29 października 2012

Bajzel czy harmonia? Modro kapusta, ino insza.


No właśnie... Przepis znalazłam w miesięczniku "Good Food" lata świetlne temu i dziś nawet nie jestem pewna, czy to tak do końca wszystko miało być. Dobór składników według mnie jest bardzo harmonijny, ale jak ułożyłam je na talerzu gotowe do zdjęcia, pomyślałam: "o rany, co za bajzel*". Sfotografowałam, usiedliśmy do stołu, zjedliśmy z apetytem, a potem gdy oglądałam gotowe zdjęcia pomyślałam, że moja pierwsza ocena nie była sprawiedliwa, bo nie wygląda to tak źle. Gdybym nawet nie zmieniła zdania co do wyglądu, to i tak bym Wam to pokazała, uważam bowiem, że to bardzo ciekawe jesienne danie. Ostatecznie dania kapustne nigdy nie grzeszyły urodą typową dla Michelinowskich konstrukcji. Przynajmniej nie w moim wykonaniu. Zapraszam więc, jako dziouszka ze Śląska na modro kapusta, ino tako insza (mrugam do Was, z gwary Śląskiej jestem noga!). Klasyczne angielskie składniki, ale w głębi duszy wierzę, że kompozycja ta  trafi w polskie gusta, wszak kapusta i kaszanka są nam nieobce.



Czerwona kapusta z kaszanką, boczkiem, karmelizowanymi jabłkami i orzechami laskowymi 

2-4 porcje 

mała główka kapusty czerwonej, głąb wycięty, poszatkowana niezbyt drobno
2 małe twarde jabłka, obrane, pozbawione gniazd nasiennych i pokrojone na cząstki
4 plastry bekonu (użyłam przerastanego, tzw. streaky bacon, wędzonego), pokrojone na kęsy
4 plastry kaszanki
garść orzechów laskowych
szczypta brązowego cukru
1 łyżka oleju słonecznikowego
1 łyżka masła
1 łyżka octu jabłkowego
2 łyżki oliwy
1 płaska łyżka musztardy pełnoziarnistej
1 łyżeczka miodu
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
 
W dużym rondlu rozgrzać olej i wrzucić kapustę, dodać nieco soli. Smażyć przez ok. 5 minut mieszając, ma być lekko miękka. Dolać 3-5 łyżek wody, zamieszać, przykryć i zostawić na ogniu przez ok. 3 minuty. Odstawić z ognia i trzymać przykrytą, aby nie ostygła za mocno.

Przygotować dressing. Oliwę, musztardę, miód i ocet wymieszać i doprawić solą i pieprzem w dużej misce. Odstawić.

Na suchej patelni podpiec orzechy laskowe, aż lekko się zarumienią. Wyciągnąć z patelni i położyć na desce do krojenia. Posiekać z grubsza.

Na tej samej patelni bez tłuszczu usmażyć bekon. Ma być przyrumieniony i dość chrupiący. Odsunąć go szpatułką na bok patelni (albo wyciągnąć na talerzyk - ja nie chciałam brudzić kolejnego naczynia) i w tym tłuszczu ze smażenia bekonu usmażyć z obu stron kaszankę. Angielska kaszanka (plastry o grubości ok. 1 cm) nie potrzebuje dłużej niż 2-3 minuty z każdy strony.

W czasie gdy bekon i kaszanka się smażą w osobnej patelni rozgrzać masło. Dorzucić kawałki jabłek, posypać szczyptą cukru i smażyć z obu stron, aż będą zarumienione i miękkie (ok. 5 minut).

Ciepłą kapustę przełożyć do miski z dressingiem. Dokładnie wymieszać i doprawić do smaku solą i pieprzem. Rozłożyć na ciepłe talerze. Kapustę posypać kawałkami bekonu, ułożyć na nią karmelizowane jabłka i usmażoną kaszankę. Posypać posiekanymi orzechami laskowymi.

Można to podawać w mniejszej ilości na przystawkę, a my do tego zestawu mieliśmy ziemniaki pieczone w kaczym smalcu i jedliśmy to jako danie główne.

* bałagan, zamieszanie, a nie dom publiczny ;) 

23 października 2012

Na mielenie polędwicy powinien być paragraf


Nie jadłam go chyba osiem, albo więcej lat. Ochota na tatar dopadła mnie znienacka i była nie do odparcia. Przygotowałam go nieco inaczej niż w wielu polskich domach. Przede wszystkim: zero mielenia! Zmielenie wołowiny na tatar, nawet na dużych oczkach to wg mnie zbrodnia. Polędwica wołowa ma tak delikatną konsystencję, że mielenie narusza strukturę włókien i równie dobrze, można zrobić tatara z jakiejkolwiek chudej części wołowiny. Polędwicy szkoda, kosztuje fortunę, więc obchodzę się z nią delikatnie.  Nie ścinam też mięsa bardzo cienko, bo lubię czuć coś pod zębami. Mięso w drobną kostkę, ale jednak w kostkę. 

