6 grudnia 2014

Miękkie, łatwe w wykonaniu pierniczki na piwie


Czy czytając przepisy na świąteczne pierniki, łapaliście się nieraz za głowę? Kilogramy miodu, wyrabianie ciasta tygodnie przed pieczeniem, dojrzewanie w piwnicy, wietrzenie mąki na balkonie, rzucania garścią anyżu przez lewe ramię, odpukiwanie w niemalowane, a po upieczeniu leżakowanie w puszce ze szlachetnej stali – czy chociaż niektóre brzmią znajomo? Jeśli tak, to czytajcie proszę dalej.

 



Przyznaję, że kiedyś skusiłam się na staropolski dojrzewający piernik na miodzie. Rytuał zaczęłam w listopadzie, na święta miałam smaczny piernik, który... nie powalił mnie jednak na kolana. Obok piernika na stole pojawiły się także miękkie, mięsiste, nadziewane pierniczki, które przysłał nam bardzo dobry kolega i świetny samozwańczy piekarz-cukiernik (Krysiu, dziękuję setnie!). I to one skradły nasze serca. Z duszą na ramieniu poprosiłam o przepis, sądząc, że zaharuję się jak dziki wół. Ależ niespodzianka mnie czekała – przepis był szklankowo-łyżeczkowy, składniki dodaje się do jednej misy i jedzie z tym koksem. Potem wykrawa się, nadziewa lub nie i piecze. I wiecie co? Od razu są świetne. Ale posmarowane lukrem i odstawione na tydzień tylko zyskują. Ja w tym roku robię podwójną porcję – aby starczyło do Nowego Roku.



A skoro o Nowym Roku mowa – niech Wam się wszystkim wiedzie i szczęści. Niech zdrowie Was nie opuszcza. Niechaj i święta będą dla Was pozytywnym doznaniem. Dziękuję za to, że byliście ze mną i w tym roku, dla mnie przełomowym i niezwykłym, w którym często brakowało mi czasu na moje pasje – gotowanie, fotografowanie, pisanie. Jesteście dla mnie motywacją do działania, mimo trudności. Dziękuję i do usłyszenia w Nowym Roku!



Miękkie pierniczki na piwie 
 
4–5 szklanek* mąki pszennej
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka kamienia winowego
1½ szklanki melasy
½ szklanki ciemnego cukru (najlepiej surowego – np. ciemnego muscovado)
½ szklanki oleju (albo stopionego masła czy smalcu)
½ szklanki piwa typu stout
1 jajko
1 łyżka mielonego cynamonu
2 łyżeczki mielonego imbiru
10–12 ziarenek pieprzu, utłuczonych w moździerzu
8–10 łupin kardamonu (ziarenka utłuczone w moździerzu)
¼ łyżeczki mielonych goździków
 
opcjonalnie:
inne przyprawy – np. nieco kminku lub kuminu, badian lub anyżek
powidła lub dżem jako nadzienie
lukier do posmarowania
 
Do miski dodać mąkę, przyprawy, cukier i spulchniacze. Wbić jajko, dodać olej i melasę (najlepiej odmierzyć najpierw olej i do tej samej szklanki wlać melasę – łatwo ześlizgnie się do miski), a także piwo. Dokładnie wszystko zmiksować. Masa będzie dość lepka, nie przejmować się, a przygotować jedynie nieco mąki do posypania blatu.

Na omączony blat wyłożyć ciasto, zbić w kulę i pozostawić na około 10 minut. Po tym czasie rozwałkować na placek o grubości około 7–10 mm i wycinać dowolne kształty. Im grubiej ciasto rozwałkowane, tym pulchniejsze wyjdą pierniki i mniejsze ryzyko przypalenia. Jeśli chcecie nadziać pierniczki, to lepiej zrobić je ciut większe. Jeśli nie nadziewacie, to położyć wycięte pierniczki na blachę wyłożoną papierem do pieczenia i piec przez około 16 minut w 180°C do sprężystości, czyli jak zajrzycie do piekarnika i lekko naciśniecie palcem, to nie odciśniecie śladu. Nie przesuszać, nie spiekać, wyjdą wtedy z mocnym, ale nie kruchym miąższem. Czasami lubią delikatnie pęknąć, taka ich uroda.

Jeśli chcecie nadziać pierniki, wystarczy jedno wycięte ciastko posmarować na środku powidłami, brzegi ciastka lekko zwilżyć, nałożyć na to drugie ciastko i lekko docisnąć na brzegach. W piekarniku spód i wierzch spieką się razem.

Po upieczeniu wystudzić na kratce, opcjonalnie przesmarować lukrem. Z czasem zyskują jeszcze lepszy smak (nam najbardziej smakowały po około 7–10 dniach, były super miękkie!), ale i po upieczeniu są świetne.

Przepis dodaję do mojej ulubionej akcji, której patronuje Ptasia:

19 listopada 2014

Wyśmienity pieczony kurczak. W sosie piri-piri.





Jak w tytule - ostatnio moja ulubiona wersja pieczonego kurczaka. Sos jest niezwykle prosty i szybki w wykonaniu, dodatek papryk jest bonusem i powoduje, że w zasadzie poza kawałkiem pieczywa do wymiatania sosu mamy tu kompletne danie. W dodatku do jego zrobienia można użyć dowolnych części kurczaka. Na niekłopotliwy, a wyjątkowy obiad w środku tygodnia jak znalazł! 

Przepis na sos od Jamiego O. ( "30 Minutes Meals")

Kurczak pieczony w sosie piri-piri 

2 porcje 

4 pałki kurczaka ze skórą (lub udka, podudzia itp.)
1 papryka żółta
1 papryka czerwona 
½ czerwonej cebuli
2 ząbki czosnku 
1-2 świeże chilli (najlepiej gatunek birds-eye)
1 łyżka wędzonej słodkiej papryki w proszku 
1 cytryna 
2 łyżki białego octu winnego 
1 łyżka sosu Worcestershire
garść świeżej bazylii
nieco oliwy
sól
świeżo mielony czarny pieprz

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C.

Pałki kurczaka naciąć w kilku miejscach ostrym nożem, aż do kości - dzięki temu szybciej się upieką, a sos spenetruje lepiej mięso. Nasmarować je oliwą, lekko posolić, posypać pieprzem i obsmażyć na patelni (do której można wlać nieco oliwy, ale jeśli jest to patelnia nieprzywierająca, to nie powinno być problemu), obsmażyć z kilku stron, aż będą nieco zarumienione. Przełożyć do naczynia żaroodpornego. 
 
Papryki po usunięciu gniazd nasiennych pociąć na szerokie pasy.
 
