24 lutego 2011

Nie rzucim kapusty...



Kiedy parę tygodni temu dostałam maila z zaproszeniem do konkursu na najlepsze danie z kapusty, pomyślałam: strata czasu. Nagroda kusiła, bo autor najbardziej popularnego dania dostanie gotówkę do wydania w wybranej przez siebie restauracji w UK/USA, ale ja niekoniecznie miałam ochotę na gotowanie dania z kapusty.

Olśnienie przyszło w zeszłym tygodniu, gdy dorwałam w Tesco polską kapustę kiszoną i doznałam tego nieodpartego uczucia, że muszę ją jak najszybciej zjeść. A że i przyszła ochota na barszcz, w lodówce stał kiszony sok z warzyw, który idealnie nadaje się do zakwaszenia czystego barszczu, to w weekend wzięłam się energicznie za gotowanie.

Wyszły mi bardzo smaczne drożdżowe pierogi, paczuszki, paszteciki - zwał, jak zwał. Niby z drożdżowego ciasta, ale o konsystencji lekko kruchej. Widząc inne przepisy, które startują w konkursie, uznałam, że te kapuśniaczki na ich tle nie wypadają blado, wiec postanowiłam wziąć w nim udział. Poza tym, kto jak kto, ale Polka potrafi ugotować smaczne danie z kapusty, prawda?

Jeśli macie ochotę zagłosować na ten (na stronie jako cabbage & mushrooms pasties) lub inny przepis, możecie to zrobić TUTAJ.




Drożdżowe pierogi z kapustą i grzybami


10-15 sztuk

Na ciasto:

250g mąki pszennej chlebowej
150g mąki żytniej (miałam typ 720)
7g drożdży instant
ok. 250ml letniego mleka (trzeba regulować ilość, w zależności od mąki)
1 jajko
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cukru
1 łyżka stopionego masła


Na farsz:


ok. 300g kapusty kiszonej, odciśniętej z soku, poszatkowanej z grubsza
1/2 małej główki białej kapusty, poszatkowanej
garść suszonych grzybów, namoczonych, odciśniętych i poszatkowanych
1 cebula, obrana i pokrojona w kostkę
duży ząbek czosnku, obrany i posiekany
2 łyżki oleju roślinnego
1 łyżka masła
2 łyżki koncentratu pomidorowego
sól
świeżo zmielony czarny pieprz
odrobina soku z cytryny
szczypta cukru
2 liście laurowe
kilka kulek ziela angielskiego


Do wykończenia pierogów:


1 rozbełtane jajko
kilka łyżeczek czarnuszki
kilka łyżeczek ziaren kopru włoskiego


Najpierw przygotowałam farsz: obie kapusty ugotowałam z liściem laurowym, zielem angielskim i sola, odcedziłam i połączyłam w garnku.

Na maśle z olejem przesmażyłam cebulę z grzybami, aż cebula była miękka, na ostatnią minutę dodałam czosnek. Następnie wszystko dodałam do kapusty wraz z koncentratem pomidorowym i dokładnie wymieszałam. Doprawiłam solą, pieprzem, odrobiną cukru i soku z cytryny.

Farsz przygotowałam dzień wcześniej i odgrzewałam go 2-3 razy, aby nadmiar wilgoci wyparował, a smak nabrał głębi.

Ciasto przygotowała mi w zasadzie maszyna do chleba - wszystkie składniki umieściłam w niej i nastawiłam program na wyrabianie ciasta z wyrastaniem. W przypadku ręcznego wyrabiania ciasta, należy połączyć jajka z mlekiem i masłem, do mąki dodać suche składniki, potem mokre i wyrobić, aż ciasto będzie jednolite, gładkie i elastyczne. Kulę ciasta umieścić w misce, przykryć i odstawić w ciepłe miejsce, do podwojenia objętości.

Wyrośnięte ciasto odgazowałam (walnęłam energicznie pięścią, aby pozbyć się nadmiaru gazów), podzieliłam na dwie części i każdą rozwałkowałam na stolnicy oprószonej delikatnie mąką, na grubość ok. 2mm.

