1 stycznia 2011

Manifest noworoczny!



Ludu pracujący miast i wsi!


Widmo krąży po Europie - widmo plastikowych dań. Zgniły Zachód zasypał nas fixami w proszku, sosami ze słoików, nawet Wschód często rzuca nam kłody pod nogi - Chińczyk (jeśli ktoś takiego po ręka ma) dosypuje magiczne proszki do swych dań na wynos. Ile w tym cukru! Ile w tym soli! Można by wyżywić masy pracujące!

Proletariuszki, które mają postanowienie pozbycia się kilku zbędnych centymetrów w nowym roku tym bardziej powinny zacząć gotować klasykę dań kantońskich w domu, miast brać ją na wynos.

Niech drżą wszystkie bary serwujące chińszczyznę na wynos. Nie macie do stracenia nic prócz swych kajdan. Do zdobycia macie całą gamę smaków.

Wielbiciele klasyki słodko-kwaśnej wszystkich krajów, łączcie się!





Szczęśliwego nowego roku dla wszystkich czytelników!

Po tym wstępie, inspirowanym jednym z najbardziej absurdalnych tekstów jakie ujrzały światło dzienne*, zapraszam Was na klasykę kuchni kantońskiej, danie, który każdy chyba zna, ale nie każdy wie, jak je przygotować w domu. A warto. W mniej niż pół godziny miseczka aromatycznego jedzenia zagości na Waszym stole, a Wy będziecie wiedzieć co dokładnie jecie.

Przepis na sos słodko-kwaśny pochodzi z książki Kena Homa "Foolproof Chinese Cookery"**, która to zawiera naprawdę proste przepisy na klasyki szeroko pojętej kuchni chińskiej. Możecie go użyć do krewetek, wieprzowiny, czy do kurczaka i bawić się różnymi kombinacjami warzyw - oprócz tego co dziś w daniu u mnie, pasują do niego także cienko pokrojone marchewki, kasztany wodne, czy egzotyczne grzyby.


Słodko-kwaśny kurczak


2 porcje

łyżka oleju z orzechów ziemnych
kawałek imbiru wielkości orzecha włoskiego
2 ząbki czosnku
4 dymki
2 nieduże piersi kurczaka
czerwona papryka
zielona papryka
puszka pędów bambusa, 120g po odsączeniu
kawałek ananasa (użyłam ok. ćwiartki małego ananasa, można użyć puszkowego, choć świeży jest smaczniejszy)
sól
pieprz

Na sos

150ml bulionu z kurczaka lub warzyw
2 łyżki wina ryżowego Shaoxing lub wytrawnego sherry
3 łyżki jasnego sosu sojowego
2 łyżki ciemnego sosu sojowego
1½ łyżki koncentratu pomidorowego
3 łyżki octu ryżowego lub jabłkowego
1 łyżka cukru
1 łyżka skrobi kukurydzianej (lub mąki ziemniaczanej) rozprowadzona w 3 łyżkach wody

Przygotowałam wszystkie składniki, aby były gotowe do szybkiego smażenia: imbir i czosnek obrałam i drobno posiekałam, pokroiłam ukośnie dymkę, papryki pozbawiłam gniazd nasiennych i pokroiłam w paski, pokroiłam ananas na kawałki wielkości kęsa. Mięso pokroiłam na dość cienkie plasterki.

W woku lub dużej głębokiej patelni rozgrzałam olej i wrzuciłam do niego imbir, czosnek i połowę dymki (tę dolną, twardszą cześć, tę ciemniejszą zieloną zostawiam do posypania gotowego dania), smażyłam na dużym ogniu energicznie mieszając. Po ok. 30 sekundach dodałam mięso i kiedy się z zewnątrz obsmażyło dodałam paprykę i pędy bambusa, delikatnie posoliłam i dodałam nieco pieprzu. Mieszałam od czasu do czasu, w tzw. międzyczasie przygotowując sos.