Cebulę (obraną) pokroić na ćwiartki, wrzucić do robota kuchennego wraz z obranymi ząbkami czosnku, papryczkami chilli (jeśli chcecie łagodniejszy sos, to pozbądźcie się nasionek z chilli), sokiem i skórką otartą z cytryny, octem, wędzoną papryką, sosem Wostershire, bazylią (wraz z łodyżkami), szczyptą soli i pieprzu, oraz malutkim chlustem wody. Wszystko zmiksować na gładki sos, a następnie wlać go do naczynia z kurczakiem. 

Pałki kurczaka wymajtać w sosie, dorzucić do naczynia paski papryki i wstawić do piekarnika. Piec przez ok. 30 minut.  Serwować z ziemniakami lub jakąś kaszą na boku, albo po prostu z kromką dobrego pieczywa.   


14 listopada 2014

Stek, burak, ziarna i pietruszka. Sałatka w walce z anemią.





Skłonności do anemii mam po Mamusi. Nie dziwne więc, że przy wysiłku jaki mój oragnizm podejmuje od kiedy pojawiło się w nim nowe życie, aż do teraz gdy mam z tym nowym życiem pełne ręce roboty, moje wyniki badan krwi nie zawsze są satysfakcjonujące. Luby zatroskany tym stanem rzeczy zakasał rękawy i przygotował sałatkę, która jest od paru tygodniu u nas często w menu, bo została okrzyknięta naszą nową ulubioną. I piszę to jako osoba, która z mięsem jest ostatnio trochę na bakier. 

Przepis z goodtoknow.co.uk delikatnie zmieniony. 

Sałatka ze steka, buraków i ziaren 

2 porcje 

2 łyżki mieszanki ziaren (u nas dynia, słonecznik, siemię lniane brązowe i zółte, sezam)
szczypta chilli w proszku 
4 łyżki oliwy 
4-5 małych buraków 
1 stek wołowy (użyliśmy sirloin*)
1 dojrzałe awokado 
duża garść natki pietruszki (raczej tej płaskiej niż kędzierzawej) 
1 łyżka octu winnego białego 
1 łyżeczka soku z cytryny 
sól 
świeżo mielony czarny pieprz 
chleb do serwowania (opcjonalnie)

Piekarnik nagrzać do 180 stopni C. Buraki umyć, pozostawić w skórkach, owinąć w folię aluminiową i wstawić do piekarnika. Piec do miękkości, w zależności o wielkości buraków to ok. 40-60 minut. Ja piekę je przy okazji wypieku chleba i np. zostawiam w lodówce, jeśli sałatkę robię następnego dnia. Wystudzić, obrać i pokroić na spore kęsy. 

Rozgrzać patelnię, wrzucić do niej ziarna i chilli i podprażyć przez kilka chwil, nie dopuścić do dużego zbrązowienia ziaren. Usunąć z patelni do miseczki lub na kawałek ręcznika papierowego. 

Awokado wyjąć ze skóry, pozbyć się pestki i miąższ pokroić na kęsy. 

Pietruszkę porwać z grubsza palcami. 

Przygotować dressing - 3 łyżki oliwy połączyć z 1 łyżką octu i 1 łyżeczką soku z cytryny, dodać szczyptę soli i pieprzu i wymieszać dokładnie. 

Rozgrzać patelnię grillową, aż będzie maksymalnie gorąca. Stek delikatnie posmarować oliwą, posypać solą i pieprzem z obu stron. Dobrej jakości wołowinie nic się nie dzieje, gdy soli się ją przed obróbką - z tym niesoleniem to dość popularny mit. Usmażyć steka, jak lubicie - nie będę dodawać, że dobrze wysmażony to zmarnowany kawałek dobrego mięsa (ha, ha!). Średnio wysmażony stek o wadze ok. 250g wymaga smażenia ok. 4 minut z jednej strony i 2-3 minuty z drugiej. Usmażony stek położyć na deskę do krojenia, przykryć kawałkiem folii i odstawić - musi odpocząć przez ok. 5 minut. 

Awokado, buraki i pietruszkę polać dressingiem w jakiejś misce i delikatnie wymieszać. Ułożyć na talerzach. 

Stek pokroić w paski, ułożyć na warzywach, albo wymieszać z warzywami przed podaniem. Posypać ziarnami z chilli i serwować od razu. 



* polskie nazewnictwo zawsze mnie trochę dezorientuje, ale wg befsztyk.pl: sirloin, w Polsce znany również jako rumsztyk to stek wycinany z wołowiny pierwszej krzyżowej.

11 listopada 2014

O plackach ziemniaczanych. I przelewach zagranicznych.





Lubię, oj lubię placki ziemniaczane. Te tradycyjne, cienkie, smażone na oleju, chrupiące, koniecznie z kwaśną śmietaną są niezwykle smaczne, ale przyznaję, że ostatnio trochę spasowałam z ich smażeniem, bo zmagałam się z pociążowymi kilogramami. Jak pogodzić apetyt na placki i próby powrotu do formy? Tradycyjny przepis zamieniłam więc na coś mniej tradycyjnego i lżejszego - plackom ziemniaczanym nadałam nowy wymiar, nieco przez przypadek odkryłam nową jakość. Czasem dobrze jest odrzucić oklepane i znane sposoby, aby znaleźć coś lepszego.

Tak było też ze mną w przypadku przelewów międzynarodowych. Jak wiecie, mieszkam w Wielkiej Brytanii. Tutejsze banki mają dość wysokie opłaty, kto nie chciałby tego ominąć? Ja od dawna nie korzystam z tradycyjnych przelewów, gdyż zamiast marnować gotówkę na opłaty bankowe, wolę, aby ta kwota trafiła na konto docelowe. Mimo, że mieszkam na wyspach to lubię pomagać polskim instytucjom charytatywnym, robić zakupy internetowe w polskich sklepach itp. Wymaga to licznych transferów.


Alternatywą dla tradycyjnych form bankowości są w tym przypadku transfery z TransferGo. Jak najtaniej przesłać pieniądze z Wielkiej Brytanii do Polski? Wystarczy założyć profil na ich stronie internetowej - rejestracja jest darmowa i zajmuje tylko kilka chwil. Następnie zrobić przelew lokalny, czyli przekazać pieniądze ze swojego konta bankowego na konto bankowe TransferGo. Kolejno pieniądze zostaną wypłacone w ciągu 24 godzin - środki zostaną przelane na wskazane konto zagraniczne w następnym dniu roboczym. Dla porównania przelew z mojego brytyjskiego banku na polskie konto trwa do 5 roboczych dni i kosztuje 25 funtów szterlingów, a z TransferGo to tylko 4 funty. Macie dodatkowe pytania na temat tych przelewów? Zajrzyjcie do działu najczęściej zadawanych pytań na TransferGo. 

Natomiast alternatywą dla pysznych, choć kalorycznych i o wysokim indeksie glikemicznym placków ziemniaczanych są moje placki pieczone z dodatkiem słodkich ziemniaków. Zapraszam na przepis. 

