31 stycznia 2011

Tradycyjne polowanie na bażanty w Yorkshire, część 2

Zapraszam na drugą i ostatnią część relacji z tradycyjnego dnia strzelania do bażantów w Yorkshire, którego pierwszą część znajdziecie tutaj.

Poranek i cześć popołudnia do lunchu spędziłam wraz z grupą strzelających, a po lunchu dołączyłam do tych, którzy dbają o to, aby całość przebiegła sprawnie. Umożliwiło mi to zrozumienie na czym całe przedsięwzięcie polega i po co potrzebna jest taka liczba osób, które de facto nie biorą bezpośrednio udziału w strzelaniu. Przy okazji udało mi się zobaczyć i sfotografować młodą sarnę.




(kliknij w zdjęcia, aby je powiększyć)

Dwóch najstarszych, może nie wiekiem, ale rangą i doświadczeniem panów tzw. head keepers dbało o to, aby każdy znalazł się na odpowiedniej pozycji, a grupa przesuwała się w jednym tempie, które też należy regulować w trakcie strzelania. Ponieważ często odległość nie pozwala im się komunikować, a krzyczeć raczej nie wolno, aby nie spłoszyć ptaków, posługują się oni małymi radiami. Tak samo kontaktują się zresztą z gospodarzem, który zajmuję się grupą strzelb.





W skład grupy, która pracuje przy takim wydarzeniu, oprócz osób z psami, które po każdym etapie przeczesują teren w poszukiwaniu ustrzelonych ptaków, są także tzw. beatersi (od ang. beat - uderzać). Wyposażeni w kijki, podążają oni wzdłuż i wszerz miejsca, w którym skupione są ptaki i uderzając w drzewa i wydając dziwne odgłosy próbują je stamtąd wypłoszyć. Część z nich ma także kolorowe flagi, zrobione z grubej folii. W momencie, gdy ptaki wylatują z krzaków, beatersi machają mocno flagami, których odgłos płoszy ptaki i kieruje je w stronę strzelb.

Strzelby zawsze czekają na gwizdek ze strony organizatorów, który oznacza początek i koniec strzelania w danym miejscu. Ostatni etap zakończył się nieco po godzinie 16, zaczęło się już powoli ściemniać. Mimo, że byłam ciepło ubrana jednak trochę zmarzłam, bo w wyższych partiach padał deszcz i część, którą spędziłam ze strzelbami była dla mnie mniej dynamiczna. W tym przypadku po prostu ustawiałam się z kimś z grupy i czekałam, aż rozstawią resztę towarzystwa na odpowiednie pozycje. W tym czasie w zasadzie nic się nie dzieje - należy stać, przygotować broń i czekać na gwizdek. Ci, którzy rzecz jasna byli ustawieni jako pierwsi, czekają najdłużej. Pod koniec stycznia w Północnym Yorkshire, szczególnie na wzgórzach Gór Penińskich wiatr i wilgoć potrafią przeszywać kości. Druga cześć, podczas której podążałam śladami beatersów była zdecydowanie bardziej dynamiczna i nie miałam okazji za mocno zmarznąć. Wróciłam do domu z wypiekami na twarzy, z powodu pogody, ale i emocji towarzyszących mi tego dnia.





A teraz o moich wrażeniach. Na pewno utwierdziłam się w przekonaniu, że lubię zapach prochu, a obecność broni mnie rajcuje. Miałam krótki epizod ze strzelaniem z wiatrówki do celu, szło mi raz lepiej, raz gorzej, ale generalnie lubię broń i gdyby było mnie na nią stać, na pewno bym ją miała. Czy brałabym udział w takich polowaniach, gdyby było mnie na nie stać? Nie wiem. Nie wiem, czy mogłabym zabić zwierzę, nieprzymuszona głodem. Przyznaję, cała otoczka, cel towarzyski to może być atrakcyjne, ale chyba nie pociąga mnie aż tak. Być może dlatego, że nie wywodzę się z tzw. upper class? Nie oszukujmy się - to zajęcie dostępne tylko dla najbogatszych, a nawet część tych, którzy mają pieniądze nie strzela, bo nie wywodzi się ze środowiska, w którym polowania to pewien prestiż, wyznacznik przynależności do wyższej klasy i wielowiekowa tradycja.

