28 stycznia 2011

Tradycyjne polowanie na bażanty w Yorkshire, część 1




(kliknij w zdjęcia, aby je powiększyć)


Za niespełna dwa miesiące minie pięć lat odkąd mieszkam w Yorkshire, lecz dopiero w zeszłą sobotę miałam okazję z bliska przyjrzeć się tradycji, która przyciąga tu ludzi z całej Wielkiej Brytanii i nawet świata - strzelania do ptactwa.

Wprawdzie od października do końca stycznia strzela się do bażantów (od września do kuropatw), co można zorganizować w wielu miejscach na świecie, ale tylko w Wielkiej Brytanii występuje pardwa, z której powodu w sezonie strzelniczym zjeżdżają się tu strzelby z rożnych zakątków świata. Sezon na pardwę zaczyna się w tzw. The Glorious Twelfth (Wspaniały/Pełen Chwały Dwunasty), 12 sierpnia i trwa do 10 grudnia. Ja dzięki uprzejmości naszych landlordów Adriana i Bridget mogłam podglądać grupę, która spędziła dzień na strzelaniu do bażantów i kuropatw.





Jest to na tyle droga rozrywka, że pewnie nigdy nie miałabym okazji w niej uczestniczyć - pomijam koszty zakupu sprzętu i ubrań (tak, tak, na to kładzie się mocny nacisk, zobaczycie na zdjęciach tę modę), to sama opłata za dzień spędzony na strzelaniu jest dość wysoka. Dlatego też bardzo chętnie skorzystałam z okazji podglądania innych.

Ktoś pomyślałby, że wystarczy wyjść na wzgórza i poczekać, aż trafi się jakiś ptak (polowania na lisy zostało w Wielkiej Brytanii zakazane po ponad pięciuset latach tradycji, najpierw w Szkocji, a potem w Anglii i Walii w 2004 roku, ale mimo jakichś luk w prawie nadal niektórzy je organizują stosując inne metody niż sprzed wprowadzenia ustawy), a potem wystrzelić. Okazuje się jednak, że to sprawa wymagająca niezwykłego zorganizowania i nakładu pracy wielu ludzi.






Przygotowania do sezonu trwają miesiącami. Właściciel ziemski zatrudnia ludzi, którzy hodują bażanty i kuropatwy na jego terenie, to tzw. game keepers. Populacja rozmieszczona jest w kilku miejscach, ptaki ok. jesieni osiągają dorosły wiek, a sezon strzelniczy się zaczyna. Między innymi ta kilkumiesięczna praca generuje koszty takiego dnia spędzonego na strzelaniu.

A sam dzień? Rozpoczął się przed 9 rano, zbiórką przy samochodach, które zabrały uczestników i tych, którzy obsługiwali ten dzień od strony technicznej. Strzelanie odbyło się w siedmiu rożnych miejscach - pięciu przed przerwą na lunch i dwóch popołudniu; wszystko odbywało się na prywatnym terenie. Między tymi miejscami przemieszczaliśmy się samochodami z napędem na cztery koła (teren mocno pagórkowaty, no i przecież nie korzystaliśmy z dróg), jednak tylko do pewnego momentu, kolejne etapy pokonywaliśmy pieszo - po pierwsze ze względu na niedostępność terenu, a po drugie z obawy przed przedwczesnym wypłoszeniem ptaków.





Landlord jako gospodarz ustawiał kolejne strzelby (czyli mężczyzn z bronią, tym razem żadna z kobiet nie strzelała), na pozycjach co kilkanaście metrów. Każdy ze strzelających przed wyjazdem losował numerek, aby przemieszczanie się i ustawianie ich na kolejnych pozycjach przebiegało sprawnie. Adrian po prostu rzucał hasłem: numery 1-4 do tego samochodu, czy 5-8 idą w tym kierunku itd. Tym razem był to dzień dla znajomych i rodziny, czyli bardziej relaksacyjny i bez presji, że trzeba ustrzelić taką, a nie inna liczbę ptactwa, za którą zapłacił klient. Mimo to, musiała panować do pewnego stopnia organizacja i porządek, po to między innymi te numerki.

Większości mężczyzn na pozycjach towarzyszyła kobieta, nie jest to normą, ale tym razem była to po prostu grupa znajomych, no i żadna kobieta nie strzelała. I tak jak myślałam - samo strzelanie nie jest clou takiego dnia, ale odzianie się w niecodzienne ubrania, spacery między lokacjami, rozmowy, czy wspólny posiłek.