Pieczone placki ziemniaczane (z ziemniaków tradycyjnych i słodkich batatów) 

2-3 porcje

700g ziemniaków
400g batatów (słodkich ziemniaków)
1 duże jajko 
3 łyżki zmielonych płatków owsianych 
1 łyżeczka mielonej kolendry 
½ łyżeczki mielonego kuminu 
½ łyżeczki słodkiej wędzonej papryki
sól 
świeżo zmielony czarny pieprz 
nieco oliwy do skropienia placków 

Ziemniaki ugotować w posolonej wodzie w mundurkach do momentu, aż będą półtwarde. Odcedzić, ostudzić, a następnie obrać ze skórki. Zetrzeć na dużych oczkach. 

Słodkie ziemniaki obrać, również ugotować na półtwardo (gotują się szybciej niż tradycyjne ziemniaki), ostudzić i zetrzeć na dużych oczkach. 

Słodkie ziemniaki, tradycyjne ziemniaki, jajko, mąkę owsianą, kolendrę, kumin, paprykę, nieco soli i pieprzu połączyć w dużej misce w jednolitą masę. 

Blaszkę do pieczenia wyłożyć pergaminem, skropić go delikatnie oliwą, piekarnik nagrać do 180 stopni C (użyłam termoobiegu).  Z masy ziemniaczanej formować niewielkie placuszki, najlepiej nieco zmoczonymi dłońmi, bo masa jest dość kleista. Układać na blaszce, skropić z góry odrobiną oliwy i piec do zarumienienia z jednej strony (ok 10-15 minut), następnie przełożyć na drugą stronę i dopiekać ponownie do zarumienienia. 

Placuszki świetnie nadają się także do zabrania do pracy, czy na piknik. U nas jako dodatek była cukinia duszona na gęsto. 

29 września 2014

Kukurydza z orzechami po gruzińsku





Moja siostra przeprowadziła się niedaleko nas i wreszcie ja ją mogę mieć na obiadkach, albo stołować się u niej, co zawsze daje mi powiew świeżego powietrza, jeśli chodzi o nowe potrawy. Ona często ma oko do fajnych, lekkich przepisów. Tak było i tym razem. 

Podczas przeprowadzki mieszkała u mnie i wertowała kilka moich książek kucharskich. Wstyd się przyznać, że po zachwytach nad kuchnią gruzińską i kupieniu książki "Tradycyjna kuchnia gruzińska" (wyd. Rea) nie zabrałam się w końcu za gotowanie potraw z tamtej części świata. Zabrała się za to moja siostra. 

Dzisiejszy wpis to efekt naszej współpracy. Ona przygotowała to danie, a ja zajęłam się stylizacją i fotografią. Jest to fantastyczna sałatka, którą można jeść jako samodzielne danie, albo dodatek do innego, ciepłego dania. Wykonanie dania zostało lekko zmienione - orzechy namoczyłyśmy przed mieleniem.

3 września 2014

Ciasto czekoladowe grzechu warte. Z błota Mississippi.




To ciasto z południowych stanów USA mające przypominać błotnistą deltę rzeki Mississippi, ostro konkuruje z moim kultowym brownie. Piekę te dwa na przemian, gdy mamy ochotę na coś dekadenckiego, ale zarazem nie mam zbyt dużo czasu na zabawę w kuchni. Jest mało pracochłonne, a efekt jest świetny. Kruchy spód z kremową, wilgotną, czekoladową masą. Zdecydowanie dla czekoladożerców. 

30 sierpnia 2014

Późnoletnie risotto z cukinią. Jak ugotować idealne risotto?





Jedno z moich ulubionych i obowiązkowa pozycja w naszym domu każdego lata od kilku sezonów. 

Gotując risotto pamiętajcie o kilku ważnych rzeczach:

- odpowiedni gatunek ryżu - musi być okrągły, niepłukany, z wyraźną białą kropką we wnętrzu, tylko taki będzie kleisty i zapewni smaczne risotto; popularne gatunki ryżu na risotto to arborio, baldo, carnaroli, vialone nano,
- najpierw ryż obsmażyć, a potem stopniowo podlewać gorącym (to ważne!) bulionem,  
- w bulionie można obgotować skórkę z parmezanu - jest bogata w umami, podbije smak risotto,
- lepiej mieć więcej bulionu pod ręką, gdyż różne ryże i składniki zabierają różne ilości płynów, a lepiej, aby bulion nam został, niż mielibyśmy skończyć z za suchym risotto
- pilnować risotto, aby nie wyschło, mieszać regularnie,
- dać mu odpocząć kilka minut po zdjęciu z ognia i wymieszaniu z masłem oraz pamiętać, że danie podczas odpoczywania nieco zgęstnieje,
- podawać od razu - risotto nie nadaje się do odgrzewania. 

Wbrew pozorom jest to bardzo proste danie, a jeśli będziecie trzymać się tych kilku zasad, to za każdym razem będziecie mieć talerz kremowego, aromatycznego dania. Powodzenia i smacznego!

27 sierpnia 2014

Trochę oszukane rillettes z kaczki. I nieoszukany relisz z agrestu.



Co robi normalny człowiek, który ma na kolacji kogoś, kto uwielbia jedzenie, ekscytuje się nim, celebruje każdy kęs, uważa się (i całkiem słusznie) za smakosza? Pewnie większość normalnych ludzi gotuje dania, które dobrze zna i potrafi ugotować perfekcyjnie. A co zrobiłam ja? Rzuciłam się na rillettes (czyli mięso ugotowane i zakonserwowane w dużej ilości smalcu; na wschodzie zwane tuszonką) z kaczki. Rillettes uwielbiam, miałam na nie ochotę, bo akurat zobaczyłam nóżki kacze w sklepie, problem polega na tym, że nigdy w życiu nie robiłam tego dania. Nie podążałam też za żadnym z licznych przepisów, które wypluła wyszukiwarka. Pełna improwizacja! I co? Skończyło się w piątek wieczorem dopytywaniem życzliwych użytkowników mediów społecznościowych, jak uratować za suche rillettes. Uratowałam, a jakże, masłem! Aromatyzowanym tymiankiem. Jak na trochę oszukane rillettes to powiem Wam, że niebo w gębie. Ale też dzięki dodatkowi reliszu agrestowego, który idealnie kontrastował z bogatym, tłustym kaczym mięsem - był bardzo kwaśny i niezwykle szybki i łatwy do zrobienia. Przepis na relisz od Hugh z River Cottage, natomiast z rilettes improwizowałam. Następnym razem kupię tonę smalcu, mięso będę konfitować (konfitowanie - pochodząca z Francji metoda przygotowywania i konserwowania żywności w tłuszczu), a nie potem oszukiwać masłem. Ale przepis Wam podam, a co!

30 lipca 2014

Fit Mama bez wymówek. Powrót do formy po ciąży. Tygodniowe menu.




