23 listopada 2012

Deser. Mój, przeze mnie wykonany i to nie jest moje ostatnie słowo!





Ciasta, ciasteczka, desery. Podczas niedawnej dyskusji z naszym gościem zastanawialiśmy się skąd u Anglików, a także u Polaków skłonność do jedzenia byle czego na obiad, byleby tylko był wielki i słodki deser na zakończenie posiłku. Ja przyznaję, że nie zauważyłam tego u Anglików, ale James owszem, szczególnie, że dużo podróżował po świecie i ma skalę porównawczą. Natomiast widzę w polskiej blogosferze, że to właśnie wpisy o słodkościach cieszą się wyjątkową popularnością. Nie mam nawet ochoty teraz drążyć tematu, choć podejrzewam, że może mieć to jakieś podłoże społeczno - historyczne (być w Polsce to niedobory cukru na rynku ergo desery jako coś ekskluzywnego, coś czym się można było popisać przed gośćmi; w Anglii może mieć to źródło w protestanckiej czystości - deser, w zasadzie w ogóle ucztowanie było postrzegane jako coś co bruka duszę, jako grzech, chyba, że służy przetrwaniu, a nie przyjemności, wiadomo - deser takiej funkcji nie pełni. Zaznaczam, że tylko tak sobie gdybam!).


Jeśli o mnie chodzi, to wolę konkretną przystawkę i dobrze zrobione główne danie, a na deser wystarczy mi owoc czy kawa. Deska serów to już dla mnie zupełna rozpusta po posiłku i często nie zamieniłabym jej na słodkie. Lubię słodycze, ciasta, desery, ale specyficzne. Nie lubię ich natomiast aż tak bardzo, aby czytać o nich, zagłębiać temat i co tydzień wypróbowywać nowe przepisy. Podobno ludzie gotujący dzielą się na bakers (piekarzy/piekących) i cooks (kucharzy, w sensie gotujących). Myślę, że ja mimo, że piekę dużo chleba, to jednak jestem w tej drugiej grupie. 

Tym bardziej jestem z siebie dumna, że w wyniku totalnego eksperymentu przygotowałam deser, który okazał się być dużym sukcesem. Być może dlatego, że nie był to wypiek? Być może dlatego, że wzorowałam się na najlepszych? Podobny deser jadłam w The Kitchin rok temu.

Dla pewności wykonałam go w dwa weekendy pod rząd, wyłapałam błędy, zanotowałam poprawki. I dziś Wam podaję przepis. Także w ramach akcji "Korzenny Tydzień" u Ptasi z Coś niecoś.




Korzenny pudding z dyni z solonym sezamkiem, karmelizowanymi pestkami dyni i migdałami podany z lodami waniliowymi

6 porcji 

Pudding

mała dynia piżmowa lub inna o zwartym miąższu (moja ważyła 672 g), przekrojona wzdłuż na pół i wypestkowana 
łyżka oleju słonecznikowego 
150ml pełnotłustego mleka 
300ml mleka skondesowanego, niesłodzonego 
3-4 łyżki cukru drobnego
¼ łyżeczki mielonych goździków
1/8 łyżeczki mielonego cynamonu 
nieco świeżo startej gałki muszkatołowej 
3 strączki kardamonu, ziarenka wyciągnięte z łupin i lekko utłuczone w moździerzu 
żelatyna lub agar agar (wystarczająca ilość do stężenia ok. 600ml płynu)

Piekarnik rozgrzać do 180 stopni. Połówki wydrążonej dyni ułożyć na blaszce miąższem do góry i posmarować miąższ olejem. Piec przez ok. 30 minut. Wyciągnąć z piekarnika i ostudzić. 

Gdy dynia będzie już wystarczająco zimna, aby się nie poparzyć, wydrążyć miąższ łyżką i  przełożyć do wysokiego pojemnika. Zmiksować na puree za pomocą ręcznego blendera. 