Z ciasta powycinałam kwadraty o boku ok. 15 cm i na połowie każdego układałam farsz, z zachowaniem brzegów ciasta, tak aby można było je skleić. Brzegi ciasta posmarowałam delikatnie wodą. Drugą połowę ciasta bez farszu nakładałam na tę z farszem i dociskałam brzegi. Aby uzyskać wzorek na brzegach użyłam nożna, którego czubek dociskałam do ciasta.

Pierogi ułożyłam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, przykryłam ściereczką i odstawiłam na ok. półtorej godziny, aby ciasto odpoczęło i lekko napuchło - pierogi nie rosną prawie wcale.

Piekarnik nagrzałam do 180 stopni C. Pierogi posmarowałam rozbełtanym jajkiem i posypałam połowę z nich czarnuszką, a połowę koprem włoskim. Piekłam ok. 20-25 minut, aż były zarumienione. Studziłam na kratce.

Jedliśmy zapijając domowym barszczem, smaczne są na ciepło i na zimno. Nadają się do odgrzewania w mikrofalówce.

W wersji dla zatwardziałych mięsożerców, można do farszu dodać nieco wędzonego boczku, pokrojonego w kostkę i przesmażonego. Dodam tylko, że mój mięsożerca cieszył się niezmiernie z takiego wege obiadu.

21 lutego 2011

Po indyjsku, ale chudziej



Mam słabość do kuchni indyjskiej. Jako, że źle reaguje na dania na wynos albo z barów, w których dotychczas jadłam, w zasadzie tylko w domu mam okazję jeść indyjskie specjały. Bazuję na mojej biblii indyjskiego gotowania "The Food of India. A journey for food lovers", jak dotąd bez wyjątku wszystkie dania ugotowane wg przepisów z tej książki okazały się bardzo smaczne. Zwykle jednak redukuję ilość tłuszczu i czasem ilość chilli w przepisach.

Ostatnio w końcu zaopatrzyłam się w mąkę z ciecierzycy, więc postanowiłam przygotować moje ulubione cebulowe placuszki, którymi niestety potrafiło mi się odbijać po dwa dni, kiedy kupowałam je w tradycyjnej formie, czyli smażone na głębokim tłuszczu. Nie wiem, czy to wina nieświeżego tłuszczu, tajemniczych dodatków, czy mojego wrażliwego żołądka. W każdym razie postanowiłam nie rezygnować z tej pysznej przekąski i przekopałam internet w poszukiwaniu alternatywnego przepisu. I znalazłam ten film.

Placuszki okazały się być aromatyczne, smaczne, dom nie pachniał olejem, jak przy smażeniu, za to od zapachu przypraw aż kręciło w nosie. Przy okazji wyrzuty sumienia nieco uciszone - oto nisko tłuszczowa wersja tego indyjskiego przysmaku.



Cebulowe placuszki (indyjskie bhaji)


6-8 sztuk


500g białej cebuli, obranej i pokrojonej w plasterki
4 łyżki oleju roślinnego
pół łyżeczki sproszkowanej chilli
pół łyżeczki kurkumy
pół łyżeczki mielonego imbiru
łyżeczka mielonej kolendry
łyżeczka mielonego kuminu
pół łyżeczki soli
100g mąki z ciecierzycy
ok. 50ml wody
łyżka koncentratu pomidorowego

Piekarnik nagrzałam do 180 stopni C i przygotowałam dużą blaszkę wyłożoną papierem do pieczenia i lekko skropiłam ją łyżką oleju.

Na dwóch łyżkach oleju usmażyłam cebulę ze szczyptą soli, na małym ogniu. Cebula ma być miękka, ale nie brązowa. Następnie dodałam chilli, kurkumę, imbir, pół łyżeczki kuminu, pół łyżeczki kolendry i smażyłam mieszając przez kolejną minutę. Ściągnęłam z ognia i przygotowałam mąkę.