Dodatki. No cóż, tu sprawy też mają się różnie i znowu jest to kwestia gustu. Dodałabym marynowanych grzybków czy pieczarek, ale nie miałam ich, więc pominęłam. Użyłam solonych kaparów (bo są smaczniejsze niż te z zalewy), korniszonów i szalotki. Uważam,  że cebula ma za ostry smak i dominuje nad wołowiną. Inaczej jest z szalotką. Nie uznaję mocnych smakowych olejów do tatara. Użyłam delikatnej oliwy, ale niezbyt intensywny olej rzepakowy też da radę. I nie daję musztardy. Wydaje mi się, że tak samo jak w przypadku cebuli zabija ona smak wołowiny. Co za to daję dla podbicia naturalnego smaku mięsa? Sardele. 

Zapraszam na moją odsłonę popularnego dania. 



 Befsztyk tatarski 

2 porcje 

ok. 300g polędwicy wołowej
1 mała szalotka (użyłam francuskiej, jeśli brytyjskie, to dwie)
2 średnie korniszony 
2 łyżki kaparów solonych 
1 łyżka oliwy 
2 małe żółtka (mogą być przepiórcze) 
4 sardele z oleju (puszkowe lub ze słoiczka)
świeżo zmielony czarny pieprz 
sól 


Polędwicę pokroić na ok. 3mm plasterki, następnie w kostkę i można jeszcze z grubsza przesiekać nożem na desce. Dodać sardele rozgniecione widelcem, pieprz i wymieszać. Spróbować - jeśli za mało słone od sardeli, należy dosolić do smaku, ale nie za mocno - kapary są dość słone i rekompensują brak soli w mięsie po wymieszaniu dania na talerzu.

Korniszony, obraną szalotkę pokroić w małą kostkę, a przepłukane na sicie kapary posiekać z grubsza.

Na talerzu ułożyć obręcz kuchenną i warstwami nałożyć mięso, a potem wedle uznania posiekane szalotki lub inne dodatki, znowu mięso, dodatek itd. Zachować nieco dodatków do wykończenia dania. Skończyć warstwą mięsa, w której delikatnie łyżką uformować dołek. Do dołka włożyć delikatnie żółtko. Można oprószyć pieprzem. 

Zdjąć obręcz, z oliwy zrobić na talerzu trzy ścieżki, na każdej ułożyć nieco korniszonów, szalotek i kaparów. Podawać z dobrym chlebem i ewentualnie setką zimnej wódki.

21 października 2012

Moje ulubione kanapki

To jedna z nich, w przyszłości będzie więcej. 

Kanapkę z bekonem i awokado znałam, ale Hugh przyszedł z pomysłem dodania do tego cheddara i majonezu. Majonez odrzuciłam, dałam jednak mocno dojrzały (vintage) cheddar. No i domowy chleb, ten który Wam pokazywałam, ale tym razem z mieszanki mąk pszennych: białej i razowej (na zakwasie żytnim). 



2 kromki lekko przypieczonego chleba
½ awokado, miąższ pocięty na plastry lub zmiażdżony widelcem 
2 plastry bekonu (użyłam back bacon, niewędzony), upieczone w piekarniku (mogą być usmażone) 
2 plastry dojrzałego cheddara

Chyba nie muszę pisać jak złożyć do kupy? ;)

Miłej niedzieli! 



18 października 2012

Chleb z kapustą. Kapusta z chlebem. Danie za grosze.


Wreszcie przepis! Dziękuję za wyrozumiałość, wróciłam do kuchni i rozkręciłam się znowu, bo przyznaję, że pierwszy tydzień po powrocie obfitował w niechęć do gotowania, a co za tym szło i porażki kuchenne. Ale nie będę tracić czasu na żale, skupię się na pozytywach. 

Ugotowałam kolejne danie z mojego ostatniego nabytku, mojej absolutnie ulubionej książki kucharskiej ostatnich sześciu tygodni. I kolejny raz okazało się, że przepisy Hugh są bardzo w moim guście. Danie tanie niesłychanie i myślę sobie, że bardzo w guście Polaków miłujących kapustę, choć spotkałam się w internecie także z przepisem inspirowanym kuchnią włoską, z niemal identycznych składników, tyle, że na zupę.

Zrobiłam dwie wersje, dla mnie wegańską wg przepisu, a lubemu dołożyłam pokrojony w paski i wysmażony bekon. Dziś prezentuję wersję wege (moje proporcje, a nie dokładne z książki), ale zachęcam do eksperymentowania. 

