23 czerwca 2013

Hebrydy Zewnętrzne - wyspy kontrastów.

  
Luskentyre - w ten dzień było "tłoczno" wg miejscowej pani
 
Dla nas - pogańskich dusz, miłośników historii, natury i ludzi raczej stroniących od komercji, tłumów i McDonaldsów to był z pewnością najlepszy urlop od lat. Wyspy te były na naszej liście od momentu, gdy siedem lat temu zwiedziliśmy jedną wyspę archipelagu Hebrydów Wewnętrznych - wyspę Skye. Wtedy wydawało się nam, że Skye jest dzika, nieokiełznana i piękna. Nadal uważamy, że jest piękna (w tym roku dwa razy przez nią przejechaliśmy), ale po tym, co zobaczyliśmy na Harris, Lewis i Great Bernera uważamy, że Skye to sielanka z obrazka, a prawdziwa dzikość leży na północny zachód od niej. To samo możemy powiedzieć o Orkadach, które zjechaliśmy (przepłynęliśmy) kilka lat temu - piękne, ale nie tak dzikie, jak się nam wtedy wydawało. Poza tym to Hebrydy Zewnętrzne, a głównie Harris i Lewis to wyspy niesamowitych kontrastów i krajobraz zmienia się tu nawet co kilkanaście mil.



Wioska Rhenigidale i jej okolice

























Gdyby ktoś miał wątpliwości, to archipelag należy do Szkocji, choć nie zawsze tak było i pieczę nad nim sprawowały też kraje skandynawskie, ale było to dawno i już nieprawda. Z dawnych czasów natomiast zachował się język gaelicki i jeśli w innych częściach Szkocji widzieliśmy go na znakach, tablicach informacyjnych, gazetach i TV, to na Hebrydach Zewnętrznych słyszeliśmy go także na ulicy. Nazw niektórych miejsc nie jestem w stanie powtórzyć do dziś. W nich nie króluje angielski, choć oficjalnie jest językiem urzędowym i wszyscy nim mówią.

Na górze - plaża w Hushinish, na dole z lewej szkoła podstawowa, z prawej wypłosz.

Na główne wyspy archipelagu Lewis i Harris (w zasadzie to jeden kawałek lądu, ale podzielony administracyjnie) dostaliśmy się promem z wyspy Skye, na którą szczęśliwie można przejechać mostem z lądu szkockiego (ale prom też tam pływa), a potem z miejscowości Uig (przepięknie położona!) popłynęliśmy do Tarbert. Pierwsze wrażenie wysp oglądanych z promu? Że są gołe. Tj. skaliste i bezdrzewne. Drugie wrażenie, jak jechaliśmy nad zatokę Seaforth (na granicy północnej części, czyli wyspy Lewis, a południowej - Harris), nad którą mieliśmy zarezerwowany domek - to samo: Harris jest goła. Skalista, bezdrzewna, poprzecinana zatokami i jeziorami i fragmentami ziemi porośniętej dość ubogą trawą. Nasze pierwsze skojarzenie - księżycowa. Potem dowiedzieliśmy się, że to jest ta sama skała, która występuje na księżycu. Droga do domku ciągnęła się zakrętami, spadami i górkami, pod które trzeba było się "wspinać" samochodem, a także często hamować (przez co nasz 4x4 palił jak smok!), bo owce czują się tam jak u siebie i jeśli uznają, że na poboczu rośnie lepsza trawa, to będą stać na drodze, albo przez nią przechodzić i to raczej niespiesznie.

Główne drogi łączące północ z południem są wąski, kręte, ale za to są dwa pasy ruchu, po jednym dla każdego kierunku, natomiast znakomita część innych dróg prowadzących skądinąd do ciekawych miejsc jest bardzo wąska i z miejscami do mijania się samochodów, tzw. passing place. Stąd może odległości do pokonania nie są wielkie, ale jechać się nie da szybko. Zresztą widoki są tak piękne, że szkoda byłoby coś przegapić podczas szybkiej jazdy. Nie zanotowaliśmy więc w ogóle obecności policji, a gdy jednego dnia na totalnym zadupiu luby musiał w deszczu (jedyny dzień, w który padało w ciągu ponad tygodnia), to w ciągu dwudziestu paru minut minęły nas cztery, a może pięć samochodów i każdy kierowca się zatrzymywał i oferował pomoc.