Pozostałą kolendrę, kumin i sól wymieszałam z mąką i dodałam do nich cebulę. Dokładnie wymieszałam, aby cebula pokryła się mąką.

Koncentrat pomidorowy wymieszałam z wodą i dodałam do mieszanki cebulowej. Wymieszałam porządnie, aby cała masa była dość wilgotna, ale zbita.

Łyżką nałożyłam 6 porcji na blaszkę, wstawiłam do pieca na 10 minut. Po tym czasie skropiłam wierzch pozostałą łyżką oleju i piekłam kolejne 10 minut.

Po upieczeniu przełożyłam na papierowy kuchenny ręcznik, aby pozbyć się nadmiaru tłuszczu. Serwowałam od razu.

19 lutego 2011

Toast za rychłe nadejście wiosny



Od zeszłego tygodnia przebiśniegi w ogórku oraz nieśmiało kiełkujące kwiaty cebulowe dawały mi nadzieję na poprawę pogody, nie mówię, że na rychłe przyjście wiosny, ale przynajmniej na to, że nie zobaczę już śniegu tej zimy.

Przygotowania do wiosny zaczęłam m.in. nastawieniem soku z kiszonych warzyw, który jest niesamowitym źródłem witamin i wzmacnia odporność. Kiszenie warzyw to jeden ze sposobów na zatrzymanie w nich cennych składników mineralnych, a sok z nich jest także niezwykle zdrowy.

O dobrych właściwościach kiszonek można by pisać, nikomu z Europy Środkowej czy Wschodniej nie muszę chyba tłumaczyć ich zalet, dla nas obecność kiszonych produktów w diecie jest czymś naturalnym. Gdy parę lat temu cierpiałam na anemię, to właśnie sok z kiszonych buraków maminej produkcji postawił mnie z powrotem na nogi. I w dodatku świetnie smakował i dobrze schłodzony rewelacyjnie gasił pragnienie.

Jak dotąd kisiłam więc buraki z czosnkiem i odrobiną imbiru, ale kiedy kilka tygodni temu zobaczyłam ten przepis, zdecydowałam, że tym razem pomieszam różne warzywa.

Efekt bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i musiałam mocno ze sobą walczyć, aby picie soku rozłożyć na kilkudniową kurację witaminową, zamiast wypić go w całości tego samego dnia. Po pierwszej zlewce nastawiłam drugą, z tych samych warzyw, dam znać za parę dni, czy wyszła smaczna.

A powiew wiosny? Cóż, nie przyszedł. Za oknem dziś śnieg, który w dodatku topi się powoli, więc zimno, szaro i mokro. Na dokładkę TV nie działa, więc nici z mojego sobotniego rytuału (programu Saturday Kitchen), a pan z działu obsługi klienta powiedział, że to z powodu cyt. ekstremalnych warunków pogodowych.

To chociaż sobie wypiję sok.




Sok z kiszonych warzyw


ok. 1.2l

5 średnich buraków, obranych i pokrojonych w plasterki
pół dużego selera, obranego i pokrojonego w plasterki
ćwiartka średniej białej kapusty, poszatkowanej
4 ząbki czosnku, obrane i lekko rozgniecione
ok. 2.5 cm kawałek imbiru, obranego i przekrojonego na pół
2 płaskie łyżeczki soli
ok. 1.2l letniej przegotowanej wody

Wszystkie świeże składniki ułożyłam warstwowo w szklanym słoju i karafce (gdybym miała wystarczająco duże naczynie, robiłabym w jednym), lekko ubiłam je za pomocą drewnianej łyżki, aby szczególnie kapusta nieco się ugniotła i zaczęła puszczać sok. Następnie zalałam posoloną wodą. Warzywa muszą być w całości przykryte, dostęp powietrza do kawałków warzyw może spowodować pojawienie się pleśni.