Na moim drugim blogu pokazałam Wam, co jadłam przez ostatni tydzień, aby mieć dobre samopoczucie, być w świetnej formie i pracować nad sobą. Kolejny wpis będzie o aktywności fizycznej i jak ją pogodzić z małym, absorbującym dzieckiem. Zainteresowanych zapraszam serdecznie na Szpilki i papki, gdzie możecie mi dać znać, czy chcecie przepis na jakieś z zaprezentowanych tam dań. 

Pozdrawiam ciepło!


2 maja 2014

Carpaccio z rzodkiewki z wyrazistym zielonym sosem





Czy można zdominować rzodkiewkę? To bardzo wyraziste warzywo. Jej kolor pobudzający zmysły i ostry smak powodują, że jest ona dobrym składnikiem sałatek, czy kanapek – dodaje im charakteru, ostrego kopa, pikantnego smaczku. Zwykle to ona ożywia inne składniki dań - kto nie jadł choć raz w życiu np. nieśmiertelnego twarożku z rzodkiewką? 




Ja dziś zaproponuję Wam proste danie, gdzie choć rzodkiewka gra główne skrzypce, to dodatek bardzo charakterystycznego sosu powoduje, że doświadczycie całej gamy smaków i aromatów. Rzodkiewki nie da się łatwo zdominować, ale można ją połączyć w parę z czymś, co w wyrasitości dotrzyma jej kroku i taki jest dzisiejszy zielony sos – aromatyczne zioła, kwaśne kapary i słone sardele bogate w umami (tzw. piąty wytrawny smak, którego syntetyczną namiastką jest glutaminian sodu) – czy muszę zachwalać? Dodam tylko, że rzodkiewkę warto jeść – jest bogata w witaminy i mikroelementy, niskokaloryczna, poprawia odporność, trawienie, pomoże utrzymać Wam zdrowie i urodę. Zachęcam więc do wykonania tego prostego, ale efektownego carpaccio z rzodkiewki z zielonym sosem. 

Przepis na to danie znajdziecie na portalu Hello Zdrowie, zapraszam serdecznie! 

16 kwietnia 2014

Sałatka z jajkami, pieczonymi burakami i innymi dobrami


To jest sałatka na skalę moich możliwości. Wy wiecie, co ja robię tą sałatką? Ja otwieram oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówię - to jest nasze, przez nas wykonane, i to nie jest nasze ostatnie słowo!


 
A serio - tą sałatką puszczam zalotne oczko do mięsożerców. Jest tu na blogu cała masa wege sałatek, a dziś propozycja dla tych, którzy lubią też element mięsny. Oryginalny przepis znalazłam w kwietniowym wydaniu Good Food, ale oczywiście zrobiłam ją po swojemu. Zachwyciło mnie połączenie buraków, jajek i wędzonego boczku, resztę przepisu potraktowałam luźno. I tak oto moja kolejna ulubiona propozycja sałatkowa - niby sałatka, ale bardzo sycąca, pożywna. 

10 kwietnia 2014

Sałatka, szaszłyki, dukkah. Obiad idealny.


Jak w temacie - zestaw ten okazał się być jednym z lepszych jakie ostatnio ugotowałam i na stałe zawitał w naszym menu. Na blogu pokazywałam Wam już przepis na dukkah - aromatyczny dodatek, który pasuje do zup, sałatek, do posypywania pieczywa skropionego oliwą. W kwietniowym numerze Good Food znalazłam zestaw, w którym była inna dukkah i postanowiłam zrobić ją dla odmiany. Ten przepis wykonałam dokładnie, a szaszłyki i sałatka były improwizowane na bazie przepisu z gazety.



Składniki szaszłyków można mieszać, jeśli nie gotujecie dla wegetarian, ale jeśli na obiedzie będziecie mieć kogoś, kto nie je mięsa, to można połowę wykonać tylko z kurczaka, a połowę tylko z bakłażana. U mnie wersja mieszana.

Sałatkę można podawać lekko ciepłą, tuż po ugotowaniu kaszy, albo ostudzić kaszę i podać sałatkę na zimno. Ja wolę ją lekko ciepłą.

2 kwietnia 2014

Oczekiwania kontra rzeczywistość



 
Żyję. Choć moje życie stoi na głowie. 20 marca przyszedł na świat nasz syn Lubomir. O ile wiele osób straszyło mnie wizją porodu, czyli bólu, łez i potu, to niewiele wspominało o okresie połogu. A okazuje się, że poród naturalny bez znieczulenia nie był dla mnie takim wyzwaniem jak pierwsze dni po opuszczeniu szpitala. I tu moje oczekiwania kompletnie rozeszły się z rzeczywistością.

W szpitalu pierwszą dobę po porodzie działałam chyba na bardzo wysokiej adrenalinie - nie czułam bólu, dyskomfortu, choć byłam zmęczona. Kolejne dni przyniosły jednak wiele kryzysów, które dziś już zdają się być zażegnane, ale kto ma/miał do czynienia z noworodkiem, ten wie, że ciężko cokolwiek zaplanować. W tym gotowanie, fotografowanie, a potem opisanie tego na blog. 

Choć nie zaostrzyłam diety z powodu karmienia piersią (bo uważam za głupotę prewencyjne ograniczanie pewnych produktów), to nasze posiłki to ostatnio bardzo szybkie dania typu makarony z pesto, sałatki, grillowane ryby z bukietem warzyw z mrożonki, czy odmrażane porcje domowego curry czy sosu ragu, który jak się okazuje można łatwo przerobić także na chilli con carne. O domowym chlebie czy cieście już zapomniałam. 

Przed porodem udało mi się przygotować dwa wpisy na kwiecień, które zawierają w sumie aż cztery nowe przepisy, więc w tym miesiącu coś się będzie działo na blogu. Co będzie później? Nie wiem. Mam nadzieję, że z synkiem wpadniemy w jakiś rytm, który pozwoli mi kontynuować moje pasje. Podobno początki są trudne. Liczę na to, że ogarnę nową rzeczywistość i wrócę do regularnego pisania. I mam nadzieję, że Wy także będziecie tu wracać z przyjemnością i poczekacie na mnie, jeśli okaże się, że te nasze trudne początki się trochę przedłużą.

Mimo, że moje życie stanęło na głowie i nie mam czasu na swoje potrzeby i jakkolwiek zabrzmi to jak truizm, to macierzyństwo mnie odmieniło w pozytywnym sensie i widzę to nawet po tych niespełna dwóch tygodniach. Staram się więc łapać te chwile szczęścia, bo wiem, że szybko miną i być może jeszcze do nich zatęsknię. 

Pozdrawiam Was serdecznie i dziękuję za wszystkie gratulacje i życzliwe gesty.

Karolina

1 kwietnia 2014

Pudding chlebowy z białą czekoladą. Wersja lux.