On the road again!

Są fragmenty Harris, które wyglądają tak, jakby jakiś olbrzym przeszedł przez nie ciskając głazami, a te zatrzymały się na stokach i tak od tysięcy lat sobie leżą. Stąd też nieregularne zagęszczenie wysp, jeśli chodzi o domy - teren nie pozwala na gęstą, regularną zabudowę. Są inne jej części, które wyglądają jak karaibskie plaże z białym, miałkim piaskiem. Na plaży Luskentyre w upalną niedzielę był tłum, jak stwierdziła jedna miejscowa Pani (większość lokalnych chętnie rozmawia z turystami) - czyli kilkanaście osób. W tygodniu w pochmurny dzień spotkaliśmy na niej dwie osoby. I tak było wszędzie, choć byliśmy tam w czerwcu, w którym notuje się już duży ruch na wyspach i ledwo udało się nam zarezerwować ciekawy nocleg i promy 8 tygodni przed wyjazdem. Nieco większy ruch dało się zanotować w miejscach z archeologicznymi ciekawostkami. Ale nigdy nigdzie nie było tłoczno czy głośno.


Butt of Lewis

 Góry na Hebrydach nie są wysokie, ale wyglądają dość monumentalnie, w pochmurny dzień przywołując skojarzenia z tolkienowskim Mordorem. Im wyżej na północ w kierunku krańca Lewis tym bardziej zielono i płasko, ale niech Was to nie zmyli - Butt of Lewis, czyli jej północny kraniec to potężne klify przepięknie żłobione przez wodę na przestrzeni wielu, wielu lat. Mieliśmy dużo szczęścia - podczas, gdy my spacerowaliśmy wzdłuż klifów, na dole między skałami pływała foka. Tego samego dnia widzieliśmy delfina nieopodal plaży położonej kilka kilometrów na południe (okolice Bridge to Nowhere).

Pionek szachowy w Uig (oryginały są w British Museum), potem Harris: jeziora, droga do obserwatorium orłów, kawałek wybrzeża nieopodal Scarista

Południowo - zachodnia część Lewis, zwana Uig to z kolei rejon wyglądający jak kraina żyzności - najbardziej zielona, nieco zalesiona i najmniej skalista część wyspy. Tam też jest najwięcej urodzajnych pastwisk i w związku z tym na przestrzeni lat część ludzi (crofters- to temat na osobny tekst) została stamtąd wysiedlona do bardziej skalistych części wyspy, aby zwiększyć ilość pastwisk, co z kolei często zmuszało ich do emigracji (głównie do Kanady i Stanów Zjednoczonych) - życie na wschodnim wybrzeżu między skałami było trudniejsze. Brak drzew i bardzo wysoki koszt sprowadzania węgla spowodował, że ludzie znaleźli inny sposób na ogrzewanie domów - w kominkach i piecach do dziś pali się torfem, którego na wyspach jest mnóstwo. Kawałki torfu wycięte i pozostawione na polach, aby wyschły, a potem zbierane i układane w stosy przed domami to dość popularny widok.

Uwaga! W niedziele nic nie kupicie, nie zatankujecie i prawdopodobnie niczego nie zjecie na mieście (pracują tylko dwa bary na całej Lewis i Harris!). Przez wieki należący głównie do Church of Scotland mieszkańcy wysp byli tak religijni, że dzień święty święcili. Koniec i kropka. Zostało im to do dziś. Ma to swój urok, ale w niedzielę mało nie padliśmy z głodu, o tym napiszę w tekście poświęconym kulinariom.


Od góry: Gearrannan, Callanish Stones, Doune Broch

Miejsca przez nas odwiedzone i warte uwagi:

Callanish Stones - neolityczne megality starsze niż osławione Stonehenge. Centrum dla gości, wystawa Story of the Stones, informacje, sklepik, kafejka. Wstęp nieodpłatny.