Przykryłam kawałeczkiem papierowego ręcznika kuchennego, zabezpieczyłam gumką recepturką i odstawiłam w ciemne, ciepłe miejsce, na 4 dni.

Po 4 dniach na górze powstała szara piana, usunęłam więc ja i zlałam płyn do dzbanka. Warzywa zalałam kolejną porcją osolonej, letniej wody, przykryłam i odstawiłam. Na razie kiszą się 4 dzień i ładnie pachną, ale jako, że to druga zlewka, to poczekam jeszcze 2 dni i wtedy spróbuję. Jeśli zachowają się tak, jak same buraki, to i druga zlewka powinna być smaczna. Pierwsza zlewka jest dość intensywna.

Sok przechowuję w lodówce i piję na zimno. Można go rozcieńczyć wodą, jeśli smak jest dla Was zbyt mocny. Można go dodać do ugotowanego barszczu, byle nie zagotować, bo wtedy mętnieje.

Jeśli macie ochotę możecie dodać do kiszenia więcej przypraw: kulki pieprzu, liść laurowy, ziele angielskie, liście chrzanu, baldachy kopru, czy świeży chrzan. Nie dość, że urozmaicą smak soku, to niektóre z nich mają działanie grzybobójcze, więc zatrzymują powstawanie pleśni.

Na zdrowie!

17 lutego 2011

Instrukcja obsługi mini studia fotograficznego. Z okazji Dnia Kota.



Dla mnie dom bez kota nie jest szczęśliwym domem. A dziś jest ich święto. Postanowiłam więc przybliżyć chwile fotografowania potraw na mój blog, w których pomagają mi często koty. Jako, że Północne Yorkshire nie rozpieszcza mnie przez większość roku pięknym dziennym światłem, to musiałam kupić małe studio do fotografowania, aby zapewnić regularność wpisów. A tak się je obsługuje:

1. Przygotuj płaską, dużą powierzchnię na rozłożenie studia i odpowiednie ustawienie lamp. Może być podłoga, jeśli nie masz odpowiednio dużego stołu lub wystarczająco długiego przedłużacza.
2. Rozłóż studio, a następnie ustaw lampy.
3. Idź do kuchni nałożyć gulasz do miski.
4. Odłóż gulasz na chwilę, bo za mocno paruje, wróć do studia, aby załączyć lampy i sprawdzić, czy są dobrze ustawione.
5. Wygoń Bukę ze studia.
6. Wyciągnij tło ze studia, wróć do kuchni po rolkę do zbierania włosów z ubrań.
7. Wyczyść dokładnie białe tło z długich trójkolorowych włosów.
8. Wróć założyć tło.
9. Wygoń Mimi ze studia.
10. Załóż tło.
11. Wróć po gulasz.
12. Wróć z gulaszem do studia.
13. Popraw studio, o które ocierała się Mimi, w wyniku czego ściany studia się rozjechały.
14. Odgoń Bukę od gulaszu.
15. Wstaw gulasz do studia.
16. Odgoń Bukę od siebie, bo wchodzi w kadr.
17. Odgoń Mimi od lampy, bo ją zasłania.
18. Postaw przewróconą lampę.
19. Wyłącz i włącz lampę, aby sprawdzić czy działa.
20. Ponieważ halogen jest zepsuty, ustaw działająca lampę, aby oświetlała dobrze gulasz.
21. Zrób zdjęcie.
22. Gulasz przełóż z powrotem do garnka i odgrzej sobie na obiad, bo już zdążył zupełnie wystygnąć.
23. Zjedz w towarzystwie zdziwionych kotów, z których jeden znowu siedzi w studio, a drugi próbuje się doń wcisnąć.


14 lutego 2011

Antywalentynki. Pierwsza rocznica. I pomidorowa.

Dziś zastanawiam się, czy publikując pierwszy post rok temu nie działałam podświadomie, unikając tematu Walentynek, które nie są moim świętem. Nie to, że nie jestem zakochana, po prostu uważam, że miłe gesty liczą się cały rok, a nie od święta. Takie same poglądy mam na jedzenie - staram się, aby przez cały rok gościły u nas smaczne potrawy, niezależnie czy gotuję z okazji jakiegoś święta, czy tylko obiad w środku tygodnia. I mam nadzieję, że przez ostatni rok udało mi się to Wam pokazać.