Na pewno ukarał mnie mój wrażliwy nos - zapach zabitych ptaków unosi się w powietrzu od momentu gdy szybują z dużą prędkością ku ziemi (trzeba na nie uważać, jeden z nich spadł z hukiem tuż obok mnie, spadają z taką prędkością, że potrafią wgnieść porządnie dach samochodu). Zapach ten towarzyszył mi na każdym kroku, a w domu nawet po wzięciu długiego prysznica, miałam wrażenie, że czuję go nadal. Po jakimś czasie już tak nie drażni, gdy przebywa się na powietrzu, ale jednak go czuć.

Jeszcze jedna refleksja, która naszła mnie po dniu spędzonym na polowaniu. W czasach kiedy wolność człowieka jest tak ograniczana nakazami, zakazami, kiedy w każdym momencie możemy spodziewać się kolejnej dyrektywy UE, np. zakazującej jedzenia surowej wołowiny (jak to sarkastycznie opisała Niki Segnit), bo to tak strasznie szkodzi zdrowiu (i kiedyś będziemy opowiadać naszym wnukom o jedzeniu tatara obok opowiastek o paleniu papierosów w pubach, czy jeżdżeniu samochodem bez pasów bezpieczeństwa), takie polowanie na pewno daje namiastkę dawnych czasów. Grupa jest na prywatnym terenie, do gospodarza należy pokierowanie całością tak, aby żaden z uczestników nie ucierpiał, sami decydujemy o tym, czy pas bezpieczeństwa zapiąć czy nie (nikt nie zapiął). Nie oszukujmy się - w dzisiejszych czasach samo posiadanie strzelby daje jakieś poczucie wolności. To jest ten aspekt, który mnie z pewnością zafascynował.




Na koniec jeszcze słów kilka na temat mody typowej dla takich spotkań: panuje rzecz jasna tweed, także w nakryciach głowy, a oprócz kaloszy, które gwarantują suchą stopę przez cały dzień, także wysokie wełniane skarpetki, często specyficznie wiązane pod kolanem. Do tego akcesoria - paski na naboje, czy małe skórzane torebki.



19 komentarzy:

  1. Moda uchwycona pięknie ;)
    A co do tych naszych czasów, tego, co wolno i nie wolno... Są dwie strony medalu i szczerze mówiąc, nie zgadzam się z Twoim postrzeganiem nakazów bezpieczeństwa np. jako ograniczenia wolności, tylko jako przejaw rozsądku (i nie mówię tu o tatarze, i też raczej nie o polowaniu, tylko o innych wspomnianych zakazach :). Pewnie, że kiedyś ludzie tak robili i żyli, ale po co robić plagiat z Jamesa Deana? Mówię tu przede wszystkim o tym, czego człowiek nie powinien robić, dlatego, że zagraża to zdrowiu innych (palenie w miejscach publicznych --> bierne palenie, prowadzenie samochodu/roweru pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku) - to nie jest sprawa indywidualna. Dlatego się tak rozzłościłam czytając przechwałki o jeździe po pijaku u Makłowicza w Cafe Muzeum. Drugą rzeczą jest zdrowie/życie własne (jazda bez pasów, bez kasku itd.) - jakoś cudownie się zmienia podejście, dopóki nie masz wypadku albo nie jesteś jego świadkiem. Nie chciałam nosić kasku narciarskiego, dopóki nie zobaczyłam, jak zwrócił się w przypadku M. Toczek do jazdy konnej też wydawał mi się nie całkiem konieczny, podobnie jak kamizelka ochronna - dopóki wczoraj nie zleciałam z konia waląc m.in. głową. Więc dla mnie to raczej nie wolność, a głupota lub nie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ptasiu, ale to TY decydujesz, czy zalozyc kask/toczek czy nie, jak sie zabijesz to zabijesz sie sobie, mezowi, mamie czy tacie, a nie panstwu, ktore zakazuje czy nakazuje Ci jakbys byla jego niewolnikiem. Dlatego ja nie jestem za zakazami i nakazami tego typu. Co do palenia w pubach - uwazam, ze powinna to byc indywidualna decyzja wlascicieli pubow, a Ty jako konsument wybierzesz ten, w ktorym wolno, albo w ktorym nie wolno palic. Zakaz odgorny, panstwowy, dotyczacy wszystkich lokali uwazam za faszystowski. Co do jezdzenia po pijaku oczywiscie sie zgadzam, ale to nieco inny ciezar gatunkowy imho. Oczywiscie sama zapinam pasy, bo tak mi nakazuje zdrowy rozsadek, ale chcialabym, aby w przypadku osob pelnoletnich decyzja nalezala do nich, a nie urzednikow panstwowych. Probujac stworzyc swiat idelany stworza oni pieklo. Masz gwarancje, ze zaraz nie zabronia jesc surowej wolowiny, czy uzywac soli? :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. O, wyświetlasz się jako Karolina - chyba pierwszy raz to widzę ;)
    No, chyba się jednak tu nie zgodzimy, zwłaszcza co do palenia. Przez wiele lat musiałam znosić dym papierosowy we wszystkich pubach do których chodziłam. Doszło do tego, że myślałam: "Nie założę czystych dżinsów, przecież po wieczorze i tak będą do prania". Nie było innej opcji, mogłam po prostu nie iść do pubu. Żadnego. Palacze mogą teraz pójść do pubu - każdego - i palić przed wejściem. Nie palacze też mogą pójść do pubu - każdego. Dla mnie to sprawiedliwsze niż tworzenie gett.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ptasiu, nie pale, ale uwazam, ze rynek wyregulowalby sie sam i decyzja powinna nalezec do wlasciela pubu. Zauwaz, ze juz w USA przebakuje sie o wprowadzeniu zakazu palenia we wlasnym domu, bo nikotyna moze przenikac sciany. Do tego wlasnie posuwa sie panstwo, ktore traktuje ludzi jak niewolnikow. Gdybym byla wlasicielem pubu moglabys przyjsc do mnie, na pewno wydzielilabym palarnie i nie postrzegam tego jak tworzenie gett. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Co robisz w swoim domu, to Twoja sprawa, imho. W publicznych miejscach palarnia niestety nie do końca rozwiązuje sprawę. U mnie w liceum była palarnia w podziemiach/potem toaletach, a śmierdziała cała szkoła. Może to kwestia odpowiedniej wentylacji, klimatyzacji itd, itp. - ale mam złe doświadczenia z tzw. restauracji dwusalowych. Moi rodzice i dziadkowie palili. Mam poczucie, że przez 2/3 życia byłam zmuszana do znoszenia towarzystwa papierosów, których nie znosiłam, i teraz zupełnie nie jestem wobec nich tolerancyjna. Nikt się mnie nigdy nie pytał, czy mam na to ochotę. Nie miałam wyboru.
    Co do traktowania ludzi jak niewolników - może Ty zakładasz, że ludzie są z zasady mądrzy/rozumni, a ja zakładam na odwrót - że nie są i jeśli nie będą do czegoś zmuszeni, nie zrobią tego, nawet jeśli kwestią jest ich życie i zdrowie. Moja Mama, gdyby nie nakaz i moje wrzaski, nie zapinałaby pasa w samochodzie, bo gniecie jej ubrania. Kasku na głowę nigdy by nie założyła, bo sobie fryzurę zniszczy. Ale jej potencjalna śmierć nie będzie tylko jej sprawą - także całej rodziny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ptasiu, uwazam, ze ludzie w wiekszosci nie sa rozumni, ale to nie moj problem - jak pala, rozbijaja sobie glowy itp to mnie i panstwu nic do tego. Z tego samego powodu uwazam, ze sluzba zdrowia powinna byc prywatna. Temat rzeka, w sumie z polowan zeszlysmy na off topic. ;) Potencjalna smierc sprawa rodziny - wiec niech rodzina wywiera wplywa na swoich czlonkow - nie pal, nos kask, zapinaj pasy - ja to bede sie starala przekazac moim dzieciom, JA i ojciec moich dzieci, a nie panstwo. Tu widze problem, w opiekunczosci panstwa, a ja bym chciala aby dalo mi swiety spokoj. ;) Ty wywarlas wplyw na mame, czyli jednak sie da. Bez urzednikow, marnotrawienia publicznych pieniedzy itp.

