2 grudnia 2011

Gdzie jeść? The Kitchin, Edynburg

Na wstępie jeszcze raz dziękuję tym, którzy głosowali na mój przepis w konkursie w marcu. 26 listopada udało mi się odebrać moją nagrodę - posiłek w wybranej przeze mnie restauracji, czyli The Kitchin w odnowionej dokowej dzielnicy Edynburga. To doświadczenie było warte każdego wydanego pensa i każdego dnia oczekiwania. Dziękuję Wam! I ostrzegam - to nie jest krótka relacja, nie potrafiłam się streszczać w przypadku tej restauracji. Serdecznie przepraszam za jakość zdjęć - do eleganckiej kopertówki mój Canon nie wejdzie, stąd użyłam starego aparatu -małpki, ale bez lampy - stąd zdjęcia są nieostre. Mam nadzieję, że opisy zrobią swoje.

Po kolacji wręczono nam listę dań i win, które spożywaliśmy

Pozwolę sobie zacząć od tego, że mimo, iż oboje z lubym jesteśmy wielkimi fanami dobrej kuchni, to nigdy nie mieliśmy okazji zjeść w restauracji uhonorowanej gwiazdką (lub kilkoma) Michelin. Przyznam to od razu - o ile ceny dań serwowanych na lunch są do przełknięcia, to uważaliśmy, że wydawanie grubych pieniędzy na kolację pewnie nie jest współmierne do radości całego doświadczenia, użytych składników czy serwowanych alkoholi. Ot, taki snobizm. Dziś wiemy oboje, że bardzo się myliliśmy. Z mojej relacji wywnioskujecie pewnie, że za podane dania powinno się płacić jednak dużo mniej, bo przecież taka głowizna, czy rybie policzki są tanie. Nie o to chodzi. Istotą wizyty w takim miejscu jest nie tylko jedzenie. Choć oczywiście - ono jest najważniejsze. Płaci się za otoczkę, za profesjonalną obsługę, za możliwość zadania pytania szefowi kuchni, który jest uważany za jednego z większych europejskich, jeśli nie światowych talentów. I oboje jesteśmy gotowi powtarzać to doświadczenie, nawet kosztem tego, że wyjdziemy na obiad do restauracji tylko raz w roku. Już myślimy o kolejnej wizycie w The Kitchin.

Zdjecie dzieki uprzejmosci Stripecom http://stripecom.co.uk/
Oboje bez momentu wahania zdecydowaliśmy się na menu degustacyjne, co więcej jest to menu niespodzianka. Byłoby szalenie trudno wybrać trzy dania z karty, a menu degustacyjne proponowało ich aż siedem zakończonych kawą lub herbatą z wyselekcjonowanymi petit four (dosłownie z francuskiego mały piec, małe ciasteczka, czekoladki, słodycze podawane na koniec posiłku, mogą być częścią deseru, lub być serwowane po nim). Co więcej menu obejmowało produkty pochodzące zarówno z morza i lądu. Spełniało wymagania nowicjuszy. 

Kilka słów o samym lokalu. Tom Kitchin, który praktykował w restauracjach z trzema gwiazdkami, otworzył The Kitchin w 2006 roku i już w 2007 roku zdobyła ona gwiazdkę Michelin. Tym samym stał się najmłodszym w historii szefem kuchni uhonorowanym tą nagrodą. Aby na nią zasłużyć nie dość, że trzeba popisać się kunsztem kulinarnym, ale także mieć pierwszorzędną obsługę i wykazać się niezmiennym wysokim poziomem zarówno obsługi, jak i serwowanych dań. Lista innych branżowych nagród jest bardzo długa. Sam lokal jest bardzo stylowy, schludny, bez zadęcia. Powitała nas recepcjonistka, odebrała nasze płaszcze i zaprowadziła do stolika. Ponieważ do menu degustacyjnego wybraliśmy zestaw win polecanych przez sommeliera, na przywitanie tego wieczoru poczęstowano nas lampką szampana. W oczekiwaniu na stolik, albo po skończonym posiłku można relaksować się w fotelach w pomieszczeniu przy barze, który to bar oferuje duży wybór alkoholi.