Poza przerwą na lunch, która miała miejsce w domu landlorda (choć może powinnam napisać rezydencji), ale bywa, że strzelający udają się do lokalnego pubu. Trwa to ok. 45 minut, a potem znowu samochodami jedzie się na kolejne miejsce (to tzw. drives, każda zmiana miejsca, w którym się strzela liczy się jako drive). Z racji tego, że o tej porze roku szybko się ściemnia, to po lunchu z reguły jedzie się w dwa miejsca, większość zalicza się raczej przed przerwą. Przed lunchem mieliśmy także przerwę w jednym z miejsc - podładowaliśmy baterie słodyczami i szklaneczką likieru ze śliwek lubaszek (damson gin).



Towarzyszyły nam też psy - tradycyjnie spaniele i labradory. W Anglii labradory określa się idealnym psem myśliwskim towarzyszącym w polowaniu. Oczywiście muszą pochodzić od dobrych rodziców i być odpowiednio przeszkolone. Psy są potrzebne tym, którzy po każdej sesji przechodzą przez teren i zbierają martwe ptaki. Nic nie może być zostawione; ptaki patroszy się, czyści i część sprzedaje do lokalnych pubów, restauracji czy rzeźników. Psy są potrzebne także z innego powodu. Zdarza się, że niewprawiona strzelba zrani ptaka, ale go nie zabije. Pies gdy pozbiera ptactwo z ziemi zanosi je do właściciela i jeśli jakiś z ptaków jest zraniony, ale jeszcze żywy szybkim ruchem narzędzia łamie mu się kark. Zraniony ptak pozostawiony na wolności jest skazany na długą śmierć - albo zostanie rozszarpany przez inne zwierzęta, albo się wykrwawi w bólu, albo nie będzie w stanie zdobyć pożywienia.









Ustrzelone ptaki wiąże się w pary i zawiesza na ramie, specjalnie skonstruowanej na jednym z samochodów.







CDN.

17 komentarzy:

  1. Bardzo interesujacy reportaz. Z jednej strony zal mi tych pieknych ptakow, z drugiej kocham Anglie za kultywowanie tradycji: te stroje, ta dostojnosc - fascynujace!

    OdpowiedzUsuń
  2. Podzielam zdanie Agaty.
    Żal mi ptaków, nie lubię tego typu sportów...
    Ale sama tradycja, stroje i te psiaki, to coś wspaniałego.
    Fajne zdjęcia!
    Pozdrawiam,
    SWS

    OdpowiedzUsuń
  3. podziwiam cie za odwage: raz ze napisalas ten reportaz, a dwa, ze moglas patrzec; nie moge powiedziec ze specjalnie cenie tradycje i nie moge tez powiedziec, ze podoba mi sie ten sport. Ale jem mieso, nosze skorzane buty wiec hipokryzji mi nie wystarcza by powiedziec ze sport powinien byc zakazany.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nigdy nie slyszalam o pardwie, uwielbiam za to bazanty. I podziwiam, ze sie odwazylas o polowaniu napisac. (kiedys napisalam o jedzeniu slimakow i troche mi sie dostalo)
    W nastepnym odcinku bedzie o obrabianiu i wypatraszaniu ptactwa?
    Piekny fotoreportaz, czekam na ciag dalszy i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Do samego polowania mam mocno mieszane odczucia... ale mimo to - Twój opis takiego dnia mnie wciągnął, piękne psy i piękne okolice urzekły, a ten kult tradycji - podziwiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Angielskie polowania to nie jest bezmyślna rzeź - to bardzo ściśle regulowana tradycja, dostępna rzeczywiście nielicznym, uprzywilejowanym osobom (tym większe brawa, Karolino, za przybliżenie jej nam), która nie jest mniej humanitarna (a można powiedzieć, że bardziej) co ubój zwierząt hodowlanych w rzeźniach. Zatem kto je mięso, nie powinien potępiać tej szlachetnej tradycji, która w dodatku zapewnia rzeszom wysoko wykwalifikowanych rzemieślników i ekspertów źródło utrzymania.
    Mówisz, że damsons to lubaszki? Ja gdzieś wyczytałam, że to śliwki - damaszki:-) Zeszłego lata zrobiliśmy z nich chutney, a tradycyjnie robi się też gin właśnie i tzw. damson butter (gęsta, twarda marmolada).

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie jestem fanką polowań. Jednak z drugiej strony to wielowiekowa tradycja, która ma pewien sens.

    Mój pradziadek w każdą Wigilię wychodzi z domu na polowanie z innymi mężczyznami ze wsi. Tradycję tę kontynuował jego syn, a mój wujek.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepiękne rejony, cudne zdjęcia. Nie będę hipokrytką odnośnie polowań bo mięso jadam. Zazdroszczę tego, że miałaś możliwość podpatrzenia i przeżycia. Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Super fotoreportaz! Co prawda nie przepadam za idea polowan, ale z drugiej strony jezeli jemy miesy, to dlaczego nie mozemy sie przyjrzec polowaniu ?