Zamienniki? Zamiast kapusty można użyć jarmużu lub boćwiny (buraka liściastego)

Ekstra składnik wg Hugh? Dodajcie wyrazisty starty ser jak Cheddar lub Gruyere, na warstwy chleba.

Ekstra składnik wg mnie? Do kapusty dodajcie przesmażony bekon lub boczek, lub posypcie skwarkami danie na talerzu. 



Zapiekanka z kapusty i chleba 

2-4 porcje 

8 łyżek oliwy 
3 średnie cebule, obrane i pokrojone w sporą kostkę
2 ząbki czosnku, obrane i posiekane 
1 średnia biała kapusta, głąb wycięty, pocięta na pół lub ćwiartki i pokrojona na 1cm paski
pół dużej bagietki, najlepiej na zakwasie i takiej co najmniej trzydniowej, pokrojonej w ok. 2cm kostkę*
400ml wywaru warzywnego, gorącego 
sól 
świeżo zmielony czarny pieprz 

Na 4 łyżkach oliwy na bardzo małym ogniu smażyć cebulę przez ok. 15 minut, następnie dodać czosnek, przykryć i dusić, mieszając od czasu do czasu, przez kolejne 10 minut. 

Poszatkowaną kapustę wrzucić do wrzącej posolonej wody i gotować przez ok. 4 minuty. Odcedzić bardzo dokładnie. Pozostawić na chwilę, aby odparowała.

Chleb zalać resztą oliwy w misce, dodać nieco soli i pieprzu i wymieszać. 

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C.

W żaroodpornym naczyniu rozłożyć warstwami składniki w kolejności: cebula, chleb, kapusta. Ilość warstw zależy od tego, jakie macie naczynie, u mnie były to raptem dwie warstwy. Na samej górze mają być kawałki chleba. Między warstwami można sypać nieco soli i pieprzu. Całość zalać gorącym bulionem, tak, aby i górne warstwy chleba nieco od niego namokły. Naczynie przykryć folią aluminiową i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec przez ok. 30 minut, odkryć i dopiekać przez ok. 15 minut. Góra ma być przypieczona, a większość bulionu wyparowana. Wyciągnąć z piekarnika i odstawić na ok. 10 minut, po czym podawać.


* lub innego pieczywa, ale ma być porządne i najlepiej na zakwasie, aby nadto nie rozmiękło podczas pieczenia i nie zrobiła się nieapetyczna paciaja. I tak ostrzegam - chleb w warstwach między kapustą, a cebulą i tak nieco namoknie, więc jeśli Wam to przeszkadza, to chyba nie jest przepis dla Was. Wiecie, co mi to przypomina? Pieczywo (u mnie w domy bułka) w śląskich makówkach między warstwami maku. I mi to akurat nie przeszkadza. Ale żeby nie było, że nie ostrzegałam. ;)

16 października 2012

Gdzie jeść? Stein's Fish & Chips, Padstow



Jeśli chcecie spróbować najlepszej ryby z frytkami na wynos, pokuszę się o stwierdzenie, że najlepszej w całym UK, to musicie wybrać się do Padstow. Tam oprócz restauracji, sklepu rybnego, delikatesów czy szkoły gotowania Ricka Steina jest także jego miejsce sprzedające tradycyjną rybę z frytkami na wynos (jest tam kilka stolików, można zjeść na miejscu). Pozwala to spróbować jedzenia przygotowywanego wg receptury poważanego na całym świecie szefa kuchni i to w bardzo przystępnej cenie (za dwie porcje dorsza w panierce, frytek i bardzo smacznego sosu tatarskiego zapłaciliśmy ok. 17 funtów). Zachwyca świeżość i wybór ryb, możliwość zamówienia ryby smażonej w panierce lub grillowanej, czy gęsty, aromatyczny sos tatarski, ale także dbałość o szczegół w takim głupim daniu na wynos, które w wielu miejscach sprzedaje się po prostu w papierze. U Steina dostajecie schludne kartonowe pudełko, ćwiartkę cytryny i gałązkę pietruszki, a także drewniane sztućce. To wszystko powoduje, że banalne danie na wynos nabiera innego wymiaru. No i przede wszystkim ten smak, świeżość i najbardziej chrupiąca panierka, jaką mieliśmy okazję jeść. Polecam gorąco.