    OdpowiedzUsuń
  7. Muszę powiedzieć, że zgadzam się z Ptasią, i uważam, że w Pl odgórne nakazy są jeszcze bardziej potrzebne, bo nie szanujemy prawa tak, jak to robią Brytyjczycy, z powodów historycznych, w które nie będę się tu zagłębiać. Statystyki niestety mówią same za siebie, dużo więcej jest w Pl wypadków samochodowych, bo niektórzy ludzie uważają, że mogą robić co chcą i są ponad przepisami (plus niestety jakość dróg), panuje nadal korupcja itd. Z racji jednego z moich zawodów mam styczność z Polakami, którzy złamali prawo w UK, i naprawdę nie mamy się czym chwalić, codziennie w sądach w jednym tylko moim hrabstwie są sprawy przeciw Polakom, którzy przenoszą swoją mentalność na grunt brytyjski, tylko że tu prawo jest egzekwowane i występki, nawet drobne, nie uchodzą im na sucho. W UK rzeczywiście czasem, zgodzę się, przesadzają z tzw nanny state, ale wolę już to, niż warcholstwo. Wydaje mi się przy tym, że zaczyna się odwrót od takiego nakazywania i zakazywania, Konserwatyści opracowali całą strategię, jak ludzi niepostrzeżenie zachęcać (używają słowa
    to nudge, czyli lekko popychać) do właściwych zachowań, bez odgórnych dyrektyw.

    OdpowiedzUsuń
  8. bez odgórnych dyrektyw

    To jest jednak roznica. :) Oczywiscie zgadzam sie z Toba w kwestii poszanowania prawa w UK, ale trudno jest je porownywac do tego balaganu prawnego ktory panuje w Polsce. A warcholstwo Polakow to temat na kilka tomow, jak mniemam. ;) Oczywiscie jestem za nie popuszczaniem tym, ktorym sie wydaje, ze tu przyjechali i chca zrobic tu druga Polske i maja w dupie normy, obyczaje czy prawo.

    A co powiesz o modzie? ;D Ja sie rozejrze przy okazji za jakas fajna tweedowa czapka. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dobra, powinnyśmy to kiedyś może w realu obgadać w jakimś pubie np. :))), bo tu się robi offtopik zupełny ;). Jedno tylko: to marnowanie publicznych pieniędzy - gdyby ludzie robiliby, co chcieli, to też te pieniądze byłyby marnotrawione, bo jednak jakiś odsetek tych, co wysiedli przez przednią szybę/spotkali się z bliska z drzewem/mają raka zostaje leczony przez Państwo, a to kosztuje. Oczywiście, gdyby była w 100% prywatna służba zdrowia, byłoby może inaczej ;) - ale nawet wtedy wciąż są służby ratunkowe, które muszą przyjechać na miejsce wypadku itd.
    A w temacie czapeczek - kaszkiety tweedowe są fajne. Zresztą, w ogóle tweed jest... ech. Ja to bym chciała taki dopasowany płaszcz z takiego wrzosowego.

    OdpowiedzUsuń
  10. to, ze Jozek nie zalozy kasku to rzeczywiscie jego sprawa czy sobie leb rozbije. Tylko gorzej, gdy glupota Jozka wplynie na cene ubiezpieczenia dla Kazika, Franka i Joli, ktorzy kask zakladaja. I w dodatku jeszcze beda musieli placic za leczenie jozkowego rozbitego lba, co sprawiedliwe nie jest, a ja bede sie dokladala do rehabilitacji Jozka i z moich podatkow beda placili jego rente inwalidzka. Jak uczy nas historia, m.in ostatniego kryzysu, rynki madre nie sa gdyz wplywaja na nie ludzie, ktorzy potrafia byc chciwi. Wiec prawo jest jednak potrzebne aby coniektorych przypilnowac. A co do palenia: o tyle sie to rozni, ze wolnoscia trzeba obdzielic i palacza i tego wdychajacego wyziewy. Jako osoba wyjatkowo uczulona na dym papierosowy oczywiscie moge nie pojsc do baru gdzie pala. Ale co mam zrobic w pociagu, gdzie sa przedzialy dla niepalacych, ale na korytarzu stoja palacy. Dobra, powiesz ze to polska specyfika, a ja odpowiem ze jest to przyklad na 'samoregulowanie sie' systemu. BTW, milosc do broni jest mi obca; jestem tez przeciwko latwemu dostepowi do broni.