Zdjecie dzieki uprzejmosci Stripecom http://stripecom.co.uk/

Zdjecie dzieki uprzejmosci Stripecom http://stripecom.co.uk/

W sali restauracyjnej, na moje oko mogącej pomieścić między 40 a 50 nakryć, krzątała się obsługa, a jedna ze ścian jest częściowo przeszklona, co umożliwia podglądanie "teatru" gotowania, jaki ma miejsce w kuchni (a tam - sami faceci, w tym szef Kitchin, ok. dziesięciu kucharzy i uwaga: jedna młoda kobieta), idąc do sali minęliśmy gablotki z książkami szefa kuchni, które można kupić w recepcji.


Obsługa szalenie uprzejma, ale sympatyczna i dostępna, bez zadęcia, bardzo rzeczowa - odpowiadają na wszelkie pytania związane z serwowanymi daniami, każde danie zresztą poprzedzone jest krótkim opisem składników, szczególnie ciekawe dla tych, którzy są w The Kitchin pierwszy raz, albo jedzą coś nowego. Sommelier zsynchronizowany idealnie z kelnerami przynoszącymi kolejne dania. Dla pełni szczęści tłumaczy  krótko, acz treściwie dlaczego zdecydował się zaserwować takie, a nie inne wino do każdego dania.

Jeszcze coś, o czym muszę wspomnieć, bo z takim podejściem do klienta spotkałam się po raz pierwszy. Gdy luby zdjął marynarkę, od razu pojawił się ktoś, kto zaproponował, że odwiesi ją do garderoby na wieszak. Gdy wychodziliśmy do toalety, pozostawiona w nieładzie serwetka była natychmiast składana przez kogoś z obsługi, a gdy tylko zasiadaliśmy z powrotem za stołem ktoś pojawiał się z idealnym wyczuciem czasu, aby tę serwetkę rozłożyć nam na kolanach. "Także dlatego niektóre knajpy mają te gwiazdki, a zdecydowała większość ich nie ma" - powiedziałam do lubego. Dbałość o najmniejszy szczegół na każdym etapie, przy tym robione to w nienarzucający się sposób. Ale dosyć tego wodolejstwa. Pewnie jesteście ciekawi co zjedliśmy i wypiliśmy.


Na powitanie wraz z szampanem dostaliśmy dip z niebieskiego sera z zestawem warzyw i przekąsek do maczania. Pojawił się pan z wózeczkiem pełnym pieczywa i powiedział, że dzisiejszego wieczoru serwują różne gatunki pieczywa i spytał jaki rodzaj chleba sobie życzymy do naszych przystawek. Zdecydowaliśmy się na neutralny chleb na zakwasie (najlepszy chleb na zakwasie jaki jadłam w UK, poza tymi domowymi) . W białych rękawiczkach ukrojono nam po dobrej pajdzie.


Appetiser

Celeriac velouté served with chestnuts and apple
(Philipponnat Royal Reserve Champagne, France)

Przyszła pora na pierwsze danie: amuse bouche, małą zupkę na rozbawienie naszych buzi, jak sama nazwa wskazuje. A była to  aksamitna zupa z selera z grzaneczkami, jabłkiem i kasztanami. Velouté - jak nas poinformowano, czyli albo idealnie gładka gęsta zupa albo klasyczna francuska receptura na jasny sos na bulionie z zasmażką. Brzmi ciężko, gęsto i lepko? Wręcz przeciwnie. Była wręcz puchata, jeśli tak można powiedzieć u zupie, złamana kwaśnym jabłkiem i malutkimi grzaneczkami.


Shellfish Rockpool 

A rockpool of West Coast shellfish served with sea vegetables in a shellfish consommé
(Three Choirs, Coleridge Hill, Gloucestershire, England, 2010)

Przed przystawką czekało nas jeszcze jedno małe danie i zaserwował nam je sam Tom Kitchin. Przywitał nas w restauracji, spytał czy jesteśmy gotowi na menu, wytłumaczył ideę drugiego małego dania. W głębokich talerzach dostaliśmy ułożone misternie owoce morza, kawior i wodorosty. Szef wytłumaczył, że inspirował się tym, co najlepsze dają szkockie wody - ostrygi, krewetki, ogony racze. Powiedział, że mamy sobie wyobrazić, że to jest kawałek wybrzeża i nadchodzi przypływ - w tym momencie z porcelanowego garnuszka wlał nam do talerzy esencjonalny bulion (consommé) ze skorupiaków. Efekciarskie pomyślicie? Może trochę w tym popisywania się, ale smak! Od tych wszystkich świeżych owoców morza aż biło słodyczą. Kuleczki kawioru pękały radośnie, a bulion "spiął" to wszystko w jedną harmonijną całość.



