7 września 2010

O zakupach na wsi




Uwielbiam mieszkać na wsi mimo pewnych niedogodności, jak duże odległości do kina, centrum handlowego, czy fitness klubu. Preferuję jednak pojechać na zakupy parę razy w roku (to wyprawa na cały dzień), albo przemęczyć się dwa razy w tygodniu za kierownicą w drodze do i z basenu i fitness, niż mieć to wszystko w zasięgu ręki. Za to po pracy wracam do ciszy, spokoju i zieleni. W wolnym czasie wybranie się na pieszą wycieczkę w penińskie wzgórza czy nad rzekę, to kwestia minut. Nie mogę także nie doceniać dostępu do dobrych lokalnych produktów, często organicznych, także mięsa prosto od producenta, w cenie, o której w Polsce można tylko pomarzyć.

Parę tygodni temu luby zamówił pół jagnięcia bezpośrednio od farmera, o którym pisałam tutaj. Niespodziewanie zadzwonił on parę dni wcześniej niż się spodziewaliśmy, że mięso jest do odebrania, więc luby pojechał na farmę, a ja przystąpiłam gorączkowo do oczyszczania naszej małej zamrażarki. Jakimś cudem udało nam się upchnąć zapas mięsa w zamrażarce i teraz możemy cieszyć się przez długi czas zapasami rewelacyjnej jagnięciny.

Cieszą mnie takie zakupy, bo lubię wiedzieć skąd dokładnie pochodzi produkt, w szczególności sery, jajka i mięso i w jakich warunkach były produkowane. Nie wspominając już o tym, że mogę wtedy świadomie wybierać i wspomagać lokalnych producentów.

Zdaję sobie sprawę, że o jagnięcinę w Polsce ciężko i kiedyś napiszę o tych trudnościach, ale mam nadzieję, że jednak ktoś skorzysta z prezentowanych przeze mnie przepisów, jeśli nie teraz, to w przyszłości.

Przepis ten zaczerpnęłam z programu Anjum Anand i odrobinę go zmodyfikowałam. Uważam, że jest idealny dla osób, które nie są wielbicielami typowego dla jagnięciny zapachu mięsa. Marynowanie go powoduje, że zapach ten jest mocno stłumiony, ale na szczęście nie zabija go.


Aromatyczny pieczony udziec jagnięcy


ok. 2kg udziec jagnięcy

Na marynatę

2 łyżki oleju słonecznikowego
5 łyżek soku z cytryny
kawałek imbiru, wielkości kciuka, obrany i pokrojony na kilka części
6 dużych ząbków czosnku, obranych
1 łyżka mielonego kuminu
1 łyżka mielonej kolendry
1/4 łyżeczki mielonej chilli
1 łyżka garam masala
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
2 łyżki wody

Wszystkie składniki marynaty umieściłam w robocie kuchennym i zmiksowałam na gładką masę. Z mięsa ściągnęłam warstwę tłuszczu i wielokrotnie ponakłuwałam czubkiem ostrego noża, tworząc kieszonki. Rękoma natarłam dokładnie całe mięso marynatą, upewniając się, że dotarła ona do wszystkich kieszonek. Włożyłam do foliowego worka i do lodówki na 24 godziny.

Następnego dnia przygotowałam kolejną marynatę. Zmiksowałam w robocie kuchennym:

100g migdałów, blanszowanych i pozbawionych skórki
150ml jogurtu greckiego
2 łyżki miodu

Masą obłożyłam mięso i włożyłam do lodówki na kolejne dwie godziny. Następnie wyciągnęłam mięso z lodówki, aby osiągnęło przed pieczeniem temperaturę pokojową (ok. 40 minut), a piekarnik rozgrzałam do 225 stopni C.

Mięso ułożyłam w żaroodpornym naczyniu z pokrywką. Odkryte włożyłam do piekarnika na 15 minut, następnie dolałam na dno pół szklanki wody, przykryłam i zmniejszyłam temperaturę do 180 stopni C. Piekłam przez półtorej godziny, obracając dwukrotnie podczas pieczenia. Następnie odkryłam i piekłam ok. 10-15 minut.