Wioska Gearrannan - położona nad Atlantykiem, tradycyjne domy z kamienia (jeden otwarty dla turystów i zachowany w starym stylu), małe muzeum, kafejka, możliwość wynajęcia domków. Wstęp płatny (groszowe sprawy!). 

Doune Broch - jeden z najlepiej zachowanych tego typu budynków z epoki żelaza w Szkocji. Plus mały budynek dla gości ze sklepikiem, informacjami o obiekcie, małą wystawą, sympatyczny panem (napływowym, na Hebrydach od 6 lat), który mówi angielszczyzną jak z Eton, a sam nie rozumie swoich dzieci, które uczą się w szkole w gaelic. Wstęp nieodpłatny. 

Bostah - dom z epoki żelaza położony przepięknie nieopodal plaży i starego cmentarza. Wstęp dla dorosłych (powyżej 16 roku życia) jest dobrowolnie płatny, sugerowana cena to 3 funty. W środku urocza pani pilnuje ognia i opowiada historię tego miejsca. Bardzo chętnie i wyczerpująco odpowiada na pytania i jest otwarta na dyskusje. 

Lewe górne: jeden z projektów na wystawie w Drinishader, reszta: odjechany sklepik z tweedem w Stornoway

Harris Tweed -  sztandarowy wyrób wyspy Harris, jeden z lepszych tweedów wyrabianych przez małych producentów metodą tradycyjną. Przez proces tworzenia tweedu, historię, po możliwość kupienia wielu produktów z tweedu przeprowadzi Was większość sklepów z tymi artykułami na wyspach, ale ciekawe miejsce dla turystów to najlepiej chyba zaopatrzony sklep (obok tego w Tarbert nieopodal przystani dla promów) połączony z małą wystawą (wstęp nieodpłatny, ale jest puszka na datki) na południu Harris (wioska Drinishader; znaki "Harris Tweed and Knitwear" przy drodze na południe od Tarbert, skręt w lewo). Wyroby z tweedu można kupić w wielu sklepach i te najbardziej eleganckie są w stolicy czyli Stornoway, ale są też to najbardziej nudne i drogie. Jeśli chcecie jednak wejść do pracowni tweedu i poczuć się jak sto lat temu, porozmawiać z panem, który jest bardzo rozmowny i nadpobudliwy ruchowo (za to niezwykle sympatyczny), to w Stornoway też jest taki adres (sklepik jest schowany jakby w podwórku przy jednej z głównych ulic Cromwell Street/Bayhead, poznać go można po stoliczku z przywiązanymi do niego belami tweedu).

Kościół św. Klemensa - pięknie położony, średniowieczna architektura plus zbiór niezwykłych kilku płyt nagrobnych będących przykładem sztuki średniowiecznej najwyższych lotów. W środku tablice informacyjne, na zewnątrz stary cmentarz, zamykać furtkę, bo owce się pchają. Gdyby kościół był zamknięty, to klucze można odebrać z pobliskiego hotelu. Wstęp nieodpłatny.

Wyspy są rajem dla osób zainteresowanych ptactwem. Ciekawych gatunków jest to cała masa (maskonury czy ostrygojady to najbardziej sztandarowe), większość z nich można zaobserwować w okolicach klifów czy wody, a na północy Harris mieści się obserwatorium orłów, do którego wiedzie ciekawa trasa dla piechurów. Wyprawy łodziami w morze, które organizuje kilka firm gwarantują też możliwość obserwacji fok, delfinów, czy rekinów olbrzymich (długoszparów).

Plaże warte uwagi to Luskentyre, Garry Beach, Traigh Mhor - Tolsta, Uig Sands, Scarista, Hushinish. Wszystkie plaże są niezwykle czyste, przypływy są duże i regularne, warto o tym pamiętać. Woda jest krystalicznie czysta, wprawdzie dość zimna (13 stopni) latem, ale zimą jej temperatura nie spada poniżej 9 stopni C, co sprzyja surfowaniu w piance przez cały rok.