Razor Clams (Spoots)

Razor clams from Arisaig, cooked to order and served with diced vegetables, 
chorizo and lemon confit
(Semillon “Margaret”, Peter Lehman, Barossa, Australia, 2005)

Czas na główną przystawkę - znowu co dobrego Szkocji dało morze, czyli okładniczki. Podane w ich podłużnej muszli, ale już posiekane z warzywami, chorizo, w niezwykle delikatnym, lekko cytrusowym śmietanowym sosie. Na górze konfitowana (wiem takiego polskiego słowa oficjalnie nie ma, confit - obróbka termiczna w dużej ilości tłuszczu i niskiej temperaturze) cytryna i kawałek kalmarów. Wyczyściłam chlebem puste muszle, tak mi było szkoda tego sosu! 



Pig’s Head & Scallop 

Boned and rolled pig’s head, served with seared hand-dived Orkney scallop and crispy ear salad
(Gewurztraminer Hugel, Alsace, France, 2009)

Po tym jeszcze nie był czas na jedno z dań głównych... To był czas na sztandarowe, jak nam powiedziano, danie szefa kuchni. A był nią mały kotlecik ze świńskiej głowizny, podany z ręcznie łowionym przegrzebkiem z Orkadów, smażonym chrupkim uchem świńskim, sosem z kuminu i sałatką, bardzo podobną do gęstego sosu tatarskiego. Głowizna zasługuje na szczególną uwagę - wieprzowina, która kryła się pod delikatną, kruchą panierką była lepka, delikatna i bardzo intensywna w smaku - kwintesencja wieprzowego smaku jest właśnie w tych kąskach, a nie polędwicy - pomyślałam.  Ucho świńskie było  niezwykle cienko pocięte, ułożone w misterną konstrukcję i usmażone - naprawdę chrupkie. Przegrzebek delikatnie usmażony, mięsisty, słodki i co ważne - ręcznie odławiany, jak dotąd nie wierzyłam, że to ma  taki wpływ na smak. Trzy różne smaki, trzy odmienne konsystencje. Potrójna radość dla podniebienia.


Monkfish 

Seared monkfish cheeks from Scrabster and local red mullet served with risotto and 
a lemon buerre blanc
(Etna Rosso, Tenuta Delle, Terre Nerre, Sicily, 2010)

Danie rybne, czyli jedno z dwóch dan głównych. Szef Kitchin trafił w mój czuły punkt - risotto. Delikatne, kremowe, polane klasycznym sosem z masła (beurre blanc) i cytryny. Na górze dwa kawałki ryby - policzek żabnicy, zwarty, mięsisty, ale delikatny, a także barwena, która rozpływała się w ustach.

  Woodcock 

First of the season Perthshire woodcock served with pumpkin, salsify and a sauce ‘salmis’
(Carmenere ‘Orzada’ Odfjell, Maule Valley, Chile, 2008)

Ostatnie danie przed deserem, to było danie mięsne. Przyznam szczerze - spodziewałam się dziczyzny, ptactwa, czy może sarniny. Nie spodziewałam się dostać trzech kawałków słonki, z których jeden to była połowa głowy z dziobem i móżdżkiem. Przyznam, że zatkało mnie chwilowo, ale gdy doniesiono mi miseczkę z wodą z cytryną i dodatkową serwetkę do oczyszczenia dłoni, zabrałam się rękami za obgryzanie nogi i chrupanie głowy. Osobliwe to było, ale bardzo smaczne. Pod spodem była usmażona, soczysta pierś. Nie lada gratka dla wielbicieli smaku dziczyzny - był bardzo specyficzny. Do tego wyrazisty ciemny sos, pure z dyni i kilka usmażonych kostek z wężymordu (inaczej skorzonery) i warzyw. Jako, że nie jestem wielką fanką smaku dziczyzny, to danie najmniej trafiło w mój gust. Było smaczne, ale chyba nie zamówiłabym go drugi raz, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych.

