczonym na miejscu chlebem), kupić całkiem sporo ciekawych lokalnych produktów spożywczych, wyrobów artystycznych czy roślin. Tak, zdecydowanie na Eden Project należy przeznaczyć jeden dzień. I jeśli nie boicie się wysokości, chwiejących się i zawieszonych na stalowych linkach schodów, to wejdźcie na platformę nad lasem tropikalnym - widok jest świetny, choć parno tam okrutnie!

Eden Project

Eden Project - rzeźby Tima Shaw 

Według mnie miejscem, które absolutnie trzeba zobaczyć w Kornwalii jest The Minack Theatre. Amfiteatr, który powstał z inicjatywy prywatnej osoby - kobiety, która nie bała się przemienić swoich marzeń w rzeczywistość, kobiety, która sama nosiła worki z piaskiem i cementem na zbocze klifu, aby zbudować miejsce, które dziś, dwadzieścia lat po jej śmierci nadal jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych teatrów na świecie. Rowena Cade stworzyła teatr, w którym w niesamowitej scenerii wystawiane są m.in sztuki Szekspira. Wizyta w teatrze stylizowanym na antyczny przeniesie Was niemal w czasy starożytne. Z teatru można zejść dość stromym zboczem na przepiękną plażę.

The Minack Theatre

The Minack Theatre

Inne klejnoty Kornwalii to m.in. przepięknie położona wioska Boscastle, którą można odwiedzić maszerując znanym South West Coast Path - najdłuższą (nieco ponad 1000km) ścieżką turystyczną dla piechurów w Wielkiej Brytanii, która prowadzi m.in przez tereny wpisane na listę UNESCO. Kolejne niezwykle interesujące miejsce to St Michael's Mount wyspa na południowym wybrzeżu (administracyjnie należy do miasta Marazion), wysoka na ponad 300 metrów, z zamkiem i XV wieczną kaplicą.

Boscastle


Od góry, z lewej, wg wskazówek zegara: Bodmin Moor, St Michael's Mount, Charlestown, Port Isaac


I mogłabym tak wymieniać, a Wy czytalibyście do jutra. Prawda, że w Kornwalii nie można się nudzić?

A o jej kulinarnych aspektach będziecie mogli przeczytać kolejnej relacji.  Zapraszam jutro.