Wymieszałam wszystkie jego składniki, oprócz skrobi kukurydzianej i po ok. 5 minutach smażenia warzyw z kurczakiem, dorzuciłam do nich ananas, smażyłam jeszcze minutę i wlałam sos. Zagotowałam i dodałam rozrobioną skrobię. Wymieszałam i gotowałam jeszcze 30 sekund. Ściągnęłam z ognia, sos był dość gęsty.

Serwowałam z ryżem, posypane resztą dymki.


* "Manifest Komunistyczny"
** wierzę, że moja ukochana siostra Miki nie miała złych intencji dając mi w prezencie książkę, która w tytule zawiera słowo "idotoodporny", ha, ha! W gruncie rzeczy zrobiłam z tej książki świetny użytek, polecam każdemu kto chce w domu gotować proste chińskie dania.

P.S. Muszę to napisać, bo właśnie miałam kolejną chwilę siostrzanej telepatii, które uwielbiam. Kilka godzin po ugotowaniu tego dania, wg przepisu z książki podarowanej przez nią, dostałam od niej wiadomość, że wyśle mi coś egzotycznego z orientalnego sklepu, a ja będę miała za zadanie ugotować coś z tym składnikiem. Oczywiście nie miała pojęcia, że ugotowałam taki właśnie obiad, ani tym bardziej, że pracowałam nad tym wpisem. Jak ja to lubię!

19 komentarzy:

  1. podpisuję się pod manifestem!

    lubię chińszczyznę i w ogóle kuchnię azjatycką, o dziwo - dania jedzone w barach powodują u mnie bardzo często bóle brzucha, a dania przygotowywane przeze mnie w domu są lekkostrawne, czyż to nie dziwne i nie świadczy o dziwnych dodatkach?

    OdpowiedzUsuń
  2. Przede wszystkim wszystkiego dobrego w Nowym Roku Karolino!!! Widzę, że dobrze się zaczął... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak w kuchni chińskiej jest masa cukru! i jeszcze czegoś bo ja zawsze po zjedzeniu połowy porcji czuję się pełna po brzegi. Dołączam się do apelu gotujmy sami i cieszmy się tym:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Do podpisywania sie pod takimi manifestami jestem pierwsza. Nie ma nic prostszego i szybszego od chinszczyzny. W domu taniej, smaczniej i zdrowiej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, co chwalić bardziej: słuszność manifestu, sam przepis, czy zdjęcie raczej. Chyba wszystko na raz! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Fantastyczne danie! Moje smaki :)

    Życzę Ci smakowitego, słodkiego i pełnego spełnionych marzeń roku :)

    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Sweet and sour wygląda wspaniale :) ja swoją przygodę w kuchni rozpoczynałem od tego typu dań (18 lat temu!).
    Gorące życzenia na Nowy Rok!!! i podpisuję się pod apelem!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniały, jakże Ci wdzięczna jestem za ten przepis!
    Nie damy woka, nie damy! ;DD
    Smacznego, pachnącego i nieplastikowego Nowego Roku Ci życzę :).

    OdpowiedzUsuń
  9. nienawidzę dań gotowych. pięknie ujęłaś - plastikowe jedzenie. nazwa oddająca smak i jakośc tego jedzenia.
    i dołączam się do Ciebie, w akcie poparcia!

    wspaniały domowy fix. taki zdrowy, pełen smaku. rewelacja.

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyznam szczerze, że od biedy zdarza mi się użyć bulionowych kostek. Wiem, wstyd i hańba. Za to wątpliwej mieszanek przypraw i innych "fixów" staram się jak ognia unikać. Za to jako miłośniczka dań takich, jak to, chętnie zobaczyłabym go na moim stole. :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja największy problem z plastikowością mam, jeśli przypadkiem zjem coś w jakimś barze/bistro/niższej klasy restauracji. Razi mnie to i czuję. Ostatnio taki dramat był w "restauracji" w Ikei. Bo w domu właściwie nie używam, nawet polecany bulion bio wege w proszku poszedł w odstawkę.