Przed deserem zaproponowano nam wybór serów i porto, ale musieliśmy odmówić. Ledwo dokończyliśmy poprzednie danie, a jeszcze czekał na nas deser.


Pumpkin 

Spiced pumpkin custard served with maple and pecan ice cream and candied pumpkin
(Kanu Kia-Ora late harvest, Stellenbosch, South Africa, 2008)

A na deser... Och deser. Zrobiony z... warzywa. Korzenny budyń z dyni serwowany z kandyzowaną dynią, pestkami dyni, cukrowym szkiełkiem i lodami z pekanów i syropu klonowego. Orgia smaków i cały wachlarz różnych konsystencji. Tu coś się rozpływało w ustach, tam coś chrupało. Dla mnie deser idealny.

Zachęceni widokiem świeżej mięty zrezygnowaliśmy z kawy na rzecz naparu ziołowego i zaserwowano nam po cztery małe słodkie przekąski - truflę z ciemnej czekolady, nugat z pistacjami, różowy makaronik i mini tartę z masą migdałową (frangipan). 100% tego co sama bym wybrała. Każdy kęs był rewelacyjny.


Kilka słów o winach. Dobór był moim zdaniem trafny, ale przyznaję, że nie jestem koneserem win. Konkretne nazwy, kraj pochodzenia i roczniki podałam w nawiasach przy daniach. Jedno wino nie do końca trafiło w mój gust, a było to wino zaserwowane z głowizną świńską. Rozumiem dobór wina intensywnego, mocnego, ale pewne nuty, jakby kwiatowo - owocowe nie trafiły do końca w mój gust. Natomiast wiadome było, że to tego dania wieprzowego, intensywnego, lepko - chrupiącego nie można podać delikatnego wina.  No cóż, to konkretne akurat nie było w zgodzie ze mną, a raczej jakaś jego nuta. Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie wino deserowe podane do budyniu z dyni. Nie jestem fanką win deserowych, być może nie piłam jeszcze tych smacznych. To wino mimo, że dość kwiatowe nie zniechęcało zbytnią perfumowatością, jeśli mogę to tak nazwać. Uzupełniało nasz deser bardzo dobrze. Moim absolutnym faworytem było wino drugie (angielskie - dla mnie nowość), a także te dwa podane do ryby (lekkie czerwone wino) i dania z dziczyzny - to ostatnie głębokie, intensywne, garbnikowe.

Kilka uwag końcowych. Szef kuchni, Tom realizuje ideę "From nature to plate" ("Od natury na talerz"  albo "Z natury na talerz"?), co przejawia się tym, że gotuje ze składników sezonowych i  dużej mierze lokalnych. To gwarantuje świeżość dań, a znajomość klasycznych francuskich technik gotowania i innowacyjność szefa kuchni powoduje, że do brytyjskiej kuchni wprowadzony jest powiew świeżości. Malkontentów narzekających na to, jak uboga jest brytyjska kuchnia powinno się wysyłać do The Kitchin na re-edukację.  

A i jeszcze ceny: za menu degustacyjne 70 funtów od osoby, za lampkę szampana na powitanie i lampkę wina o regularnym rozmiarze do każdego dania trzeba dopłacić 50 funtów od osoby. Woda mineralna uzupełniana przez cały wieczór przez kelnera to 4 funty. Napiwek nie jest doliczany automatycznie, ale dla stolików od 8 osób i więcej 10% będzie doliczone do końcowego rachunku.

Z całego serca i wszystkimi kubkami smakowymi polecam to miejsce. Muszę przyznać, że po paru dniach nadal nie pozbierałam szczęki z podłogi i ciągle żyję tą kolacją. 