Wyciągnęłam z piekarnika, przełożyłam na deskę do krojenia i przykryłam dokładnie folią aluminiową, aby mięso odpoczęło i soki równomiernie się rozłożyły w pieczeni. Po 10 minutach kroiłam na plastry. Zewnętrzna cześć jest dobrze wypieczona, im dalej do środka tym bardziej różowe mięso, więc pieczeń zadowoli amatorów różnych stopni wypieczenia.

Pierwszego dnia mieliśmy z ziemniakami pieczonymi i marchewkami Vichy (marchewkę zalewa się taką ilością wody, aby ją ledwo przykryła, dodaje się łyżkę cukru, łyżkę masła i gotuje, aż marchewki będą miękkie, a woda odparowana). Dodałam też nieco migdałowej masy do mięsa.

Ponieważ mięsa było sporo, postanowiłam je pokroić, oddzielić resztki od kości i włożyć do rondla z resztkami migdałowej masy, która została na dnie naczynia. Kość zalałam małą ilością wody i gotowałam na małym ogniu ok. godzinę, aby uzyskać bulion. Zalałam mięso bulionem i następnego dnia odgrzewałam je w tym sosie. Tym razem do obiadu były gniecione ziemniaki i fasolka szparagowa.

Jeśli zostają mi jakiekolwiek resztki, to mrożę je w woreczku foliowym i jak się uzbiera ich więcej, będą idealne na pasztet, albo nadzianie pierogów.

14 komentarzy:

  1. najchetniej wprosilabym sie na ten udziec do Ciebie,bo jagniecine uwielbiam,tutaj na szczescie mozna bez problemow kupic je w tureckich sklepach,ale zazdroszcze Ci dostepu do tak pewnych (a propos ich pochodzenia) artykulow spozywczych...tez bym chciala...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja właśnie częściowo wyprowadzam się ze wsi...Brakuje mi tego dostępu do różnych możliwości,jakie daje duże miasto...
    Ale będę wracać.Na zakupy też.


    Jagniecinę uwielbiamy i jej zapach nam nie przeszkadza.
    Twój udziec wygląda niesamowicie pysznie!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mieszkania na wsi zazdroszczę, bo choć mieszczuch jestem od urodzenia, to w duszy ciągnie mnie z dala od miasta ... i kto wie, kto wie, może się w końcu uda :)
    A udziec taki piekłam niedawno i zajadałam z Lubym, Oczko i Lo mmmm pycha ucztę mieliśmy :)
    http://kuchniaszczescia.blogspot.com/2010/05/nic-nie-jest-niemozliwe.html

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz mieszkam w mieście, ale na wieś ciągnie mnie ogromnie. Kiedy tylko będzie taka możliwość, chcę się przeprowadzić - na prawdziwie wiejską wieś, na uboczu i pośród zieleni. Gdzie nie ma dostępu do "niczego". Tak sobie wymarzyłam. Ciszę i spokój.

    Jagnięcinę lubię, ale w Polsce, to ja nie mam jej gdzie zdobyć. A przepis bardzo interesujący!

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę Ci tej wsi i możliwości lokalnych, świeżych produktów. Ale nie mogę bardzo narzekać, bo jajka mam od kury grzebiącej ze znajomego źródła. Takie rozbite żółtko można kłuć i kłuć, a ono nie pęknie ;) A jaki piękny z nich biszkopt... choć nic nie przebije Twoich możliwości co do mięsa i sera.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. I kufel piwa do tego! Lubię takie dania - proste w formie, solidne w treści. Solidne mięcho, warzywko jakieś do tego i żadnych fiu-bździu wynalazków już nie potrzeba.
    Pozdrawiam.
    Rafał

    OdpowiedzUsuń
  7. bardzo lubię jagnięcinę. Szczególnie, gdy jest porządnie doprawiona :) mmm, aż poczułam TEN aromat!

    OdpowiedzUsuń
  8. A gdzie sosik? Tak po berberyjsku, skromnie?

    Ja bym się tam nie obraził na jogurtowy, bangladeski sosik, taki z tłustymi okami i serowatymi grudkami. Proszę zatem odnotować, kiedy się będę wpraszać na kolację (z dobrą zupą cebulową, jakimś chlebiszczem i tarciochą, żeby nie było, że z pustymi rękoma przyłażę).