Rok temu jeszcze się wahałam, dziś z perspektywy roku myślę, że warto mieć swoje miejsce w sieci. Nie ukrywam, że każdy nowy fan, każdy komentarz, odwiedziny na blogu, mail z konstruktywną krytyką, czy z podziękowaniami za to, że mój blog jest odskocznią od codziennych problemów cieszą mnie ogromnie. Cieszą nowe znajomości, te mailowe, ale także te które zacieśniły się dzięki blogowaniu i przełożyły na znajomość w realnym życiu. Cieszą prezenty od innych blogerek czy czytelników, cieszy mnie możliwość obdarowywania innych. Cieszy mnie blogowanie samo w sobie. Tworzenie tego bloga, jeśli trafiałby w próżnię nie przyniosłoby radości. Za to wszystko wszystkim Wam i każdemu z osobna serdecznie dziękuję. I zapraszam na gorącą zupę.

Zaczęłam od zupy pomidorowej, którą uwielbiam, także dlatego, że można ugotować dziesiątki jej różnych wersji. I czymże miałabym Was dziś ugościć w tym rocznicowym wpisie jeśli nie pomidorówką? Aromatyczną, pikantną, z orientalną nutą, idealną na zimę.




Pikantna zupa pomidorowa z mlekiem kokosowym

4 porcje

2 szalotki, obrane i drobno pokrojone
2 łyżki oleju z orzechów ziemnych
4 ząbki czosnku, obrane, drobno posiekane
ok. 2.5cm kawałek świeżego imbiru, obranego i drobno posiekanego
1 czerwona chilli, pozbawiona pestek (lub z pestkami jeśli chcecie bardzo ostrą zupę) i drobno posiekana
1/4 łyżeczki kurkumy
1/4 łyżeczki mielonego cynamonu
1/4 łyżeczki mielonego kuminu
1/2 łyżeczki mielonej kolendry
1/2 łyżeczki garam masali
2x400ml puszki krojonych pomidorów
ok. 800ml bulionu warzywnego
ok. 150ml mleka kokosowego
sól


Na oleju przesmażyłam szalotki, aż były zeszklone. Dodałam czosnek, chilli i imbir i smażyłam minutę. Następnie dodałam wszystkie przyprawy, oprócz soli i smażyłam ok. pół minuty. Dorzuciłam pomidory, dolałam bulion, przykryłam i zagotowałam.

Po ok. 15 minutach zdjęłam z ognia i zmiksowałam ręcznym mikserem, aż zupa była gładka. Doprawiłam solą. 3/4 mleka kokosowego wymieszałam w kubku z gorącą zupą i wlałam do garnka.

Rozlałam zupę do miseczek i dodałam resztę mleka kokosowego na górę. Idealnie pasuje świeża kolendra do posypania, ale w lokalnych delikatesach akurat jej zabrakło. Jeśli chcę aby zupa była bardziej sycąca, serwuję ją z ryżem basmati lub chińskimi nudlami jajecznymi. Czasem po prostu piję ją z kubka zagryzając chlebem naan.

9 lutego 2011

Cztery miesiące bez risotto? Niemożliwe.




Też nie możecie się oprzeć wrażeniu, że dawno tu nie było risotto? Sprawdziłam - ostatnio we wrześniu, dacie wiarę? Oczywiście na blogu, nie w naszej kuchni. Po prostu opuściłam się z dokumentacją tego dania, ale mam dobrą wymówkę. Kiedy czeka gorące w miseczce, trudno mi się skupić na fotografowaniu.