Szef Tom Kitchin i ja :)



































The Kitchin
78 Commercial Quay
Leith, Edinburgh EH6 6LX
Tel. 0131 555 1755
Fax 0131 553 0608
Email info@thekitchin.com
Otwarte:

Wtorek - czwartek     12.15pm -2.00pm
                                  6.30pm to 10.00pm
Piątek - sobota          12.15pm - 2.00pm
                                  6.30pm to 10.30pm

Na stolik w sobotni wieczór czekaliśmy 5 miesięcy. Proszę to brać po uwagę przy ewentualnych planach.

29 komentarzy:

  1. Bardzo fajny wpis - gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj nie dziwię się, że jeszcze nie panujesz nad szczęką. Mi wystarczyło przeczytać post i mam problemy;) Uważam, że cena za jedzonko bardzo przystępna... rachunek rośnie, jak każde danie chcemy popić dobrym winem:-) Zazdroszczę baaaaaaardzo i żałuję, że mojego męża nie namówiłabym w zyciu na odwiedziny w takim miejscu, nawet z darmowym kuponem:( On jest z innej kuchennej bajki. Ale ma wiele innych zalet:)
    pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniała uczta. Gratuluję nagrody.My załozyliśmy z L. fundusz restauracyjny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała relacja, zazdroszczę. Jak dotąd jadłam tu tylko w jednej restauracji z gwiazdką Michelin (choć i w kilku innych nagrodzonych, ale przez inne organizacje) ale zgadzam się absolutnie, że ta i podobne nagrody mają sens, i że chodzi nie tylko o jakość gotowania, ale przede wszystkim całe experience, na które składają się wysokie umiejętności szefów i obsługi, i dopracowanie kazdego detalu - z tego względu w Pl nie ma zadnej restauracji z gwiazdką, a najwięcej ma Tokio - po prostu tam umiejętności szefów, nabyte pod okiem doświadczonych mistrzów, szkoły gastronomiczne, oraz szkolenie obsługi jest na bardzo wysokim poziomie.
    Smutne jest to, że ludzie uprzedzają się do takich miejsc z góry.
    No i pamiętam o naszej umowie co do The Fat Duck;-), wspaniale byłoby zjeść wspólnie w takim miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, że to wszystko tak dokładnie opisałaś! nie sądzę żebym tam dotarła, zwłaszcza, że jak piszesz trzeba by to zaplanować na 5 miesięcy z góry...
    przynajmniej sobie poczytałam, mniam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Karolino odpłynęłam w najdalsze zakątki zachwytu i podniety kulinarnej!
    Jak to wszystko wygląda!
    Wybaczam nieostre zdjęcia (mrugam:)) i DZIĘKUJĘ za tak fantastyczną relację gratulując wspaniałej nagordy :)
    PS
    Ty mogłabyś pisać książki kucharskie bo masz fantastyczne pióro.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziekuje za wszystkie gratulacje. :)

    Jedynko, moze poszedlby raz na kompromis, czego Ci zycze, bo przezycie niezapomniane. Wy to macie blizej do Nomy. :)

    Gospodarna Narzeczono, my tez zakladamy taki fundusz. Wrecz myslalam o osobnym koncie bankowym, do ktorego nie ma latwego dostepu. :D

    Aniu, pamietam Twoja recenzje z "The Black Rat" i wtedy chyba padla oferta barteru - oporowadzanie po Winchester w zamian za lunch w rzeczonej restauracji. :) Mam nadzieje, ze nigdzie nie proponowalam obiadu w "The Fat Duck", bo chyba musialabym wziac kredyt, ha, ha! :) Ale na liscie marzen jest. A co!

    Jswm, mozliwe, ze krocej. My zmienialismy termin raz, z powodu nieplanowanego wyjazdu do Polski musielismy przelozyc na pozniejszy termin i tez z tego powodu mozliwe, ze ciezko nam sie bylo wbic z rezerwacja. No i musielismy ja miec w weekend - to wiadomo najgoretszy okres w gastronomii.

    Ewelino, bardzo dziekuje. :) Moja sp. babcia uwazala, ze musze isc na dziennikarstwo (nie poszlam), bo inaczej zmarnuje talent pisarski. Ja nie uwazam, ze go mam, ale zawsze milo czytac, ze komus dobrze sie czyta moje teksty. :)

    Dziekuje raz jeszcze i pozdrawiam Was!