Stein's Fish & Chips 
South Quay
Padstow
Cornwall
PL28 8BL

Godziny otwarcia:

Dania na wynos:
12.00 - 15.00 oraz 17.00 -21.00
Na miejscu:
12.00 - 14.30
17.00 - 21.00

Ceny ryb z frytkami na wynos od £7.85 do £12.25, sosy  i dodatki £0.35-2.00

Rybę można jeść podziwiając takie widoki


15 października 2012

Kornwalia smakosza

Kornwalia to nie lada gratka dla smakoszy. Pomijając cztery restauracje z gwiazdkami Michelin (w Kornwalii i w Devon blisko granicy z nią), czy może nie gwiazdkowe, ale związane z gwiazdorskimi szefami kuchni "Fifteen" (Jamie Oliver) i "The Seafood Restaurant" (Rick Stein), kornwalijskie puby oferują tradycyjne menu, na którym często pojawia się lokalna wołowina (steki, paje), ale także przepyszne i świeże ryby. O najlepszej rybie z frytkami przeczytacie w kolejnym wpisie z serii poświęconej miejscom, w których polecam jeść. Już jutro.

Ryba z frytkami i widok za oknem - pub The Port William w Trebarwith Strand
W Tintagel mieliśmy okazję jeść fantastyczne lokalne pieczone pierogi, które tradycyjnie nadziewane są wołowiną, cebulą, brukwią i ziemniakami - Cornish Pasty i jeśli będziecie w Kornwalii to szukajcie sklepów i kafejek oferujących Pengenna Pasties (są w czterech miejscach regionu) - ciasto było idealnie kruche, nadzienie bogate, aromatyczne i bardzo smaczne. Nigdzie, nigdy nie jadłam tak pysznych Cornish pasties, a próbowałam już kilku. Wg ortodoksów prawdziwe Cornish pasties powinny mieć lepiony brzeg na boku, a nie u góry, więc chyba te nasze nie było ortodoksyjne, ale pyszne! W ofercie są też pierogi z innym nadzieniem, także wegańskie. Początkowo pierogi te były bezmięsne i były typowym jedzeniem ubogich ludzi, którzy często wychodzili do pracy w kopalniach czy na farmach. Poręczny kształt, odżywcze walory powodowały, że było to idealne jedzenie do zabrania z domu i do zjedzenia w każdym momencie. Podobno górnicy odgrzewali pierogi w piecach, w których topiło się wydobywane metale i ciasto pozwalało zminimalizować kontakt nadzienia ze szkodliwymi składnikami (np. arszenikiem); nadzienie samo w sobie jest pożywne. 

Cornish Pastry w Tintagel
Kornwalia tak samo jak z pieczonych pierogów słynie z pysznych lodów (polecam lodziarnię w Eden Place, tak samo mocno jak ich bar), fudge (wyrobu podobnego do naszych krówek) a także clotted cream, o której pisałam tutaj. Większość kawiarenek serwuje więc tradycyjną Cornish Cream Tea - sconesy z tą śmietaną, dżemem i herbatą.

                                  Smaczny i orzeźwiający smoothie w lasie tropikalnym w Eden Project (sok ananasowy, mleko kokosowe, mięta, proszek z owocu baobabu, woda, cukier)


Region oferuje też jedyną hodowaną w Wielkiej Brytanii herbatę, która niemal w całości jest eksportowana, co czyni ją prawdziwą perełką. Herbaty Tregothnan można kupić m.in w Eden Project, tam też wypatrzyłam cudownie zaprojektowane puszki z lokalnymi sardynkami, a także znane w całym królestwie sole Cornish Sea Salts czy wprost rewelacyjne rillettes z kaczki z likierem pomarańczowym i żurawiną produkowane przez Cornish Charcuterie. Zachwyciłam się tym absolutnie, a po powrocie znalazłam w internecie recenzję Ricka Steina, który bardzo chwalił ten konkretny produkt.

Sardynki i rillettes

Kulinaria w Eden Project
Festiwale, festiwale. Oczywiście jedzenia i picia. Jest ich w Kornwalii cała masa, większość między majem a wrześniem, ale w każdym miesiącu znajdziecie jakąś kulinarną imprezę lub market spożywczy z lokalnymi wyrobami. A to festiwal ryb, a to ostryg, a to browarnictwa, albo generalny i podobno największy, który mieliśmy okazję odwiedzić Cornwall Food & Drink Festival  w Truro. Nie był wprawdzie tak imponujący jak ten mój lokalny, ale też wstęp był nieodpłatny dla odwiedzających, więc i atrakcji było mniej, ale wybór produktów nadal był całkiem niezły.
góra: cydr, ser Yarg, ciasto szafranowe, dół: sól kornwalijska, sery, pieczywo

góra: kiełbasy, surowe czekoladowe paje, świeże kraby, dół: przetwory, stoisko warzywne, jabłka Bramley i cydr