Do rondelka wlać mleko skondensowane i zwykłe, dodać cukier i przyprawy oraz puree z dyni. Podgrzać, ale nie gotować, bo lubi się szybko przypalić na spodzie. Masę przetrzeć przez gęste sito - pozbędziecie się wtedy ziaren kardamonu i włókien dyni i deser będzie gładki. 

Do lekko wystudzonej masy dodać żelatynę lub agar agar przygotowaną wg opisu na opakowaniu.  Polecam jeszcze raz przelać przez gęste sito, aby upewnić się, że ewentualne gluty żelatyny lub agar agar nie wylądują w deserze. 

Masę rozlać do sześciu ramekinów (użyłam szklanych pojemników po deserach Gü ®), ostudzić zupełnie, przykryć folią spożywczą i wstawić do lodówki, aby masa stężała. 

Sezamki

250ml cukru drobnego 
125ml wody 
4-5 łyżek naturalnych pestek dyni   
dwie szczypty soli morskiej (użyłam w płatkach, może być grubo mielona)

Przygotować duży kawałek pergaminu na blacie, nóż do pizzy i wałek do wałkowania ciasta. Cukier i wodę umieścić w rondlu i zagotować. Mieszać tylko do momentu rozpuszczenia się cukru. Gotować na małym ogniu bez mieszania, aż zmieni kolor - najpierw na blado żółty, potem bursztynowy. Teraz trzeba działać szybko. Ściągnąć od razu z ognia, dodać sól i pestki dyni, wymieszać i wylać na połowę pergaminu. Przykryć drugą połową pergaminu i od razu szybko i zdecydowanie rozwałkować, jak najcieniej potraficie. Ściągnąć pergamin i rozwałkowaną masę pociąć nożem do pizzy na paski (ja pocięłam na ukośnie zakończone na jednym końcu). Delikatnie połamać masę na sezamki wg cięć noża. Pozostawić do ostygnięcia. 

Karmelizowane migdały/orzechy i pestki dyni

2 łyżki pestek dyni 
garść orzechów laskowych/obranych migdałów, posiekanych z grubsza 
ok. 25g masła niesolonego 
3 łyżki cukru brązowego

W teflonowym rondelku roztopić masło z cukrem i pogotować chwilę, po czym wrzuc pestki i migdały, wymieszać i wylać na blaszkę do pieczenia i do piekarnika nagrzanego do 180 stopni C na 10 minut. Po tym czasie wyciągnąć i jeszcze ciepłe starać się oddzielić używając widelca - część pestek i kawałków migdałów się posklejała, a aby elegancko prezentować się na talerzu powinny być rozdzielone. Na blaszce może zostać nieco skarmelizowanego cukru z masłem - tego nie używamy w deserze. Być może tę część uda mi się dopracować, poszukam przy okazji innej metody, choć ta nie jest zła!

Puddingi należy wyjąć z lodówki na 30 minut przed podaniem. Wyjąć z ramekinów (powinny wyjść, można im pomóc lekko podważając nożem) na środek talerza. Wokół puddingu ułożyć karmelizowane pestki i migdały/orzechy, na górę położyć małą gałkę lodów, a o pudding oprzeć sezamek z pestek dyni. Ja miałam także dekorację z cukru, którą sama zrobiłam. Serwować od razu.

Uwagi:

Lody o smaku waniliowym miałam kupne, z mojej lokalnej lodziarni Brymor. O niebo lepsze byłyby pekanowe, ale ich cena zabijała, więc ja zabiłam swój apetyt na nie. Najlepsze byłyby domowe pekanowe, ale nie mam maszynki i mentalnych sił, aby je robić. Jeszcze nie mam. ;)

Jeśli macie ochotę, możecie się pobawić w dekoracje z cukru, są różne sposoby ich robienia, tu jeden domowy, a ten jest bardziej profesjonalny. Wygląda na prościznę, ale wymaga cierpliwości. Ja się naklnęłam, zrobiłam abstrakcyjne dekoracje, tylko po to, aby dowiedzieć się, że po paru godzinach zaczynają się topić - zła temperatura i wilgotność powietrza. 