    OdpowiedzUsuń
  8. Było na FB: obiad w The Fat Duck to wtedy, jak któraś z nas wygra na loterii tudzież w jakiś inny cudowny sposób się wzbogaci;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Aaaa, tak, teraz pamietam. :) No, po wygranej na loterii to mozna sie tam stolowac. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Pokazałam mężowi zdjęcia... Powiedział, że strasznie ciasno tam i już mu się nie podoba;)
    A propo's win... 50 funtów za lampkę czy za wszystkie, jakie wypiliście?
    bo się pogubiłam a mnie to bardzo ciekawi... Jeśli chodzi o Nomę... może kiedyś... mam ndzieję:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Powiedz mu, ze moj do malych i chudych nie nalezy, ale na brak miejsca nie narzekal. ;)

    Cena jest za kieliszek szampana i po kieliszku wina na osobe do kazdego dania. Dawki wina nie byly male, powiedzialabym, ze regularna 125ml lub 150ml miarka. Po czwartym mialam juz lekko w czubie. ;)

    Rachunek opiewal na 244 funty za wszystko, zostawilismy nieco ponad 10% napiwku.

    OdpowiedzUsuń
  12. Tylko pozazdrościć. Ja chyba w gwiazdkowej restauracji zjem pierwszy raz w przyszłym roku jak Amaro dostanie gwiazdkę. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Pozostaje pomlaszczeć przed monitorem ;P

    OdpowiedzUsuń
  14. Wspaniala relacja, poczulam uklucie zazdrosci :) Wizyta w takiej restauracji to na pewno niezapomniane przezycie. Z moim Mezczyzna tez wychodzilismy z zalozenia, ze lepiej chodzic czesciej, ale do bardziej przyjaznych dla budzetu miejsc. Coz, mysle, ze wkrotce sprobujemy jakiegos "obgwiazdkowanego" lokalu.

    OdpowiedzUsuń
  15. Jeny, i jak ja taki zarosniety sie pokaze w takim towarzystwie?

    Coz, trzeba bedzie za przewodnika po street-foodziarniach robic. ;o)

    OdpowiedzUsuń
  16. Z calego serca ciesze sie z Twojej/Waszej radosci i szczerze zazdraszczam ;)))
    Kitchin - klasa! uczyl sie u najlepszych. Podziwiam goscia :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Właśnie mężuś mi walnął wykład, że on od gwiazdkowej restauracji wymagałby puchowej wieeeelkiej sofy i dwumetrowego stołu:-D haahaha... Cały on;-) Wracając do ceny... W Norwegii to średnia cena trzydaniowego posiłku i wina dla dwóch osób w bardzo wielu niegwiazdkowych restauracjach. Równa się mniej-więcej dniówce skromnie zarabiającej pary. Ja wciąż jestem na tyle nienorweska, że wybieramy tańsze a częstsze wyjścia, ale w Kitchen po Twojej recenzji zostawiłabym całą nasza dniówkę z dziką rozkoszą:) A Nomę już namierzyłam, może po porodzie wybierzemy się do znajomych i połączymy przyjemne z pożytecznym. Zasiałaś niepokój w mojej rodzinie!
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  18. Oglądałam niedawno film "Trzy gwiazdki", więc tym bardziej po przeczytaniu Twojej recenzji zazdroszczę Ci tego teatru :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Ojcze Dyrektorze, a kroi sie na to? Jesli tak bedzie, jak piszesz, to ja czekam na relacje! :)

    Auroro, tez sobie przegladam zdjecia od powrotu i mlaszcze. ;)

    Maggie, my tez mielismy takie zalozenie. :) Ale odmienilo sie nam, bo wszystko zrobilo na nas piorunujace wrazenie. Nastepna na celowniku to Le Gavroche - moze w przyszlym roku?