Kiedyś zrobiłam zupę cebulową, która godziła Anglików i Francuzów, a kto się interesuje nieco historią, ten wie, że te nacje nie miały dla siebie ciepłych uczuć. W mojej zupie waśni nie było - tradycyjna francuska receptura wdzięcznie przyjęła popularny angielski ser. Nie wierzycie? Zajrzyjcie do przepisu

Dziś w ramach godzenia zwaśnionych narodów mam tradycyjny brytyjski pudding chlebowy z francuskim akcentem, a nawet i z dodatkiem szkockiej mocy! To dopiero wybuchowa mieszanka. Ale smakuje rewelacyjnie, uwierzcie mi. Tradycyjnie pudding chlebowy wykorzystuje czerstwe pieczywo, ja dziś prezentuję wersję lux z croissantami, ale upewnijcie się przed wykonaniem tego deseru, że są to takie 2-3 dniowe rogale.

Pudding chlebowy w czterech fazach

Przepis dostałam od Pani, która nauczyła mnie piec tradycyjną tartę z Yorkshire, ale nieco go zmodyfikowałam. Znajdziecie go w kwietniowym wydaniu Miesięcznika Ludzi Wolnych Libertas. Zapraszam serdecznie!

19 marca 2014

Zupa kokosowa z krewetkami i warzywami


Sycące zupy z nudlami w stylu azjatyckim są u mnie częstym gościem na stole. Uwielbiam to, że można zrobić je ze świeżych warzyw, które akurat się ma pod ręką i pasuje do nich zarówno tofu, jak i krewetki, czy większość mięs i ryb. Ponadto, jeśli macie gotowy wywar, to zrobienie zupy trwa 15-20 minut, włączając w to czas posiekania składników. 




Jeśli macie dostęp do świeżych grzybów shitake, to pasują one tu idealnie. Ja z racji tego, że egzotyczne grzyby to nie jest codzienność w delikatesach w Północnym Yorkshire, użyłam dużych brązowych pieczarek, które mogą nieco udawać shitake. Dowolnie możecie dobrać nudle - ja gotuję na zmianę ryżowe albo jajeczne, przy czym te ostatnie zawsze wybieram średniej grubości. Ugotowanie ich zajmuje 3 minuty, a ryżowe zwykle wymagają tylko namoczenia we wrzątku. Jeśli jesteście bardzo wrażliwi na ostre przyprawy, to zredukujcie nieco ilość pasty curry.

Podobną zupę w wersji wegańskiej i z kurczakiem pokazywałam Wam w TYM wpisie

15 marca 2014

Domowy, naturalny napój izotoniczny


Wiosna zbliża się wielkimi krokami, zapewne piękna pogoda i dłuższe dni zachęcą wielu z Was do zwiększonej aktywności fizycznej. Wiadomo, że woda najlepiej gasi pragnienie, ale czasem po dużym wysiłku, gdy wraz z potem straciliśmy sporo pierwiastków przydaje się napój izotoniczny. 



Nie ukrywam, że napój ten skomponowałam także po to, aby zabrać go też... na porodówkę. Kto wie, czy teraz, gdy ten wpis się ukazał ja nie walczę ze skurczami! (termin - 16 marca) Nie dość, że gasi pragnienie bardzo dobrze, uzupełnia zapasy witamin i minerałów, to jest 100% naturalny i prosty do zrobienia w domu. Te, które możecie znaleźć w sklepie, choć są wygodne (łapiecie w biegu, płacicie i macie napój), to mają fatalny skład. Zrobienie domowego zajmuje ok. 5 minut, a Wasze ciało będzie Wam wdzięczne za zastrzyk pełen naturalnej energii. 

12 marca 2014

Curry z zieloną soczewicą, szpinakiem i słodkimi ziemniakami


Zrobiłam przegląd szafek i znalazłam napoczętą i zapomnianą paczkę zielonej francuskiej soczewicy. Soczewica Puy jest nieco droższa od innych gatunków, ale jest bardzo aromatyczna, po ugotowaniu zachowuje kształt i ma bardzo konkretną, żeby nie powiedzieć - mięsistą konsystencję. Idealny wypełniacz do wegetariańskiego curry. 


Soczewica jest niesamowicie odżywcza i zdrowa, lubicie to strączkowe? Oprócz soczewicy znajdziecie w tym curry pożywne słodkie ziemniaki, szpinak, a całość wykończona jest chrupkimi, głęboko smażonymi szalotkami. Serwowałam z kupnym chlebem naan - w tym przypadku moim absolutnie ukochanym naanem peszwarskim (z kokosem i rodzynkami). W wersji wegańskiej wystarczy pominąć jogurt, albo zamienić go na produkt roślinny.

10 marca 2014

Surówka z selera z dressingiem musztardowym


Seler ma dość specyficzny, mocny smak i tak wielu zwolenników, jak przeciwników. Ja jestem zdecydowanie z sekcji selerowej i dotyczy to zarówno selera naciowego, jak i korzeniowego. W styczniowym numerze Good Food znalazłam ciekawy przepis, zrobiłam go nieco po swojemu i surówka ta zagościła u nas na stałe. Podaję swoją wersję. 



Warto pamiętać, aby surowy seler korzeniowy zamarynować w soku z cytryny tuż po pokrojeniu - nie dość, że dzięki temu zachowuje kolor, to delikatnie go zmiękcza i lekko łagodzi jego mocny, specyficzny smak. 

6 marca 2014

Subiektywny przewodnik po książkach, część 5


Na wstępie zaznaczę, że moja recenzja dotyczy książki, która w swoim tytule ma słowo BIG. To ma znaczenie, bo na rynku są dwie książki Hestona o podobnym tytule i często są mylone. "The Fat Duck Cook Book" podobno ma te same treści, ale jest wydana dużo skromniej, niż "The Big Fat Duck Cook Book", a co za tym idzie, ta pierwsza jest dużo, duuuużo tańsza. Niniejsza recenzja dotyczy tej drugiej książki, której oryginalna cena to 150 funtów (obecnie cena na amazon.uk zeszła do 112 funtów). Nie jest tania, owszem. Tak samo, jak tani nie jest obiad w The Fat Duck, bo za luksus z reguły płaci się odpowiednią cenę.



Nie sposób nie napisać o pierwszym wrażeniu, gdy książkę bierze się do ręki. Robi ona bowiem piorunujące wrażenie. Zostawia Was z otwartą buzią. Prawdopodobnie także nie będziecie w stanie nic powiedzieć przez pierwszą minutę obcowania z nią. Albo wydobędziecie z siebie mało ambitne "o jaaaaaaaaaaacie!", a może nawet coś mniej eleganckiego? Tak, ta książka zdecydowanie przebija swoją aparycją wszystkie książki kucharskie, a także wiele książek w ogóle. 



