2 czerwca 2010

Wybrzeże Yorkshire i koszyk piknikowy, czyli dzień idealny.



Doprawdy nie pomyślałabym kilka lat temu, że przeprowadzka na wieś będzie dla mnie takim szczęściem. Tyle, że to specyficzna wieś, bo w sercu parku narodowego Yorkshire Dales National Park. O moich okolicach na pewno jeszcze napiszę, ale dziś pragnę pokazać Wam ciekawe miejsce, w które uwielbiamy jeździć, szczególnie jeśli towarzyszy nam wypakowany po brzegi koszyk piknikowy. Co może być lepszego od dobrego jedzenia i wina w doborowym towarzystwie i w pięknych okolicznościach przyrody?

Tym razem na piknik wybraliśmy się do zatoki Robin Hooda. Jest ona położona na wschodnim wybrzeżu, w sąsiednim parku narodowym, North Yorkshire Moors National Park kilka mil na południe od bardzo popularnej nadmorskiej miejscowości Whitby, o której wspomnę później. Wątpliwe jest jakoby Robin Hood zapuścił się do zatoki, choć pewnie gdyby wiedział, jaka jest piękna, to by nie zwlekał ani chwili. Podobno w jednym ze swych starć Robin odebrał łupy piratom i przekazał je biednym ludziom z wioski, ale nie ma żadnego śladu potwierdzającego tę balladę.

Miasteczko położone nad zatoką, otoczone z wielu stron wrzosowiskami i torfowiskami było w przeszłości idealnym miejscem nielegalnego handlu. Ciemnym typom pomagały także labirynty uliczek, a podobno domy połączone są podziemnymi tunelami. Dziś uliczki te są urokliwe, a ceny nieruchomości (jeśli w ogóle wchodzą na market) sięgają zenitu.



W poniedziałek przywitało nas pochmurne niebo, słońce jedynie przebijało się momentami oświetlając monumentalne klify. Wdrapaliśmy się na skarpę porośniętą zielenią i stamtąd rozkoszowaliśmy się widokiem na zatokę. Towarzyszyło nam lekko piernikowe ciasto rabarbarowe, muffiny z fetą i suszonymi pomidorami i placki z cebulą, salami i koprem włoskim. Merlot, choć w małej butelce i nie z górnej półki cenowej nigdy nie smakował tak dobrze.





Dziś wyglądam trochę jak krasnal ogrodowy – twarz muskana morskim powietrzem nie odczuła w ogóle słońca, które raz po raz wychodziło zza chmur i ją spiekało. Tak więc policzki i nos mam wiec jak zdrowa wiejska dziewka. Albo wspomniany krasnal.

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do naszego ulubionego Whitby. Jest to, obok Scarborough absolutne "must see", na wybrzeżu Yorkshire. Nie ma się co oszukiwać – to dość komercyjne miejsce i obok piaszczystej plaży, starego miasta, portu, przepięknych ruin opactwa św. Hildy i zabytkowego cmentarza, znajdziecie także watę na patyku, salony gier, czy całe dresiarskie rodziny ze złotymi łańcuchami na szyjach. A co najważniejsze z kulinarnego punktu widzenia – najsmaczniejszą rybę z frytkami, jaka dotychczas jedliśmy w Anglii. Wygrywa z nią jedynie fish & chips z Orkadów, którego mieliśmy okazje jeść w Kirkwall.



I właśnie na te rybę się skusiliśmy w drodze powrotnej, bo samo Whitby zwiedzamy dokładnie za każdym razem, kiedy odwiedza nas ktoś z daleka. Porcja okazała się być tak duża, że nie dałam rady zjeść, ale za to przekonałam się, ze rybitwy nie gardzą frytkami. Nawet z octem. Ryby nie dostały, bo zjadłam całą. Tym razem to był łupacz, ale i dorszem nie pogardzę. To dwa najpopularniejsze gatunki ryb używanych do tradycyjnego fish & chips, zanurzone w cieście i smażone do jego chrupkości. Do tego prawdziwe frytki smażone w hektolitrach oleju, sól i dużo octu. I człowiek wraca do domu po takim wypadzie i ani myśli lodówki otwierać. Ba! Nawet na nią spojrzeć.

My jedliśmy danie dość ordynarnie podane, choć nie do końca, bo nie było zawinięte w gazetę, ale jeśli macie nieco cierpliwości i chce Wam się stać w kolejce po wolny stolik, to zawsze możecie zawitać do Magpie Cafe . To chyba najpopularniejsza jadłodajnia w mieście. Ceny nie zwalają z nóg, menu ciekawe. Zamawiając małą porcję pamiętajcie o tym, że to Yorkshire i tu się lubi dobrze zjeść, w związku z czym małe nie zawsze okazuje się małe i zawsze dobrze zostawić miejsce na deser.

Na deser zaś, tylko do Bothams of Whitby. Tradycyjne wypieki z Yorkshire, serwowane z serem z doliny Wensleydale, w której mieszkam. Najprawdopodobniej jest to najstarszy nadal działający lokal tego typu w Wielkiej Brytanii.



Jak już zapełnicie brzuchy najpopularniejszym angielskim daniem i poprawicie tartą z Yorkshire, to polecam przejść się w górę starego miasta, 199 schodami do dominującego w widoku miasta opactwa. Jego ruiny jak i zabytkowy cmentarz są warte zobaczenia, a widok z góry na panoramę miasta i port niezapomniany. Podobno opactwo położone na tych przepięknych klifach zainspirowało Brama Stokera do napisania “Draculi”. Nie zapomnieli o tym lokalni handlowcy,dlatego też w niektórych sklepach można zaopatrzyć się w gadżety rodem z horroru, czy nabyć odpowiednie wdzianko na festiwal gotów.