Na festiwalu zrobiliśmy małe zakupy i pojechaliśmy na południowe wybrzeże w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, w którym moglibyśmy zaimprowizować piknik. Apetyt duży, widoki piękne, a do jedzenia mieliśmy genialne salami z jelenia (z Deli Farm Charcuterie), focaccię z rozmarynem, małe ciabatty, wędzony pleśniowy kozi ser Tesyn, tradycyjne ciasto szafranowe z suszonymi owocami,  lokalne piwa (ale z browaru Penpont), a także świetny surowy (witariański, raw) czekoladowy paj z różową solą himalajską (z Raw Choc Pie). Przy okazji wspominania tego festiwalu napomknę tylko, że Kornwalia jest domem dla wielu producentów serów, najbardziej znane to Davidstow Cheddar, Cornish Yarg, czy mój ulubiony Cornish Blue. Na festiwalu kupiliśmy też pastę z tego ostatniego z figami - niebo w gębie. Druga wersja była z gruszkami i orzechami włoskimi, równie dobra, degustowaliśmy.

improwizowany po festiwalu piknik

Najbardziej chyba znanym lokalnym browarem jest St. Austell Brewery i to ich piwa głównie pijaliśmy w pubach.  Samo miasto nie jest godne uwagi, ale wycieczka po browarze jest przyjemna (degustacja kilku gatunków piw wliczona w cenę, tak samo jak pinta wybranego przez Was piwa, czy też dwie pół pinty, jak wolicie). Na miejscu można zrobić zapasy piwa, kupić pamiątki, a także zjeść w ich pubie. Menu jest dość ubogie, ale o dziwo znalazł się tam wędzony hog's pudding, który jest lokalnym wyrobem i przypomina mocno zmieloną i przyprawioną kiełbasę (może zawierać podroby), więc chętnie spróbowaliśmy. Jeśli mam pisać o smaku, to zdecydowanie wolę angielską kaszankę (black pudding), lub szkocki haggis.




Wycieczka po browarze
Hog's pudding i piwo

To chyba na tyle, co przychodzi mi do głowy, całkiem niewykluczone, że w natłoku nowo spróbowanych rzeczy o czymś zapomniałam. Jest jeszcze cała masa lokalnych imprez, knajp i producentów, których nie miałam okazji poznać. Zostawiam to na kolejny pobyt w Kornwalii, bo nie mam wątpliwości, że tam wrócę. Także dlatego, że jest bardzo interesujące miejsce dla poszukiwaczy nowych smaków i dobrych produktów.

paj z wołowiną w pubie oraz tradycyjna kornwalijska herbatka ze sconesami i clotted cream

14 października 2012

Na końcu wyspy

Do Kornwalii trzeba jechać z otwartym umysłem i sercem, a także swoistą elastycznością na zmianę planów ze względu na pogodę, i wreszcie odpornością na zmiany pogody - mimo, że klimat jest łagodniejszy niż w reszcie Zjednoczonego Królestwa, to nagłe zmiany aury są tu typowo brytyjskie. Plaże są tu złociste, woda turkusowa, średnie temperatury powietrza wyższe, a ilość słońca większa niż w reszcie kraju, rosną tu palmy i istnieje jedyna w Królestwie uprawa herbaty, ale to nie jest miejsce, w którym tylko leży się na plaży, a sprzedawcy kornwalijskich lodów i smażonej ryby z frytkami (które swoją drogą są przepyszne) nabijają kieszenie w sezonie. Kornwalia to miejsce idealne dla osób lubiących aktywny wypoczynek i z perspektywy takiej osoby Wam napiszę, czym mnie urzekła.

górny rząd Land's End, dolny Cape Cornwall 
Znacie takie widoczki z pocztówek - skały, klify, turkus wody, kłębiące się chmury, sielankowe wioski, kwitnące wrzosy?  Na kornwalijskim wybrzeżu spotkacie je co krok. Klifowe wybrzeże poprzeplatane jest przepięknymi i nierzadko bardzo małymi plażami, a niektóre z nich potrafią zniknąć zupełnie w ciągu przypływu, o czym dowiedziałam się na własnej skórze (a raczej mokrych butach, a potem gołych stopach, gdy uciekałam z plaży zalewanej przez wodę). Krajobraz zapiera dech w piersiach, choć jego nieodłącznym elementem są specyficzne kominy, a dokładnie pozostałości po kopalniach cyny i miedzi (wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO). Kiedyś region zaopatrywał świat w duże ilości tych metali, dziś większość ludzi utrzymuje się z turystyki, rybołówstwa czy rolnictwa. I w porównaniu do moich Dales tam nie widać pieniędzy. Są oczywiście przepiękne nadmorskie rezydencje, ale sporo z nich należy do bogatych Londyńczyków, sporo nieruchomości jest zaniedbanych, infrastruktura wydaje się być uboższa w porównaniu do innych regionów. Przestrzegano nas przed drogami, ale albo jesteśmy zaprawieni po codziennej jeździe po parku narodowym, albo one nie są wcale takie złe. Jedno jest pewne - autostrad tam nie ma i... bardzo dobrze! Główną drogą od granicy z Devonshire do samego krańca Kornwalii zwanego Land's End jedzie się ok. 2 godzin (jeśli nie chcecie zdjęcia przy jednym z najbardziej znanych drogowskazów w UK, to odpuśćcie to miejsce: piękna przestrzeń jest zmarnowana przez obiekt-potworek o aparycji przydrożnych serwisów pomieszanych z mieleńskim urokiem; za to kilkaset metrów dalej jest już tylko piękna, dzika linia brzegowa). Zwiedzenie całego regionu, jeśli mieszka się w jakimkolwiek jego miejscu, to bułka z masłem, tym bardziej, że po drodze jest tyle ciekawych miejsc, że można zaplanować cały dzień i przemieszczać się sukcesywnie. Co też czyniliśmy przez cały pobyt. 