 

23 komentarze:

  1. Piękny, niejedna restauracja nie powstydziłaby się go.

    OdpowiedzUsuń
  2. fiu, fiu! wyższa szkoła jazdy!

    OdpowiedzUsuń
  3. piękne podane i niezmiernie apatyczne! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam slabosc do slodkosci, a co za tym idzie, takze do deserow. Jestem sklonna nie zjesc obiadu, by zachowac miejsce na deser :)
    Twoj wyglada wspaniale i na pewno jest wart tego, by zachowac na niego miejsce po lekkim posilku.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio w niedziele próbowałam zrobić karmelowe dekoracje...
    zepsułam pół kilo cukru :D
    i zapchałam zlew roztopionym cukrem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, zlewu nie zapchałam, że sporo cukru poszło na marne.

      Usuń
  6. Nooo, jak z restauracji (to komplement :). Ja jeszcze dyniowego takiego mlecznego nie zjadłam takiego, który by mi naprawdę smakował... ale ten Twój nie wiem, czy by mnie nie przerósł, w sensie wydaje mi się zbyt hmmm, fiddly, skoro już cytujemy Anglików ;). Bo ja mam wrażenie, że nie plasuję się w tych kategoriach cooks ALBO bakers, bo jestem i tym, i tym, ale za to wiem, że na pewno nie jestem cukiernikiem. A ten przepis to już dla mnie cukiernictwo ;). PS. Mój M tak ma, że po obiedzie (w domu, w knajpie, wsio rawno) ZAWSZE musi coś słodkiego, chyba, że - bardzo rzadko to się zdarza - jest b. przejedzony. Ja z kolei stosunkowo rzadko jem deser po dużym posiłku, w restauracji - b. rzadko; choć lubię ciasta i inne wypieki, najbardziej lubię je jeść np. koło południa, do kawy. W knajpie, jak Ty, stawiam na wytrawne ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój też tak ma, że po posiłku coś słodkiego musi przegryźć. ;)

      I tak, masz rację - można piec dobrze, ale nie czuć się dobrze w cukiernictwie. :)

      Usuń
  7. jestem pod wrażeniem! piękny deser!

    OdpowiedzUsuń
  8. deser prezentuje się super, i pewnie też tak smakuje, gratulacje:)))

    OdpowiedzUsuń
  9. Przecież to nie deser, tylko małe dzieło sztuki! Piękny jest i z opisu składników zapowiada się smakowicie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wygląda jak z jakiejś profesjonalnej cukierni :) Piękny. Ja bardzo rzadko jadam desery, ale taki bym chętnie zjadła :)

    OdpowiedzUsuń
  11. gdybym nie wiedziała, że ty robiłaś to bym powiedziała, że z super restauracji jest. Profesjonalnie wyglądą. Do deserów mam podobne podejście. Ciasto lubię, ale suchawe, a więc prędzej poundcake cytrynowy niż tort. I nie jako deser, ale osobno, do herbaty lub kawy. Z deserów lubię sery. Ewentualnie dobrą panna cottę lub creme caramel. Ale dobry!

    OdpowiedzUsuń
  12. Piękny! Ja należę do tej grupy, która może byle co i niewiele zjeść na obiad, by potem delektować się deserem ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Słodkie dzieło sztuki!
    A tymczasem nominowałam Twój blog do nagrody Liebster blog, więcej informacji znajdziesz u mnie: http://kresowapanienka.blogspot.com/2012/11/liebster-blog.html
    Sympatyczna akcja, pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Łał! Zgadzam się, ze to dzieło sztuki. A jakie musi być smaczne, to mogę sobie tylko wyobracić :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. Mam podobnie, wolę gotować niż piec ciasta i przygotowywać desery. I zgadzam się z poprzednikami - Twój deser to dzieło sztuki ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. o zajebiście, że go w końcu umieściłaś - mam nadzieję, że uda mi się go powtórzyc ::))))tzn zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  17. Bardzo się cieszę, że deser zrobił na Was dobre wrażenie i że podoba się Wam jego prezentacja. :)

    Dziękuję za wszystkie komentarze i pozdrawiam serdecznie. :)

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)