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam z ogromną ciekawością. Jak już pisałam ostatnio, fascynujące jest to brytyjskie kultywowania królewskich tradycji. Naprawdę fascynujące...

    OdpowiedzUsuń
  11. Kilkanaście lat temu pracowałam jako tłumacz przy obsłudze tzw. polowań dewizowych w Polsce. Uczestniczyłam w polowaniach na kuropatwy, sarny i jelenie. Jaki to miało wpływ na to, że dziś jestem wegetarianką, trudno mi powiedzieć, ale na pewno coś jest na rzeczy ;D Wtedy w Polsce wszystko było podporządkowane dewizowym gościom.

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ciekawe... nigdy nie byłam na polowaniu, ale jestem pewna, że spodobałoby mi się. Kiedyś zdobyłam kilka razy z rzędu mistrzostwo województwa w strzelaniu... co prawda nie do ptaków, ale skoro do tarczy było tak satysfakcjonujące, co do piero do żywego celu... Wszak człowiek od zawsze polował.

    OdpowiedzUsuń
  13. Świetny klimatyczny reportaż. Cóż polowanie z zasadami dla mnie jest dopuszczalne i wcale się nie oburzam. Z przyjemnością poczytam i zobaczę ciąg dalszy :-)

    OdpowiedzUsuń
  14. Ha :) Widzę całkiem dużo Barbourów ;) Jak wiesz, nigdy nie byłam na polowaniu, ale Twoje zdjęcia (i jak ich dużo!) zdają się dobrze oddawać klimat. Btw, co z nimi potem? Bo jak rozumiem, w jakimś sensie zdjęcia były zamówione?
    A też pomyślałam, że jednak odważnie to zamieściłaś. I że ja chyba bym miała jeden zasadniczy problem z pójściem na taką imprezę - boję się martwych zwierząt, szczeg. ptaków. Btw, gdy powiedziałam to pani z Ukrainy, która u nas sprzątała, spytała bardzo poważnie: "A martwych ludzi też?"

    OdpowiedzUsuń
  15. Dziękuję za wszystkie komentarze. Cieszę się, że znalazło się parę osób, które z ciekawością przyjrzały się tej tradycji.

    Co do paru wypowiedzi, że zabijać zwierzęta to nie, ale skoro tradycja to można zaakceptować. Przyznaję, że kilka razy miałam ciężki żołądek podczas tego dnia, ale skoro jem mięso nie wyrażam tym samym pogardy dla zabijania zwierząt w ogóle, więc nie widzę powodu, aby potępiać to. Więc albo akceptujemy zabijanie zwierząt (przypominam, że te ptaki trafiają do rzeźnika, a potem na stoły, wczoraj jedliśmy kuropatwę z takiego polowania, mięso się nie marnuje), albo nie akceptujemy, nie ważne jaka to forma, rzeźnia czy polowanie.

    Jak słusznie zauważyła Anna Maria, to jest ściśle regulowane, więc mowy nie ma o tym, że ktoś nielegalnie wchodzi do lasu i odstrzela zwierzynę, wedle swego gustu.

    Ptasiu, w temacie zdjęć: mój landlord kiedy dowiedział się, że hobbystycznie fotografuje i nigdy nie byłam na polowaniu, że mam blog itd, zaproponował, abym w tym uczestniczyła, a ja natomiast zaproponowałam, że jeśli jakieś zdjęcia będą pasować na stronę jego firmy organizującej polowania, to on je może wykorzystać.

    Odważnie, nieodważnie - zamieszczając zdjęcia z fabryki serów mogłam narazić się na ataki wegan, którzy uważają, że dojąc krowy je wyzyskujemy. Umieszczając zdjęcia jagniąt w tekście o mięsie mogłam narazić się wegetarianom. Tak to już jest, że nigdy nie będzie tak, że wszyscy będą zadowoleni. A ja przekazuję, to co widzę w mojej okolicy, a co uważam za ciekawe. Dzięki temu może kilka osób zwiedzi Yorkshire wirtualnie, tak ja ja zwiedzam np. Paryż dzięki Magdzie z Tasty Colours.

    Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  16. To nie kultywowanie tradycji, lecz barbarzyństwo. Barbarzyństwo w czystej postaci. Z tym się nie da dyskutować.

    OdpowiedzUsuń
  17. To nie jest barbazynstwo. Ptaki sa zjadane. Fakt, ze zabijane sa na oczach czy tez przez samych konsumentow jest o wiele mniej barbazynski niz zamowienie nuggetsow i coli w McDonaldzie.

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)