    Szalony, mam nadzieje ja jakies tourne kiedys, kiedys... U mnie typowego street food nie uswiadczysz, wiec ja bardzo chetnie! :)

    Arku, nie znam szczegolowo jego biografii, ale podejrzewam, ze w takich wypadkach talent to nie wszystko i wiem, ze szlify odbieral w bardzo dobrych lokalach. Sam fakt, ze Michel Roux powiedzial, ze jesli ktokolwiek kiedykolwiek dostanie 2 lub 3 gwiazdki w Szkocji, to bedzie to na pewno Tom Kitchin. :)

    Sylwia, wymagajacy ten Twoj maz. :) I co to znaczy "po porodzie"??? Spodziewacie sie kolejnego potomka? :) Rany, gratulacje wielkie! :) W tym przypadku, powiedz mu, ze nie powinno sie odmawiac zachciankom ciezarnej. ;)

    Zemifroczko, ile ja sie naogladalam tych gwiazdkowych knap w TV i zawsze mnie sciskalo, ze nigdy tam nie jadlam. Ale marzenia czasem sie spelniaja. :)

    Dziekuje Wam bardzo za komentarze i ciesze sie, ze chocby dzieki samej recenzja, moim entuzjastycznym slowom, przekazana radoscia, udzielo sie Wam troche tego uczucia. :)

    OdpowiedzUsuń
  20. :-)
    Chyba piąty raz już czytam - od deski do deski.
    Ślinię się za każdym razem tak samo :-)
    Dzięki za opis. Do sterty marzeń do realizacji dołączam wizytę w restauracji z gwiazdką/ami...

    Aasia

    OdpowiedzUsuń
  21. Dziękuję bardzo za gratulacje:) Będziemy mieli syneczka w kwietniu:) Gdzieś, kiedyś się dowiedziałam, że idealna różnica wieku między rodzeństwem to 6 lat (biorąc pod uwagę wszystkie aspekty zarówno we wczesnym dzieciństwie jak i dorosłych relacjach) i tak też (egoistycznie również) po raz kolejny wycelowałam:) Nie wiem tylko czy z kolejnym potomkiem będę czekać tak długo, bo latka lecą:) Ps. Czy to normalne, że jeszcze nie urodziłam trzeciego a już myślę o czwartym?
    buziaki

    OdpowiedzUsuń
  22. I na dokladke jeszcze zdjecie z Tomem! Uwielbiam jego kuchnie (znana niestety tylko z opisow i tv ;)), ale domyslam sie, ze kolacja w The Kitchin to faktycznie niesamowite doznania dla kubkow smakowych. Pozytywnie zazdroszcze ;)

    Pozdrawiam Karolino!

    OdpowiedzUsuń
  23. Aasiu, naprawde? :) I nie znudzilo Cie? :D Przyznaje, ze ja wracam do tych zdjec. Choc kiepskie, to przypominaja te wszystkie cudowne chwile. :)

    Jedynko, eeee, to nie jest pytanie do mnie. :D Ja nie mam pojecia co dzieje sie w umysle kobiety w ciazy. ;) Gratutuje synka i trzymam kciuki za szczesliwe rozwiazanie. :)

    Beo, no nie moglam sobie odmowic, a ze zobaczylam, ze ktos byl prze dnami na kuchni i robil sobie z nim zdjecie, to pomyslalam - kobiecie, ktora mu dziekuje za najlepszy posilek w zyciu nie odmowi. ;) He, he!

    Pozdrowienia dla Was! :) I dziekuje za komentarze!

    OdpowiedzUsuń
  24. No pewnie, nie mogl przeciez odmowic! :) Choc ja, znajac siebie, pewnie bym sie nie odwazyla... ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. Beo, mialam ostro w czubie. Nie widac na zdjeciu? :D (to bylo tuz przed deserem, policz ile wina i szampana wypilam!).

    OdpowiedzUsuń
  26. No chyba, ze tak! Tez bym sie wtedy odwazyla :D

    PS. Nie, nie widac! Masz mocniejsza glowe ode mnie, po mnie bowiem widac juz drugi wypity kieliszek wina ;))

    OdpowiedzUsuń
  27. Ha, ha! A ja patrze na siebie na tym zdjeciu i widze nawalonego plastusia. :D Tak naprawde, to mi szumialo po 3 kieliszku. Ale, musze przyznac - poza sniadaniem wypilam w pociagu kubek herbaty i zjadlam shortbread, a potem jeszcze dwie herbaty. No i kolacja o 21, caly dzien na glodnego. To raczej pomaga alkoholowi zaszumiec. ;)

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)