    OdpowiedzUsuń
  12. Manifest fajowy. Przemilcz to, żer w SYlwestra jadłam zupki chińskie...;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Podpisuję się pod tym manifestem obiema rękami, plastikowemu jedzeniu mówimy nie;-) Taki domowy fast-food jest szybki, łatwy, pyszny, no i zdrowy, co tu dużo mówić.
    Pysznie to wygląda!

    Karolino, wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  14. Dziękuję kochani za życzenia noworoczne. :) Przynajmniej kulinarnie miło się zaczął...

    Nino, oni na pewno w większości barów podkręcają czymś chemicznym smak. Większość ludzi jednak używa dań z proszku, veget itp co powoduje, że naturalnie doprawione jedzenie smakuje im dość mdło. Stąd, myślę, ten pęd do wyostrzania smaków w daniach, wzmacniacze smaku w tym pomagają. U mnie, ponieważ parę lat temu z powodu problemów zdrowotnych mojej siostry zrezygnowałam niemal zupełnie z takich dań, dzieje się podobnie - w najlepszym wypadku mam wielki, wzdęty brzuch. Nic miłego. Co innego, jak gotuję w domu i wiem, co jem.

    Ozzie, była taka seria na BBC, gdzie śliczna Angielka chińskiego pochodzenia pokazała ile soli i cukru mają chińskie dania na wynos - masakrycznie dużo!

    Thiesso, wiem, że Ty gotujesz dużo takich dań. :)

    Tomaszu, ja swoją przygodę zaczynałam od spalonego ciasta - ze śliwkami, wg przepisu z dziecięcej piosenki, he, he!

    Turlaczku, myślę, że można go jeszcze nieco odchudzić, odcukrzyć i dostosować do diety, ale samo danie w sobie jest niezwykle lekkie.

    Karmelitko, jest jedno danie od chińczyka, którego nie wiem jak w domu zrobić i kupuje je raz na rok, a nawet rzadziej - to sos z fermentowanej czarnej fasoli, ale kiedyś się nauczę. ;) A dań z proszku zupełnie nie uznaję, stosuję jedynie bulion wegański, ale też jestem dość wybredna.

    Zaytoon, Ptasiu, ja właśnie używam bulionu w proszku, ratuje mi tyłek wielokrotnie w środku tygodnia, ale mam swój ulubiony, bio, wegański, bez drożdży i polepszaczy, ze zredukowaną ilością soli i niestety najdroższy z tych u mnie. Zawiera suszone warzywa i przyprawy, kiedyś przygotuję taki sama w domu, cały słój, obiecuję sobie!

    Aniu, nawet najlepszym się zdarzy. Jak się wybiorę kiedyś na prawdziwy camping w dziczy, to co myślisz, że będę jadła? ;) Na dzika nie będę polować i potem piec go 10 godzin nad ogniskiem. ;)

    Patrycjo, rzeczywiście tu fast food to dobre określenie - zrobienie trwa tyle ile czekanie na danie na wynos u chińczyka, nie licząc drogi do niego (no, dobra, ja mam 15 minut w jedną stronę, samochodem). A ostatnio poszłam dalej o zrobiłam domowe hamburgery, zainspirowana Hestonem Blumenthalem, pyszne to było, ale zdecydowanie nie fast. ;)

    Pozdrowienia dla wszystkich, bardzo dziękuję za komentarze!

    OdpowiedzUsuń
  15. Twoja odpowiedź do Ani: "Na dzika nie będę polować i potem piec go 10 godzin nad ogniskiem." made my day :)

    OdpowiedzUsuń
  16. He, he! Ciesze sie. :) Wyobrazasz sobie mnie z dzikim blyskiem w oku, jak sie czaje na zwierzyne? ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. skłamałabym gdybym powiedziała, że nie ;)

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)