Na Hebrydach Zewnętrznych byliśmy w drugim tygodniu czerwca i ściemniało się tam na ok. 2.5 godziny na dobę. W noc przesilenia letniego, gdy pogoda jest ładna, a niebo bezchmurne właściwie nie robi się zupełnie ciemno przez całą dobę. Zimą mają tam tylko 5 godzin światła dziennego, ale gdy nadpłyną ciężkie chmury, to właściwie przez większość dnia panuje półmrok. Za to można tam obserwować zorze polarne. Zimowy okres to też czas ogromnych sztormów - fale rozbijające się o klify są podobno spektakularne. Wyspy mają specyficzny klimat - wilgotny, ale za to dość łagodny. Światło słoneczne jest dość specyficzne, podkreśla ładnie krajobraz, góry, jeziora, zatoki pięknie wyglądają w grze światła i cienia. Horyzonty są długie i niezmącone zbędnymi obiektami. Zachody i wschody słońca są bardzo malownicze. Jadąc na archipelag warto jednak pamiętać, że pogoda może zmienić się trzy razy w ciągu dnia i warto być na to przygotowanym. Jedno jest pewne - w każdych okolicznościach, czy to w słoneczny dzień, czy w mżawkę wyspy te nie tracą uroku.

Fragment rzeźby w kościele św. Klemensa, Rodel

Wrócimy tam na pewno, bo jest jedna rzecz, której nie udało nam się zobaczyć, a o której napiszę, gdy skończę czytać książkę poświęconą historii wyspy Hirta. Ta wyspa to część archipelagu St. Kilda - najdalej wysuniętego i zamieszkałego przez ludzi kawałka Wielkiej Brytanii, z którego ostatnich mieszkańców ewakuowano w 1930 roku (dziś mieszka tam mała grupa naukowców i ludzi związanych z Ministerstwem Obrony). Można na nią popłynąć z południa Harris. Historia jest to dość emocjonująca, niezwykła i warta osobnego tekstu. Wyprawa organizowana przez dwie firmy jest kosztowna (190 funtów na osobę) i sam pobyt na Hircie trwa kilka godzin (sama podróż jest długa, to ok. 60 km w jedną stronę, a morze i pogoda są tu kapryśne), ale doznania podobno niezapomniane. Jest to jedyne miejsce w Wielkiej Brytanii i jedno z niewielu na świecie posiadające podwójny status UNESCO - ze względu na swój niepowtarzalny charakter przyrodniczy i kulturowy. Myślę, że wyprawa w to miejsce to absolutna wisienka na torcie, a dla nas pretekst aby wrócić na Hebrydy Zewnętrzne. Choć tak szczerze Wam powiem, że nie potrzebujemy pretekstu. Oboje jesteśmy zakochani w tym miejscu i nadal pod jego niezwykłym urokiem.

Tweed mam i ja. :)

13 komentarzy:

  1. Przepiękne miejsca pokazałaś, niesamowite i zaostrzyłaś apetyt na wisienkę na torcie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za cudną relację :) Aż chce się tam być!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za cudną relację! Aż chce się tam być!

    OdpowiedzUsuń
  4. przepiekna relacja, nigdy nie bylam na tychze wyspach, choc szwedalam sie po calym swiecie...moze ktoregos dnia

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś pewna, że to Hebrydy były, a nie Hibernia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moj szef powiedzial, ze zachodnie wybrzeze Ire powinno mi sie spodobac. :)

      Usuń
  6. Jesteś pewna, że to Hebrydy były, a nie Hibernia?

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze i pozdrawiam Was ciepło. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chyba mam kolejne wakacyjne marzenie

    OdpowiedzUsuń
  9. Fantastyczne widoki. Tylko pozazdrościć takiej wyprawy!

    OdpowiedzUsuń
  10. Bardzo fajna wycieczka i dzieki za tak szczegolowy opis. Zamierzam wybrac sie tam w tym roku wlasnie w czerwcu - mam nadzieje ze pogoda dopisze tak jak Wam ;) Masz moze jakies dodatkowe rady? Bo zamierzam tam pojechac rowerem?

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)