Zacznę od tego, że jest ogromna i ciężka, a co za tym idzie - nieporęczna. Tylko, że dla mnie to dzieło sztuki samo w sobie i nie musi być praktyczne. Czystą przyjemnością jest rozłożenie jej na stole i powolna lektura, a także rozkoszowanie się stroną wizualną. Co więcej - nawet jeśli mój kuchenny stojak byłby w stanie utrzymać tę książkę, to bałabym się, że w procesie gotowania ją zachlapię - większość książek kucharskich, z których regularnie korzystam ma plamy, a ta jest dla mnie jak cenny diament - do podziwiania, ale niekoniecznie praktycznego użytku. Książka ma wymiary 30x36cm, jest w twardej okładce, dodatkowa zapakowana jest w etui. Zawiera 532 strony wydrukowane na grubym, kredowym papierze, a także 4 tasiemki zakładki. Oprócz ciekawych i dość nowoczesnych zdjęć potraw, a także sprzętów potrzebnych do ich wykonania znajdziecie tu także przepiękne, często abstrakcyjne ilustracje. Ciemną okładkę zdobią eleganckie srebrne wytłoczenia.


Pierwsza część książki poświęcona jest historii The Fat Duck - jednej z najbardziej znanych restauracji na świecie (Bray, Anglia). I choć sam Heston przyznaje, że historia to banalna, bo w jedzeniu w stylu restauracji z gwiazdkami Michelin zakochał się jako piętnastolatek, gdy rodzice zabrali go pierwszy raz do takiego miejsca, to jednak czyta się ją przyjemnie. Chłopak, który dorastał w czasach, gdy w sklepach był jeden rodzaj makaronu (spaghetti), awokado było symbolem luksusu, a po oliwę chodziło się do apteki został absolutnie zafascynowany światem smaków, aromatów, ale przede wszystkim naukowym podejściem do gotowania. To i jego natura ciekawskiego dziecka (powiedziałabym, że raczej obsesyjne zainteresowanie tematem, niemal na skraju zespołu Aspergera!) zaprowadziły go do punktu, w którym jest dziś - jednego z najwybitniejszych kucharzy świata i właściciela restauracji, do której po przyznaniu 3 gwiazdki Michelin zadzwonił telefon z pierwszym zapytaniem, gdzie w pobliżu znajduje się lądowisko dla helikoptera. Historię od nastolatka oszołomionego doświadczeniem we francuskiej restauracji po szefa kuchni, który początkowo zmartwił się trzecią gwiazdką Michelin, poznacie w pierwszej części książki.

W kolejnych rozdziałach autor szczegółowo wyjaśnia techniki gotowania, prezentuje sprzęt potrzebny do wykonania dań, a także przepisy (45 dań z menu restauracji, włączając osławione lody o smaku jajka i bekonu, czy owsiankę ze ślimaków). Co do dań, to część jest do wykonania w domu, choć wymaga zapolowania na pewne składniki, dobrych umiejętności, czy też wielokrotnej praktyki. Natomiast część polega na sprzęcie laboratoryjnym i dla większości śmiertelników pozostanie na zawsze w sferze science fiction. Dla kogoś, kto jednak interesuje się kuchnią, a w szczególności molekularną, eseje z ostatniego działu poświęconemu nauce (w sensie: ang. science) będą bardzo inspirującą lekturą. 


Ci, którzy nie lubią Hestona Blumenthala i krytykują jego poczynania kulinarne, książkę tę odbiorą dokładnie tak jak menu w jego restauracjach: wydumane, z przerostem ego, drogie, niepraktyczne i przekombinowane. Dla fanów tego wybitnego szefa kuchni jest to jednak pozycja obowiązkowa. Bo nawet jeśli nie macie ciekłego azotu, czy wyparki (inaczej: ewaporatora -  sprzętu laboratoryjnego służącego do kontrolowanego odparowywania cieczy), to nadal ta książka i jej lektura przysporzą Wam wiele zabawy i przyjemności. Heston nie idzie na kompromisy w gotowaniu (daniom w jego restauracji zajmuje od 6 do 24 miesięcy od pomysłu, przez praktykowanie technik i doskonalenie ich wykonania, po pojawienie się w menu) i wygląda na to, że nie poszedł także na kompromis przy tworzeniu tej książki. Zdaję sobie sprawę, że dla jednych ta pozycja będzie kwintesencją pychy, dla innych absolutnym dziełem sztuki (nie tylko kulinarnej). Ważne jednak, że raczej nikogo nie zostawi obojętnym. Za dużo wokół jest nijakości.


Heston Blumenthal "The Big Fat Duck Cook Book"
 
Wyd.  Bloomsbury Publishing Plc (październik 2008)
Twarda okładka, 532 strony

4 marca 2014

Dip z buraków, ogórka i mięty z grillowanymi pikantnymi pitami


Są takie przepisy, w których zakochuję się od pierwszego rzutu oka na listę składników, a apetyczne zdjęcie tylko podkręca moją chęć ugotowania potrawy. Tak było i tym razem. W czwartek pocztą przyszedł kwietniowy Good Food, w piątek pojechałam na targ, skąd przywiozłam buraki, a w weekend zajadaliśmy się tym zestawem, nie mogąc się wręcz nachwalić. 


Oryginalny przepis miał więcej jogurtu, stąd dip był dużo jaśniejszy, a także używał buraków ugotowanych i pakowanych próżniowo, które są popularne i dostępne niemal w każdym spożywczaku w UK, tyle, że ja ich nie lubię. Upiekłam więc świeże buraki, przy okazji pieczenia bułek (oszczędność czasu i energii elektrycznej) i dip wykonałam z buraków pieczonych, co myślę, tylko dodało mu głębi smaku. Dałam też kilka kropel soku z cytryny. W przepisie oryginalnym pity były posypane płatkami chilli, ale akurat ich nie miałam, więc posypałam je pieprzem cayenne.

Co Wam mam powiedzieć? Jest absolutnie fantastyczny i będzie stałym gościem w moim menu. Podaję moją wersję. 


Dip z buraków, ogórka i mięty z grillowanymi pikantnymi pitami


4 średnie buraki 
½ ogórka wężowego 
170g greckiego jogurtu naturalnego (standardowy kubeczek Total)
2 małe ząbki czosnku 
spora garść świeżej mięty 
½ łyżeczki drobnego cukru
kilka kropel soku z cytryny 
sól
świeżo zmielony czarny pieprz 
odrobina oliwy 

Do serwowania

4 pity z mąki razowej 
odrobina oliwy 
odrobina pieprzu cayenne 

Buraki umyć, zostawić w skórce, skropić oliwą, zawinąć w kawałek folii aluminiowej i upiec w piekarniku (180 stopni C), aż będą miękkie. Ostudzić zupełnie, obrać i zetrzeć na tarce na dużych oczkach.