Whitby nierozerwalnie kojarzy się też z kapitanem Cookiem, którego pomnik wznosi się nad miastem; zwiedzić można także jego muzeum. Biedaczek jest regularnie brudzony przez liczne ptactwo…

O Whitby i okolicach można by pisać i pisać. I pewnie pominęłam masę rzeczy - trasy widokowe, zabytkowe kościoły, najpewniej jakieś muzea, czy wycieczki w morze łajbą. To wszystko już widzieliśmy, tym razem postawiliśmy na totalny relaks, brak pośpiechu i małe obżarstwo. Dzień minął bardzo odprężająco, a powrót do domu był nieunikniony, choć wcale nie bolesny. Wszak tylko przeskoczyliśmy z jednego pięknego miejsca do drugiego…

16 komentarzy:

  1. Ech... Że tak sobie westchnę...
    Ale zaraz, piknik na ławce?
    A taki kosz to mam w planach, bo doszłam po ostatniej wycieczce do wniosku, ze beznadziejne jest wygrzebywanie prowiantu z plecaka ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz ze ryzykujesz najazd barbarzynskich hord? :-D

    A przynajmniej moja horda po takim opisie chetnie by najechala i zrabowala nieco tak opisanego jedzonka :D

    A potem troche terroru na tych waskich uliczkach ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widoki i smakołyki bardzo kuszące... No i ten ocet z frytkami bardzo intrygujący, choć pewnie gdyby ktokolwiek inny to zachwalał postukałabym się w czoło...

    OdpowiedzUsuń
  4. oj, szkoda że tak daleko od nas...uwielbiamy piknikować ;) śliczne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewnie że frytki i ryba z octem! Obśliniłam się na myśl o zapachu, potem smaku :)
    I ech, ale to wybrzeże ładne...

    OdpowiedzUsuń
  6. Zazdroszczę pieknej pogody i pikniku :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Od kiedy przeczytałam parę lat u słynnego krytyka kulinarnego, że najlepsze fish&chips są właśnie w Whitby, pragnę tam się przejechać i przekonać sama:-). Ciekawe, czy byłyby lepsze od tych Ricka Steina w Padstow (najlepsze jak dotąd)?

    OdpowiedzUsuń
  8. Takiej to dobrze! :0)
    Rafał

    OdpowiedzUsuń
  9. Pogodziszcze dopisało, widzę. Bardzo fotogeniczne są Wyspy, kiedy tylko słońce wyjrzy zza chmur, prawda? U nas znowu się zbiera na niemożliwie upalny weekend. Do tego bank holidejowy. Hooray!

    Okolica wygląda na dwa oczka bardziej cywilizowaną od mojej irlandzkiej "dziczy". Więc nie na takiej znowu wsi mieszkasz, tzn. zdecydowanie nie takiej, z jaką to słowo kojarzy się w ojczyźnie.

    Pozdrówka!

    OdpowiedzUsuń
  10. Mafilko, przecież napisałam, że z piknika na skarpie nad zatoką przenieśliśmy się do Whitby na fish&chips. Kosz to była jeden z naszych pierwszych wspólnych zakupów. Artykuł pierwszej potrzeby. ;)

    Paulo, a u nas fala upałów w ten weekend. Dziś już ciężko na słońcu wytrzymać. Nie narzekam, żeby nie było! ;)

    Btd, he, he! Tak tylko krasnoludy potrafią. :D

    Sylwiu, ja też pukałam się w czoło, dopóki nie spróbowałam. :)

    Jukejko, a Ty gdzieś na południu? Zwiedziłam niedawno kawałek wybrzeża w Dorset i też tam pięknie było. Mieszkając w UK nie możesz mieć bardzo daleko do morza. :)

    Ptasiu, prawda, że najpierw zapach świdruje nozdrza? Ślinię się na samą myśl, he, he!

    Dorotko, nie ma co zazdrościć. Upiec, spakować się i znaleźć kawałek zieleni. :)

    Aniu, pewnie u R. Steina to już top klasa, ale jak na moją kieszeń i to, że fish & chips jadam w porywach dwa razy w roku, to Whitby może być. ;)

    Rafale, los rzucił mnie w takie piękne miejsce i staram się to doceniać każdego dnia. :)

    Szalony, jak spojrzysz na mapę UK, to jestem niemal pośrodku między wschodnim i zachodnim wybrzeżem, co oznacza jakieś 2-2.5 godziny samochodem w jedną stronę, aby poczuć morską bryzę. Żadne więc zdjęcie z tego wpisu nie pokazuje mojej wiochy. :) Kiedyś pokażę na pewno, wtedy zobaczysz, że to jednak wiocha. ;)

    Pozdrowienia ciepłe wszystkim ślę i idę się wygrzewać na ławce. ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajnie napisane i pokazane. W ogole nie znam Twoich okolic, wiec z checia poczytam czesciej. I zazdroszcze Ci tej wiochy, ale to juz chyba kiedys pisalam.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dzięki, Magda. :) Pokażę więcej. :) Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  13. Pokazuj, bo ja uwielbiam czytac o nieznanych mi okolicach i dowiadywac sie roznych ciekawostek, ze sie wyraze.

    OdpowiedzUsuń
  14. o taką fish & chips bym zjadła i te mufiny z suszonymi pomidorami i fetą a i owszem:) Fajny poniedziałek:)) fajne okolice :) no jak zawsze fajna relacja:)

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)