Risotto-maniakom takim jak ja, a jeszcze bardziej tym, którzy dopiero zaczynają przygodę z tym daniem polecam dzisiejsze. Łączy w sobie klasyczne smaki, wydaje mi się być jednym z prostszych do wykonania, dla mnie to świetne zimowe risotto, gdy do sezonu na świeże szparagi, groszek czy cukinie zostało jeszcze trochę czasu.

Przepis zaimprowizowany przeze mnie, jeśli macie ochotę część łososia można dodać do gorącego ryżu przed podaniem i wymieszać. Ja wolę nieugotowane kawałki wędzonej ryby na wierzchu. Zapraszam i życzę smacznego!



Risotto z porem i wędzonym łososiem

2 duże porcje

ok. 25 g masła
1 por, część biała i jasnozielona, pokrojony na półplasterki
ok. 200g ryżu arborio (lub innego do risotto np. carnaroli)
ok. 150 ml wytrawnego białego wina
skórka otarta i sok wyciśnięty z połowy cytryny
ok. 1l bulionu warzywnego
ok. 250g wędzonego łososia, pokrojonego w paseczki
kilka łyżek posiekanego koperku
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

Bulion tradycyjnie ma być gorący, więc trzymałam go ciągle na małym ogniu.

Na połowie masła usmażyłam pora, aż był zeszklony. Następnie dodałam ryż i wymieszałam dokładnie, aby pokrył się tłuszczem. Smażyłam do momentu, aż zaczął robić się przeźroczysty i dodałam wino sok i skórkę z cytryny. Mieszając cały czas i gdy wino wyparowało dodałam chochelkę bulionu.

Ciągle mieszając, dodawałam kolejne chochelki bulionu, jedna po jednej, czekając, aż każda zostanie wchłonięta przez ryż, przed dodaniem następnej. Trwało to ok. 15 minut. Ryż ma być al dente, stawiać lekki opór zębom, a skrobia wydobyta z niego dzięki takiemu gotowaniu ma zagęścić całe danie.

Odstawiłam z ognia, doprawiłam pieprzem (soli nie potrzebowałam, bo bulion był wystarczająco słony), dodałam resztę masła, wymieszałam i odstawiłam na minutę.

Serwowałam z kawałkami łososia i koperkiem na wierzchu.

6 lutego 2011

Pączków nie ma i nie będzie!



Przynajmniej w tym roku. Wiem, wiem, jest karnawał i królują te wszystkie pączki, faworki i inne słodkości. Ale ja ich nie czuję. Jeść, owszem, zjem, bo bardzo je lubię, ale póki co nic nie zmusiło nie do stania nad garem gorącego tłuszczu i smażenia ich. Tak więc za pączki nikt mnie nie pocałuje w rączki, ale może za tę przekąskę?

Wykonanie jej zajmuje kilka minut, ładnie wygląda, jeszcze lepiej smakuje. Można ją podać jako wstępniak przed daniem głównym, a można po prostu podać wśród innych małych przekąsek. Sprawdziła się u mnie na imprezach, podana na talerzu w obecności noża i widelca, ale także jako tzw. fingerfood.

Pierwszy raz ten przepis widziałam w "Good Food" lata temu, potem pojawiał się jeszcze w kilku książkach i czasopismach.



Roladki z gruszki, suszonej szynki i rukoli

8 sztuk

2 duże gruszki,pozbawione gniazd nasiennych i pokrojone wzdłuż na ćwiartki
sok z połowy cytryny
2 garści rukoli
8 plastrów suszonej szynki, parmeńskiej lub tego typu
ok. 4 łyżki obierków parmezanu lub grana padano (zrobionych obieraczką do warzyw)
świeżo zmielony czarny pieprz
syrop balsamiczny (opcjonalnie)

Na każdym plastrze szynki ułożyłam nieco rukoli, ok. pół łyżki sera, na to po kawałku gruszki skropionej sokiem z cytryny, zmieliłam trochę pieprzu i zawinęłam w roladki. Można każdą roladę przekłuć wykałaczką.

Dobrze smakują skropione syropem balsamicznym, ale on nie jest konieczny.