Ogórka umyć i zostawić w skórce. Przekroić wzdłuż, następnie na ćwiartki i wyskrobać nasionka. Ogórka pokroić na malutką kostkę i dodać do buraków, zachowując odrobinę do posypania dipu.

Miętę drobno posiekać (zachować kilka listków do dekoracji), czosnek obrać i zetrzeć na tarce na papkę. Dodać do miski z burakami i ogórkiem. Dodać nieco soli, pieprzu, cukier, sok z cytryny i jogurt. Dokładnie wymieszać. Można odłożyć na godzinę do lodówki, aby smaki się przegryzły, albo trzymać w lodówce aż do serwowania (można zrobić dzień wcześniej).

Serwować z pitami. W tym celu należy je pokroić na trójkąty, ułożyć na blaszce, skropić oliwą, posypać cayenne i zapiec (obracając w połowie pieczenia na drugą stronę) w piekarniku nagrzanym do 200 stopni C, aż będą chrupiące.

Tuż przed podaniem dip dokładnie wymieszać, posypać pokrojonym ogórkiem i udekorować listkami mięty.

1 marca 2014

Kasza z mięsem mielonym. Nadzwyczajna!


Czaiłam się na to danie i czaiłam, odkąd zobaczyłam je w marcowym wydaniu Good Food. Kwietniowy numer zdążył wpaść przez dziurę pocztową w drzwiach, a ja uświadomiłam sobie, że ciągle mam zaległości z poprzedniego miesiąca. Ale także to, że w domu poza mięsem mam w zasadzie większość składników, albo na tyle podobne, że można trochę zamieszać w oryginalnym przepisie (różni się on kaszą, niektórymi przyprawami, proporcjami poszczególnych składników). I tak oto na naszych talerzach wylądował obiad doskonały. Eksplozja smaków. 
 

25 lutego 2014

Tradycyjna tarta z Yorkshire (wersja z serkiem wiejskim)


Tartę tę poznałam dzięki byłej szefowej mojej Sis. Pani choć urodzona w Lancashire, mieszka w Yorkshire od wielu, wielu lat, zajmuje się gotowaniem profesjonalnie i spod jej palców wychodzą prawdziwe frykasy. To ona zapoznała mnie z tym wypiekiem ponad 7 lat temu i pokazała sposób jego wykonania, który jest mniej tradycyjny, ale za to szybszy i mniej problematyczny.



Zacznę od początku. Tartę tę przygotowywano w Yorkshire przy okazji produkcji sera. Jeśli zajrzycie do mojego wpisu o mojej lokalnej wytwórni serów, to poczytacie tam o etapach przygotowywania tradycyjnych serów. Jeden z takich etapów to wydzielanie się grudek sera z mleka po dodaniu podpuszczki (ang. curd), potem oddzieleniu ich od serwatki i pakowaniu w formy, prasowaniu etc. I właśnie resztki tych grudek, tuż po produkcji sera, gdy są jeszcze świeże wykorzystywano do wypieku tej tarty. Dziś trudno dostać w sklepie świeży curd,  a nie każdy w domu ma czas i ochotę bawić się w jego produkcję specjalnie do tarty, no chyba, że jesteście serowarami. Stąd w dzisiejszych czasach curd można zastąpić serkiem wiejskim, a i myślę, że w polskich warunkach może jakimś dość tłustym pokruszonym twarogiem? Ten angielski serek wiejski jest jednak nieco inny od tego dostępnego w Polsce. Śmietanka jest gęsta i serek jest lekko solony. Tradycyjnie w cieście występował raczej smalec, ale dziś robi się ją na maśle. Ja nie przepadam za bardzo słodkimi ciastami, więc do bazy nie daję cukru, ale Wy możecie regulować to wedle Waszego gustu.

13 lutego 2014

O jedzeniu swojego łożyska



Temat, który mało kogo pozostawia obojętnym. ;)





To się raczej nie nadaje na blog kulinarny, bo to nie smakowe aspekty przeważają, gdy podejmuje się decyzję o zjedzeniu swojego łożyska po porodzie. Ale wrzucam tu link, gdyż poniekąd jest to temat związany z jedzeniem. Kto ma ochotę, ten niech zajrzy na mój drugi blog. Kogo temat gorszy, obrzydza, ten niech sobie da spokój. Proszę uprzejmie. 

Pozdrawiam serdecznie i daję znać, że do macierzyńskiego zostało mi raptem kilka dni, więc na pewno pojawi się tu kilka nowych i mam nadzieję - ciekawych przepisów zanim młody pojawi się na świecie. 

Do usłyszenia! :)

4 lutego 2014

Owsianka orkiszowa na mleku kokosowym z korzennym sosem z żurawin





Słowo "owsianka" potrafi wzbudzić skrajne emocje. To danie ma swoich zagorzałych wielbicieli, ale duża grupa osób kojarzy owsiankę jedynie z nieapetyczną papką i zdecydowanie odmawia jej zjedzenia. Tymczasem dobrze przygotowana owsianka to przyjemność dla podniebienia i bardzo dobry start dnia. Powoli uwalnia energię, syci na długo, zawiera wiele elementów potrzebnych dla zdrowia i zachowania wigoru w ciągu dnia. Jeśli zaczniecie dzień od porządnej porcji owsianki, to jest szansa, że w ciągu dnia nie sięgniecie po zbędne przekąski. 

Przepis na tę aromatyczną owsiankę znajdziecie w Miesięczniku Ludzi Wolnych "Libertas" - zapraszam do lektury całego lutowego numeru i pozdrawiam! 

A Wy jesteście z frakcji owsiankowej? :)

29 stycznia 2014

Luby gotuje. Kurczak pieczony z boczkiem i pomidorkami, kremowy szpinak, szybkie chrupiące ziemniaki.


Kolejna propozycja z tej serii, o której możecie poczytać we wpisie wprowadzającym




Luby poszalał ze śmietaną i chlusnęło mu się więcej, ale ja podam przepis oryginalny, więc nie dziwcie się, jeśli Wasz szpinak nie będzie pływał w takiej ilości białego płynu, jak u mnie na zdjęciu. 

Cały zestaw jest świetny, prosty do wykonania, a jego poszczególne składniki mogą być wykorzystywane w innych konfiguracjach - my powtarzaliśmy już tę metodę na ziemniaki przy okazji innego obiadu. 

Polecam gorąco, bo choć to dość tradycyjny zestaw (mięso, ziemniaki + warzywo, brakuje tylko kompotu, he, he!), to jednak nieco inny. Składniki na 4 porcje.

26 stycznia 2014

Frytki idealne


W piątek miałam ochotę na wycieczkę nad morze (Whitby, Scarborough) i po spacerze na obiad w stylu nadmorskiego bistro. Pogoda i chęć spania w sobotę po śniadaniu mnie pokonały. Więc pospałam w ciągu dnia 3 godziny (to musi być ciąża, mi się drzemki w ciągu dnia praktycznie nigdy nie zdarzają!), a po obudzeniu obiad ogarnęłam w domu. Poza kupnymi scampi (langustynkami w panierce), które nie były rewelacyjne (choć też nie straszne, co więcej dostępne w zamrażarkach każdego spożywczaka w UK), reszta domowych dodatków wynagrodziła brak wycieczki nad morze. Myślę, że było nawet lepiej niż w przeciętnym nadmorskim bistro! 