dwa u góry: Padstow, poniżej: Harlyn Bay

trasa z St. Agnes 
 Dla aktywnych osób lubiących piesze wycieczki księstwo to (tak, duchy, a nie county czyli hrabstwo) jest świetnym miejscem. Te lżejsze, jak i wymagające nieco wspinania się pod górę mogą wypełnić wiele dni, bo tras jest tu cała masa. Wprawdzie najwyższy szczyt Brown Willy mierzy tylko 420 m, ale za to ścieżki nad klifami dostarczają niezapomnianych wrażeń i malowniczych widoków. Kornwalia to nie tylko klify - Bodmin Moor to obszar wrzosowisk, na których możecie spotkać dziko wypasające się konie i pozostałości po neolitycznych kamiennych kręgach i kopcach (nie pędźcie za szybko samochodem - na drogę mogą wyskakiwać sarny). Jedna z tras, która podobała się nam szalenie wiedzie z St. Agnes (jedna z dwunastu lokalizacji tzw. Area of Outstanding Beauty - obszar wybitnego/niepospolitego piękna), równie ekscytujące są te na północ i na południe od Tintagel. 


Tintagel

Tintagel
A skoro o Tintagel mowa, to oprócz kilku godzin chodzenia po jednym z bardziej spektakularnych miejsc, jakie w życiu widziałam,  dla wielbicieli historii być może nieco naciągana będzie się wydawać opowieść, że prawdopodobnie urodził się tam legendarny król Artur, ale faktem jest, że można tam znaleźć pozostałości po rezydencji, którą z pewnością zamieszkiwał ktoś bogaty i wpływowy. Bez względu na ten aspekt lokalizacja jest tak cudowna, że warto tam jechać tylko ze względu na ten kawałek wybrzeża. Na południe od Tintagel wiedzie trasa dla piechurów (tuż przy efektownych klifach) do plaży, którą zobaczyliśmy w pierwszy dzień pobytu i od razu się w niej zakochaliśmy - Trebarwith Strand - mieliśmy zresztą szczęście mieszkać 7 mil od Tintagel i tej plaży, tuż obok Bodmin Moor. Jedna z najbardziej czystych plaż w UK jeśli chodzi o wodę, drobny piasek, skały i jaskinia, a także przyjemny pub nad nią ("The Port William"), gdzie zjedliśmy całkiem przyzwoitą rybę z frytkami, a także mieliśmy okazję pierwszy raz spróbować lokalnych piw - tak, jest to miejsce warte odwiedzenia. W czasie przypływu plaża znika całkowicie pod wodą, możecie to spokojnie obserwować z góry sącząc lokalne trunki.

Plaże zresztą to jeden z ciekawszych punktów w regionie, zresztą jest to region o najdłuższej linii brzegowej w Wielkiej Brytanii i od plaż, pięknych i różnorodnych się tam roi.  Ci lubiący sporty wodne, na pewno słyszeli o Kornwalii w kontekście surfingu. Temperatury powietrza i wody, niezła fala powodują, że to jedno z bardziej znanych miejsc na świecie wśród fanów surfingu. Na tych, którzy dopiero chcą spróbować, czekają liczne szkółki. Byliśmy tam w ostatnim tygodniu września i nadal było widać surferów, także małe dzieci, które ledwo wlokły za sobą deski. Dla tych, którzy lubią ruch, ale wolą mieć suche stopy polecam szlak rowerowy The Camel Trail.  Rowery można wypożyczyć m.in. w Wadebridge i pojechać do Padstow, aby na miejscu posilić się rybą z frytkami, ale o niej samej napiszę później. Generalnie Ci, którzy lubią spędzać aktywnie czas oprócz wyżej wymienionych znajdą w Kornwalii stajnie i ciekawe trasy do jazdy konnej, wypożyczalnie kajaków, pola golfowe, morskie safari i inne atrakcje. 