    A na wsi się mieszka... strasznie, kiedy do odległego miasta po robotę trzeba codziennie dojeżdżać. Jestem od miesiąca mojej zawodowej reaktywacji po prostu półmartwy, kiedy mnie w końcu autostrada po tej 18:00 pod domem wypluje. Ale poza tym jest pięknie, szczególnie u lokalnych rzeźników i we francuskich knajpkach...

    OdpowiedzUsuń
  9. Zazdroszczę bardzo... zwłaszcza, że mam mnóstwo wspaniałych indyjskich przepisów na jagnięcinę. Pozostaje mi przyglądanie się Twoim apetycznym zdjęciom i przepisom :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Tylko pozazdrościć i miejsca zamieszkania, i pysznie doprawionej jagnięciny znanego pochodzenia. Jak nawet kupuję jakiś kawałek lepszego mięsa w mieście to nigdy się nie dowiem skąd ono jest.

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo Wam dziękuję za komentarze. :)

    Gosiu, właśnie dlatego jestem tak zadowolona z tego zakupu i nie zmarnuje ani kęska. :)

    Amber, mnie też czasem brakuje dostępu do tego, co oferuje miasto. Ale wiesz co? Po prostu pakujemy się w samochód i jedziemy, nasz ulubiony miejski cel - Edynburg, jakieś 3.5 godziny od nas. Na weekend jak znalazł, a potem z radością wracamy na wieś. :)

    Tilianaro, pięknie wygląda ten udziec pokazany przez Ciebie. Skorupka Ci nic, a nic nie odpadła. :) Też uważam, że to była pyszna uczta.

    Zaytoon, ja całe życie myślałam, że jestem mieszczuchem i nigdy mnie nie ciągnęło na wieś. Dopiero tutaj mnie dopadło. ;)

    Praline, fajnie masz z tymi jajkami, wiele osób może o tym pomarzyć. Od razu czuć różnicę w smaku i zapachu, kiedy porówna się jajka od szczęśliwych kur do innych. :)

    Rafale, ciekawa jestem, czy gdybyś miał dostęp do jagnięciny w dowolnej cenie, to byłbyś jej wielbicielem? :) Tak myślałam, że takie solidne i proste danie trafi w Twój gust. :)

    Paulo, ta właśnie jest tak pięknie doprawiona, że aż w nosie kręci od aromatów :)

    Szalony, sosik, a raczej masa migdałowa dołożona została po zdjęciu, za późno się zorientowałam i już nie cyknęłam nowej fotki. Natomiast drugiego dnia, na tym bulionie piekny sos był, tłusciutki, treściwy. :) Uwagi jednak odnotowuję i chlebiszcza, jakby co i tarciochy nie popuszczę.

    Turlaczku, ja właśnie po tym przyjrzę się lepiej przepisom na jagnięcinę z "The Food of India. A Journe fod Food Lovers". :)

    Ojcze Dyrektorze, idylli tu nie mam, często brakuje mi jakiś egzotycznych skłądników, które bez problemu można dostać w dużych miastach (np. do azjatyckich, karaibskich dań). Ale chyba mogę bez tego żyć. ;)

    Pozdrawiam serdecznie i dziękuję wszystkim za odwiedziny! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. życie na wsi ma swoje plusy, i to wiele, ja jednak jestem typowo miastowa dziewczyna i powoli nawet Toruń robi się dla mnie za mały... a w sumie całe dzieciństwo spedziłam na wsi i mimo, że rodzina hobbystycznie zajmuje sie ogrodnictwem (dziadek jedzeniowym, mama dekoracyjnym) to mi nawet w doniczce na balkonie chwasty i pokrzywy potrafią wyrosnąć ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Cudowne! Czyli 2 marynaty, jedna pod drugą. Nie wiem tylko, jak moja migdałowawybreda by to zniosła ("migdały wchodzą w zęby", blabla - ech ;/). Tylko ja bym chyba jednak postawiła na mięsko bardziej różowe :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Aga-aa, ja też kompletnie nieogrodowa, nasz ogródek jest najprawdopodobniej najbrzydszy w całej wiosce, ha, ha! :)

    Ptasiu, to była porcja lubego, mięso ścięte z brzegu, moje mięso było bardziej ze środka i było różowe. :) Możesz zmielić migdały bardzo drobno, może wtedy mu nie będą wchodzić? ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)