    OdpowiedzUsuń
  11. Oczywiscie, Mayu, dlatego jestem za tym, aby Jozek sam placil za swoje leczenie i sam zadbal o to, aby mial za co leczyc, albo utrzymac jak rozwali leb. A pomogloby mu panstwo, ktore zabiera mu dajmy na to 10-15% podatku i nie dowalalo do wszystkiego innych podatkow jak w cenie benzyny czy w formie VAT, czy zabieralo haracz w postaci ubezpieczen spolecznych. A jak Jozek jest glupi i nie zadba o to, to Jozka problem, a nie panstwa, ktore przeciez nie dysponuje swoimi, a moimi czy Twoimi pieniedzmi. Ale masz racje - na rynek wplywaja ludzie, ktorzy sa chciwi, ale jeszcze w wiekszym stopniu na polityke. Tak wiec moje gdybanie to sfera political fiction. ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. co sie stanie z Jozia, ktora ma pecha i urodzila sie z chorowita? Wiec Jozia ma niewiele do powiedzenia: nie jest glupia, ale tak ja los urzadzil. Wiec co wtedy? Zaczynamy jednak zabierac wiecej w podatkach aby takim Joziom pomoc? Czy zostawiamy ja sama sobie? Albo Jozio zmarl, bo rozwalil sobie leb. I co z Jozkowa i malymi Jozkami? Powiedziec im, ze mieli pecha go glupiego ojca mieli? Jozkowa mozna wina obarczyc, bo wiedzialy galy co braly, ale co z malymi? Nikt ich nie pytal czy chca sie urodzic. Albo inna sprawa: dlaczego ja, osoba nie majaca dzieci, mam placic podatki na wyksztalcenie dzieci, ktorych rodzicow nie stac na wylozenie z wlasnej kieszeni? Dlaczego osoby korzystajace tylko z autobusow i pociagow maja placic za poszerzanie drog, ktorymi ja jezdze? Albo dlaczego budujemy lotnisko, gdy wiekszosci obywateli nie stac na loty samolotem?

    Tak wiec nie zgodzimy sie; jestem zdecydowana lewica i uwazam, ze prawa oraz podatki sa umowa spoleczna. Nie uwazam tego za haracz. Mialam szczescie, bo urodzilam sie zdrowa i inteligentna. Ktos inny nie mial tego szczescia, wiec ja w jakis sposob mu pomagam. A pomoca zarzadza panstwo. Panstwo kontroluja organizacje, ktore pilnuja by nie bylo oszustw. I tak na wzajem. Jak widzisz, mam bardzo holenderskie podejscie do rzeczy, rzadu nie uwazam za byt obcy i szkodliwy. I jestem za umowa, wypracowaniem kompromisu, czyli kazdy daje po troche.

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie dosc, ze lewica, to jeszcze bezbozna. ;) (i kto to pisze ;P)

    Ja nie jestem za tym, zeby w ogole nie oddawac nic panstwu. I jednak wierze w to, ze dzieciom Jozka pomoglaby rodzina, czy nawet postronni ludzie. Zobacz ile pieniedzy potrafia ludzie oddac dobrowolnie na cele charytatywne. Zobacz ile pieniedzy zebrali tylko blogerzy kulinarni na rehabilitacje chorego chlopca. Ja bym wolala dac dzieciom Jozka, jesli ten Jozek w mojej wiosce by mieszkal, bo czulabym sie dobrze, ze pomagam, a dzieci Jozka czulyby sie wdzieczne ze ktos im pomogl. Wytworzyloby to rodzaj wiezi miedzy nami. A teraz, panstwo zabiera pieniadze mnie, oplacajac urzednika, ktory to zrobi i daje pieniadze dzieciom Jozka, oplacajac urzednika, ktory zdecyduje czy im dac, ile dac czy tego, ktory im da. Marnotrawi wiec pieniadze, ja sie czuje ograbiona, a dzieci Jozka maja wielokrotnie pretensje, ze za malo dostaly, uwazaja, ze im sie ustawowo nalezy, wyksztalcaja u siebie postawe roszczeniowa. Czy nie moglabys sama pomoc komus kto nie mial szczescia sie urodzic zdrowy i inteligentny? Czy do tego naprawde jest potrzebne posrednictwo organow panstwowych? Wiem, ze takie zmiany wymagaja zmiany mentalnosci calych pokolen i jak napisalam gdybam sobie, zreszta pisanie o tym, ze panstwo i organizacje sie nawzajem kontroluja to tez troche political fiction.