Dla wielbicieli roślin Kornwalia to też atrakcyjne miejsce, jak wspomniałam klimat tam jest łagodny, co sprzyja pięknej roślinności. Do najbardziej znanych ogrodów należą Trebah oraz Lost Gardens of Heligan, ale prawdziwi miłośnicy botaniki powinni wybrać się do Eden Project. To jest też miejsce idealne na deszczowy dzień, bo znaczna jego część jest zadaszona, choć na zewnątrz też jest całkiem sporo ciekawostek botanicznych i ekologicznych. Ja, przyznaję nie znam się na roślinach, generalnie w temat się nie zagłębiam i nie mogę się nazwać wielbicielką botaniki, ale gdy w okolicy jest ciekawy ogród to chętnie go obejrzę, pospaceruję, a Eden Project po prostu zaparł mi dech w piersi. Jest to też doskonały przykład na to, że edukować można w ciekawy sposób, a także pięknie rewitalizować tereny wyeksploatowane w innych celach (kiedyś było to wyrobisko glinki porcelanowej). Dwa biomy zawierają kilkanaście tysięcy gatunków roślin. Jeden prezentuje ogrody śródziemnomorskie czy kalifornijski, ale moim zdaniem to ten z lasem tropikalnym robi kolosalne wrażenie. Na miejscu można zjeść bardzo smaczny lunch przygotowywany na oczach odwiedzających (łącznie z pieczonym na miejscu chlebem), kupić całkiem sporo ciekawych lokalnych produktów spożywczych, wyrobów artystycznych czy roślin. Tak, zdecydowanie na Eden Project należy przeznaczyć jeden dzień. I jeśli nie boicie się wysokości, chwiejących się i zawieszonych na stalowych linkach schodów, to wejdźcie na platformę nad lasem tropikalnym - widok jest świetny, choć parno tam okrutnie!

Eden Project

Eden Project - rzeźby Tima Shaw 

Według mnie miejscem, które absolutnie trzeba zobaczyć w Kornwalii jest The Minack Theatre. Amfiteatr, który powstał z inicjatywy prywatnej osoby - kobiety, która nie bała się przemienić swoich marzeń w rzeczywistość, kobiety, która sama nosiła worki z piaskiem i cementem na zbocze klifu, aby zbudować miejsce, które dziś, dwadzieścia lat po jej śmierci nadal jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych teatrów na świecie. Rowena Cade stworzyła teatr, w którym w niesamowitej scenerii wystawiane są m.in sztuki Szekspira. Wizyta w teatrze stylizowanym na antyczny przeniesie Was niemal w czasy starożytne. Z teatru można zejść dość stromym zboczem na przepiękną plażę.

The Minack Theatre

The Minack Theatre

Inne klejnoty Kornwalii to m.in. przepięknie położona wioska Boscastle, którą można odwiedzić maszerując znanym South West Coast Path - najdłuższą (nieco ponad 1000km) ścieżką turystyczną dla piechurów w Wielkiej Brytanii, która prowadzi m.in przez tereny wpisane na listę UNESCO. Kolejne niezwykle interesujące miejsce to St Michael's Mount wyspa na południowym wybrzeżu (administracyjnie należy do miasta Marazion), wysoka na ponad 300 metrów, z zamkiem i XV wieczną kaplicą.

Boscastle


Od góry, z lewej, wg wskazówek zegara: Bodmin Moor, St Michael's Mount, Charlestown, Port Isaac


I mogłabym tak wymieniać, a Wy czytalibyście do jutra. Prawda, że w Kornwalii nie można się nudzić?

A o jej kulinarnych aspektach będziecie mogli przeczytać kolejnej relacji.  Zapraszam jutro.

7 października 2012

Gdzie jeść? The Bridge Tea Rooms, Bradford on Avon

W drodze powrotnej z Kornwalii korzystając z tego, że zapuściliśmy się na południe Anglii zatrzymaliśmy się na weekend w Bradford on Avon i Bath. W Bradford mieliśmy okazję zjeść fantastyczny lunch w kawiarni, która zbiera od lat branżowe nagrody i jest miejscem, w którym wiele osób powinno się uczyć, jak prowadzić tego typu biznes.


 Kawiarnia mieści się w domu datowanym na 1502 rok, co powoduje, że jest to miejsce dość specyficzne: dość małe, z niskimi sufitami, wyeksponowanymi belkami drewnianymi, a na dole słychać każdy krok z piętra. Stoliki są usytuowane na parterze i piętrze, miejsc jest niewiele, aby mieć pewność, że dostanie się stolik, szczególnie w sezonie urlopowym, należy go wcześniej zarezerwować. 





