Dziś mam więc przepis na frytki idealne. Bardzo podobnie robiłam frytki pracując w profesjonalnej kuchni na początku mojej przygody z emigracją, ale potem metodę zmodyfikowałam wedle niektórych wskazówek Hestona Blumenthala. Ich zaletą jest to, że można przygotować je wcześniej (nawet do 3 dni) i tylko zarumienić przez kilka minut przed podaniem. To naprawdę są najlepsze frytki jakie jadłam. Dajcie proszę znać, jakie są Wasze sposoby na idealne frytki i czy znacie ten? 

21 stycznia 2014

Pączek i croissant w jednym. Doughsant.



Zostałam uświadomiona, że to jest prawdopodobnie popularny cronut, czyli ciastko zrobione z ciasta francuskiego smażonego jak pączki. Cronutów w życiu nie jadłam, a to co zrobiłam zostało nazwane w miesięczniku "Good Food" jako doughsant. Po przestudiowaniu przepisów doszłam jednak do wniosku, że nie we wszystkich przepisach na cronuty widziałam drożdże, a w tych moich pączko-croissantach są, więc to może jednak nie to samo?  Zwał jak zwał. Smaczne są, choć pierońsko tłuste!



Przepis, a raczej technika wykonania nie są takie same jak w gazecie. Moje podejrzenie padło na ciasto, które zostało tylko raz złożone, a potem rozwałkowane. Jak to miałoby mieć dużo warstw typowych dla ciasta francuskiego? Wałkowałam i składałam więc 3 razy. Stąd przepis ten jest nieco praco i czasochłonny, ale od święta można się pobawić. 

Co więcej przepis nie przewidywał wykorzystania resztek. Nie dziwię się trochę, bo skrawków tego typu ciasta nie można po prostu połączyć w kulę i rozwałkować na nowo - naruszy to totalnie jego strukturę. Dlatego ja, jak gospodarna pani domu (he, he!) usmażyłam też kawałki wycięte ze środka dużych ciastek. Oryginalny przepis miał też lukier i jadalne perełki - nie przepadam, więc obtoczyłam je tylko w drobnym, złocistym cukrze.  Ze zmian, to niechcący dałam o połowę mniej drożdży, ale o dziwo ciastka urosły. Podaję więc jak ja robiłam, a zainteresowanych oryginałem odsyłam na stronę Good Food.

Nadziać można je dowolnie - dżemem, kremem czekoladowym, ciastkarskim, czy jak ja - kupnym lemon curd (angielski krem cytrynowy). Zrobienie swojego kremu, podczas gdy samo robienie pączków psychicznie mnie męczyło (kolejny demon kulinarny, no i ja jestem bardziej z sekcji wytrawnej, niż słodkiej), po prostu mnie przerosło. W sklepach są dobrej jakości angielskie kremy cytrynowe bez margaryny, syropu glukozowego i ze świeżymi jajkami - trzeba tylko poszukać. 

10 stycznia 2014

Krewetki petarda (firecraker prawns). Słodko - ostre.






To danie (też w wersji z kurczakiem) poznałam w Wagamamie, tyle, że tam serwują je z ryżem. Ja miałam ochotę na makaron ryżowy, a z resztą składników improwizowałam zdając się  na mój smak i wspomnienie dania z baru, a także bazując na przepisach, które gościły głównie na amerykańskich blogach. Niestety wszystkie amerykańskie przepisy zawierały jakiś tajemniczy gotowy sos chilli, do którego nie mam dostępu. Zrobiłam więc swoją wersję i niewiele różniła się od tej, którą jadłam. 

Polecam wielbicielom mieszanki słodko - ostrych smaków. Jeśli szybko siekacie warzywa, to obiad będziecie mieć gotowy w ok. 20 minut, szczególnie jeśli użyjecie cienkiego makaronu ryżowego - wymaga on tylko ok. 3-4 minut moczenia we wrzątku.

6 stycznia 2014

Jajka na weekendowe śniadanie




Jest to jeden z moich absolutnie ulubionych zestawów na zimowe śniadanie. Pomijając fakt, że mam wilczy apetyt ostatnio, to muszę przyznać, że zawsze na zimny poranek chleb i jajka na ciepło to jest jedna z moich ukochanych opcji śniadaniowych. Raczej weekendowych, czy też w dni, kiedy nie spotykam się z postronnymi osobami - danie aromatyzowanie jest czosnkiem. Lubię je też za to, że jest idealne do wykorzystania starszego pieczywa.

4 stycznia 2014

Mam pytanie do Was


Przede wszystkim dziękuję Wam za to, że odwiedzaliście mój blog w 2013 roku, życzę Wam wszystkiego najlepszego w nowym roku, oby zdrowie i dobry humor Was nie opuszczały. Mam nadzieję, że mimo dużych zmian w życiu, które mnie czekają, nadal będę miała czas i ochotę publikować tu nowe przepisy, a Wy będziecie mieli ochotę tu nadal przychodzić. 

***

A teraz do rzeczy. Pod choinką znalazłam książkę kucharską, która wisiała na mojej liście życzeń od 5 lat, ale zawsze cena mnie przerażała i zdroworozsądkowo wybierałam inne pozycje - tańsze i zdecydowanie bardziej praktyczne. Mowa o "The Big Fat Duck Cookbook" autorstwa Hestona Blumenthala. 

I teraz pytanie do Was - czy jesteście zainteresowani recenzją? Przyznaję - to drożyzna (choć  teraz przeceniona o ok. 30% na Amazon), ale już Wam mogę powiedzieć, że to absolutne dzieło sztuki, a dla fanów Hestona i jego kuchni to nie lada gratka.

Jeśli będziecie zainteresowani to kolejne tomy G.R.R. Martina odłożę na początek urlopu macierzyńskiego, który rozpoczynam za parę tygodni, a za Hestona zabiorę się już, aby jak najszybciej przekazać moje wrażenia. Na polskojęzycznych stronach internetowych nie znalazłam ani jednej recenzji tej książki, więc może warto się tym zająć? 

Dajcie proszę znać.

Tymczasem pokazuję Wam jak wielka jest ta pozycja. Zdjęcia książki nie dałyby Wam odpowiedniej perspektywy, więc sfotografowałam ją na tle mojej osoby, a mała nie jestem, więc wyobraźcie sobie jak ogromna jest ta kniga (i ciężka - zabrakło mi skali na wadze kuchennej). 


Dziękuję i pozdrawiam serdecznie!