    Ja rowniez jestem za umowa, ale taka, w ktorej pracowity i madry bedzie sie mial lepiej, niz glupi i leniwy. Niestety w praktyce prawo sprzyja mocno tym ostatnim, w dodatku cwaniakom. Splodze sobie trojke dzieci, nie wyjde za maz, panstwo mnie utrzyma, bo jestem samotna matka - przykladow mozna mnozyc. Moim zdaniem taki system tworzy gorsze patologie, niz moglby stworzyc system libertynski. Absolutnie nie jestem za likwidacja wladzy. Sa pewne sektory, w ktorych ona jest potrzebna i tym samy na co potrzebne sa podatki np. wojsko czy policje.

    Lotniska? Drogi? Transport? A dlaczego nie prywatne? Podejrzewam, ze stac byloby nas na placenie prywatnym firmom za uzywanie ich autostrady, gdyby cena benzyny nie byla wywindowana przed podatki.

    Tak mamy zupelnie odmienne poglady na to jak panstwo powinno funkcjonowac, ciekawa jestem czy zgodzimy sie co do smaku angielskich serow. ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. i tu sie nie zgadzam: prawo nie sprzyja tym glupim i cwanym. Po prostu cwanym czasami sie udaje. Prywatne lotniska, drogi? Nie, bo w tym momencie raz ze ma to generowac dochod, a inwestorzy chcieliby jak najwiekszy, wiec obcina sie linie, ktore nie generuja najwiekszych dochodow, rezygnuje sie z polaczen, a zamiast kompententych, choc drogich, pracownikow najmuje sie podwykonawcow, ktorzy wygrywaja przetarg bo sa tani. Pracownicy zarabia wiec grosze, praca im zwisa. Dobra, koniec tego wietrzenia pogladow konserwatywno-liberalnych i socjo-lewicy. Co do serow i oliwy napewno jestesmy zgodne. A reportaz (choc niekoniecznie komentarz) bardzo mi sie podoba :-D

    OdpowiedzUsuń
  15. PAX. :) Sery juz spakowane. :) Buzka!

    OdpowiedzUsuń
  16. Karolino, ale super fotorelacja. Piękne zdjęcia. No i oko na modę super. Widzę, że wolnościowa dyskusja się rozwinęła ;) Wolność, jak to mówi Cejrowski jest w Meksyku.
    Żeby byc wolnym trzeba byc albo kloszardem albo nieprzyzwoicie bogatym, dla wszystkich innych smycze i obroże, niestety.
    W takich zwyczajach jak ten jest coś pociągającego, coś czego mi osobiście brakuje: jakaś taka ciągłość historyczna, rytuał, który ma sens dla tych, którzy w nim uczestniczą, fajny klimat. Jakbym miała kasę to czemu nie.

    OdpowiedzUsuń
  17. wstyd zebys sie tak podniecala rzezia niewinnych zwierzat!kogo to w ogole obchodzi,ze jakas banda idiotow ubiera sie w kolorowe skarpetki i spedza tak czas?szok.tylko zeby sie polansowac....

    OdpowiedzUsuń
  18. Znakomita relacja i świetne zdjęcia - taki rzut okiem w zupełnie mi nieznany świat, to znaczy znany tylko z literatury.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  19. Dziękuję za komentarze i pozdrawiam!

    Anonimie, każdy ma prawo do własnego zdania, ale forma Twojej wypowiedzi pozostawia wiele do życzenia.

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)