Jest to kwintesencja tradycyjnej angielskiej herbatki w starym stylu: delikatna porcelana, subtelna klasyczna muzyka, świeże kwiaty w wazonach, stare meble, podświetlona głowa Królowej Wiktorii we wnęce i kiczowate figurki na kominku. Magię miejsca podkręcają kelnerki ubrane w wiktoriańskie stroje służących, które zachowują się tak, jakby nie miały klientów z ulicy, ale dobrych przyjaciół na herbatce, którym chciałyby uchylić nieba: ciepłe, przyjazne, służące radą.

Bywałam w wielu kawiarniach w Wielkiej Brytanii, ale to tam był najbardziej imponujący wybór herbaty: w karcie było ponad 30 gatunków i mieszanek! Co więcej, była to herbata liściasta, podawana z siteczkami i dodatkowym dzbankiem gorącej wody do rozcieńczania naparu, gdyby zrobił się on zbyt mocny w trakcie posiłku. Wybór tak imponujący, że trudno było się zdecydować. Luby do lunchu zamówił mocny napar Assam, a ja mieszankę herbat słabszych o delikatnej wędzonej nucie. Skusiłam się z powodu nazwy: mieszanka Jane Austen. Pisarka spędziła parę lat w sąsiednim Bath i umieściła w nim akcję swoich dwóch książek. 



Do jedzenia oboje zamówiliśmy zestaw (jeden z wielu skomponowanych i cenowo zróżnicowanych zestawów, np. najdroższy zawiera szampana) zwany wytrawną herbatką, w skład którego wchodził dzbanek herbaty naszego wyboru, wytrawny scones z ziołami, po kawałku cheddara, stiltona i camemberta, masło, seler naciowy, jabłko, winogrona i chutney. Nasz zestaw marzenie. I tak też smakował. Wybór serów nam odpowiadał, a scones był lekko tostowany i jeszcze ciepły. Reszta składników pasowała idealnie. Mimo, że byliśmy najedzeni po tym sycącym zestawie, to po prostu nie mogliśmy odpuścić słodkiego finiszu.


Skusiliśmy się tym razem na ich słynną tradycyjną herbatkę (tzw. cream tea). Nie jest napisane, że to zestaw dla dwojga, ale dwie osoby nie dość, że podegustują, to i najedzą się, szczególnie jeśli wcześniej spróbują coś z wytrawnej części menu. Tym razem skusiliśmy się na mieszankę herbat zwaną Empress of Pecking - napar o średniej mocy z aromatami owoców cytrusowych i kwiatu pomarańczy. Ten zestaw zawierał dwa potężne sconesy, dwa dżemy - truskawkowy i z czarnej porzeczki, a także clotted cream, którą po prostu uwielbiam, a która notorycznie w polskich publikacjach dostaje łatkę ubitej śmietany. Otóż nie, proszę państwa. To jest śmietana tradycyjnie wytwarzana w Devon i Kornwalii (ma certyfikat PDO - Protected Designation of Origin) przez proces podgrzewania i powolnego studzenia mleka w płaskim naczyniu. Jest bardzo tłusta, niemal o konsystencji masła, ale o bardzo śmietankowym smaku. Jest ona tradycyjnie podawana ze sconesami i są dwie szkoły jej jedzenia: pod dżemem, albo na dżemie. Ja wyznaję tę pierwszą. Ma oczywiście szereg innych zastosowań. A wracając do naszej herbatki - cudne to było! Sconesy były świeże, dość puszyste, dodatki bardzo smaczne.


W menu oprócz sconesów i innych słodkości, które imponująco prezentowały się w gablocie, znajdziecie kilka innych wytrawnych przekąsek jak tarta z cebulą i kozim serem, zupa, pieczone nadziewane ziemniaki, czy wybór tradycyjnych dla Anglii kanapek (bekon-sałata-pomidor, jajka-majonez-rzeżucha itd), a do godziny 11.30 serwowane są tradycyjne śniadania (pełne angielskie śniadanie, jajka po benedyktyńsku, czy jajecznica z wędzonym łososiem). Kawiarnia przyjmuje też zamówienia na ciasta i organizuje przyjęcia na miejscu.


Dla wielbicieli angielskiej herbatki w starym stylu jest to miejsce, które może być ich mekką, a Ci, którzy chcieliby dopiero poznać uroki brytyjskości też powinni się tam pojawić.  

Polecam gorąco.

The Bridge Tea Rooms 
24a Bridge Street 
Bradford on Avon
Wiltshire
BA15 1BY
tel. 01225 865537

Godziny otwarcia:
Poniedziałek - piątek 9.30 - 5.30
Sobota 9.30 - 6.00
Niedziela 11.00 - 5.30

Zestawy z moich zdjęć: wytrawny to koszt £9.75, słodki £6.65, resztę cen znajdziecie w menu na ich stronie www. Dostępne jest osobne krótkie menu dla dzieci.