Doprawdy nie pomyślałabym kilka lat temu, że przeprowadzka na wieś będzie dla mnie takim szczęściem. Tyle, że to specyficzna wieś, bo w sercu parku narodowego
Yorkshire Dales National Park. O moich okolicach na pewno jeszcze napiszę, ale dziś pragnę pokazać Wam ciekawe miejsce, w które uwielbiamy jeździć, szczególnie jeśli towarzyszy nam wypakowany po brzegi koszyk piknikowy. Co może być lepszego od dobrego jedzenia i wina w doborowym towarzystwie i w pięknych okolicznościach przyrody?
Tym razem na piknik wybraliśmy się do zatoki Robin Hooda. Jest ona położona na wschodnim wybrzeżu, w sąsiednim parku narodowym,
North Yorkshire Moors National Park kilka mil na południe od bardzo popularnej nadmorskiej miejscowości Whitby, o której wspomnę później. Wątpliwe jest jakoby Robin Hood zapuścił się do zatoki, choć pewnie gdyby wiedział, jaka jest piękna, to by nie zwlekał ani chwili. Podobno w jednym ze swych starć Robin odebrał łupy piratom i przekazał je biednym ludziom z wioski, ale nie ma żadnego śladu potwierdzającego tę balladę.
Miasteczko położone nad zatoką, otoczone z wielu stron wrzosowiskami i torfowiskami było w przeszłości idealnym miejscem nielegalnego handlu. Ciemnym typom pomagały także labirynty uliczek, a podobno domy połączone są podziemnymi tunelami. Dziś uliczki te są urokliwe, a ceny nieruchomości (jeśli w ogóle wchodzą na market) sięgają zenitu.
W poniedziałek przywitało nas pochmurne niebo, słońce jedynie przebijało się momentami oświetlając monumentalne klify. Wdrapaliśmy się na skarpę porośniętą zielenią i stamtąd rozkoszowaliśmy się widokiem na zatokę. Towarzyszyło nam lekko piernikowe ciasto rabarbarowe, muffiny z fetą i suszonymi pomidorami i placki z cebulą, salami i koprem włoskim. Merlot, choć w małej butelce i nie z górnej półki cenowej nigdy nie smakował tak dobrze.
Dziś wyglądam trochę jak krasnal ogrodowy – twarz muskana morskim powietrzem nie odczuła w ogóle słońca, które raz po raz wychodziło zza chmur i ją spiekało. Tak więc policzki i nos mam wiec jak zdrowa wiejska dziewka. Albo wspomniany krasnal.
W drodze powrotnej zajrzeliśmy do naszego ulubionego Whitby. Jest to, obok Scarborough absolutne "must see", na wybrzeżu Yorkshire. Nie ma się co oszukiwać – to dość komercyjne miejsce i obok piaszczystej plaży, starego miasta, portu, przepięknych ruin opactwa św. Hildy i zabytkowego cmentarza, znajdziecie także watę na patyku, salony gier, czy całe dresiarskie rodziny ze złotymi łańcuchami na szyjach. A co najważniejsze z kulinarnego punktu widzenia – najsmaczniejszą rybę z frytkami, jaka dotychczas jedliśmy w Anglii. Wygrywa z nią jedynie fish & chips z Orkadów, którego mieliśmy okazje jeść w Kirkwall.
I właśnie na te rybę się skusiliśmy w drodze powrotnej, bo samo Whitby zwiedzamy dokładnie za każdym razem, kiedy odwiedza nas ktoś z daleka. Porcja okazała się być tak duża, że nie dałam rady zjeść, ale za to przekonałam się, ze rybitwy nie gardzą frytkami. Nawet z octem. Ryby nie dostały, bo zjadłam całą. Tym razem to był łupacz, ale i dorszem nie pogardzę. To dwa najpopularniejsze gatunki ryb używanych do tradycyjnego fish & chips, zanurzone w cieście i smażone do jego chrupkości. Do tego prawdziwe frytki smażone w hektolitrach oleju, sól i dużo octu. I człowiek wraca do domu po takim wypadzie i ani myśli lodówki otwierać. Ba! Nawet na nią spojrzeć.
My jedliśmy danie dość ordynarnie podane, choć nie do końca, bo nie było zawinięte w gazetę, ale jeśli macie nieco cierpliwości i chce Wam się stać w kolejce po wolny stolik, to zawsze możecie zawitać do
Magpie Cafe . To chyba najpopularniejsza jadłodajnia w mieście. Ceny nie zwalają z nóg, menu ciekawe. Zamawiając małą porcję pamiętajcie o tym, że to Yorkshire i tu się lubi dobrze zjeść, w związku z czym małe nie zawsze okazuje się małe i zawsze dobrze zostawić miejsce na deser.
Na deser zaś, tylko do
Bothams of Whitby. Tradycyjne wypieki z Yorkshire, serwowane z serem z doliny Wensleydale, w której mieszkam. Najprawdopodobniej jest to najstarszy nadal działający lokal tego typu w Wielkiej Brytanii.
Jak już zapełnicie brzuchy najpopularniejszym angielskim daniem i poprawicie tartą z Yorkshire, to polecam przejść się w górę starego miasta, 199 schodami do dominującego w widoku miasta opactwa. Jego ruiny jak i zabytkowy cmentarz są warte zobaczenia, a widok z góry na panoramę miasta i port niezapomniany. Podobno opactwo położone na tych przepięknych klifach zainspirowało Brama Stokera do napisania “Draculi”. Nie zapomnieli o tym lokalni handlowcy,dlatego też w niektórych sklepach można zaopatrzyć się w gadżety rodem z horroru, czy nabyć odpowiednie wdzianko na festiwal gotów.
Whitby nierozerwalnie kojarzy się też z kapitanem Cookiem, którego pomnik wznosi się nad miastem; zwiedzić można także jego muzeum. Biedaczek jest regularnie brudzony przez liczne ptactwo…
O Whitby i okolicach można by pisać i pisać. I pewnie pominęłam masę rzeczy - trasy widokowe, zabytkowe kościoły, najpewniej jakieś muzea, czy wycieczki w morze łajbą. To wszystko już widzieliśmy, tym razem postawiliśmy na totalny relaks, brak pośpiechu i małe obżarstwo. Dzień minął bardzo odprężająco, a powrót do domu był nieunikniony, choć wcale nie bolesny. Wszak tylko przeskoczyliśmy z jednego pięknego miejsca do drugiego…