Pamiętacie "Amelię"? Kiedy obejrzałam ten film, poczułam ciepło w sercu, że ktoś także lubi wsadzać ręce w pojemniki z grochem, fasolą czy ziarnami, ale także scena z przebijaniem skorupki na crème brûlée spowodowała wielki uśmiech na mej twarzy.
Uwielbiam ten deser, właśnie głównie za tę skorupkę. Gdybym mogła Wam przekazać odgłos podczas jej przebijania, to z wielką chęcią bym to zrobiła. Już sam zapach przypalanego cukru już nakręca moje kubki smakowe, a delikatne kremowe wnętrze rozpływa się w ustach i świetnie kontrastuje z lekko gorzką skorupką. Dla mnie deser doskonały!
Dotąd ostrożnie eksperymentowałam z klasycznym przepisem na waniliowe crème brûlée - a to z sokiem z cytryny, a to z limonki, ale dopiero niedawno postanowiłam spróbować zupełnie coś innego.
Efekt - bardzo dobre crème brûlée, myślę, że nie lada gratka dla wielbicieli kawowego smaku, ale dla mnie nadal klasyczne jest najsmaczniejsze. W przyszłości rozważę zastąpienie kawy rozpuszczalnej bardzo mocną espresso, a także zastosowanie cukru demerara.
Przepis z "Crème brûlée" autorstwa Lou Seibert Pappas, ale nieco zmieniłam proporcje kawy i brandy, a także nie użyłam brązowego cukru, bo mi się skończył.
Kawowe crème brûlée z brandy
6 porcji
3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
2 łyżki gorącej wody
500ml kremówki
6 żółtek dużych jaj
ok. 150ml drobnego cukru + kilka łyżeczek do wykończenia deseru
4 łyżki brandy
Piekarnik nagrzałam do 140 stopni C.
Kawę rozpuściłam w wodzie i wymieszałam z brandy, a następnie ze śmietaną.
W osobnej misce ubiłam żółtka z cukrem, aż były blade i puszyste, a większość cukru się rozpuściła.
Do żółtek dodałam śmietanę i dokładnie zmiksowałam, a następnie przelałam masę do ramekinów. Ułożyłam je w żaroodpornym naczyniu i wypełniłam gorącą wodą do ok. połowy wysokości ramekinów. Piekłam przez ok. 35 minut. Po tym czasie były ścięte, ale delikatnie potrząśnięte nadal nieco galaretowate.
Wyjęłam z gorącej wody, zostawiłam do wystygnięcia i schodziłam w lodówce. Należy je chłodzić co najmniej przez 2 godziny przed podaniem, a maksymalnie do 2 dni.
Przed podaniem posypałam górę cukrem i przypaliłam kuchennym palnikiem do momentu, aż cukier się rozpuścił, zbrązowił i utworzył skorupkę na wierzchu.
Uwielbiam Amelię ;) I skorupkę btw też. Widzę, że Ty preferujesz metodę z kąpielą wodną. I czyżbym widziała, że masz palnik Kiciusia?
OdpowiedzUsuńPtasiu, palnik Kitchencraft. :) Taniocha, ale dobrze sprawdza sie w domowym uzytku. :) Szczerze mowiac, nie probowalam innej motody niz kapiel wodna. Sa tez opcje zupelnie bez pieczenia, mam zamiar wyprobowac kiedys. :)
OdpowiedzUsuńaż mi zapachniało kawą i brandy :)
OdpowiedzUsuńtakim deserem (mimo mojego postnego postanowienia) bym się z chęcią uraczyła :)))
w planach mam zakup palnika, więc z pewnością wypróbuję :)
miłego dnia!
Oczywiście, że pamiętamy i uwielbiamy! Bardzo! Pyszny deser - całkiem niedawno robiłam u siebie podobny! Po Twoim poście znów ma ochotę na kolejną powtórkę:)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
"Amielia" to jeden z moich ulubionych filmów. Wszystko w nim jest jak trzeba: przesłanie, dialogi, postacie, MUZYKA nade wszystko! I scenariusz. Już nie wspominając o świetnych ujęciach i pomyśle na film. Uwielbiam go oglądać od czasu do czasu, bardzo mnie uspokaja :). Pamietam, ze po jego obejrzeniu byłam zaskoczona, że jeszcze ktoś uwielbia wsadzać dłoń do twardego grochu czy fasoli! :)
OdpowiedzUsuńZapraszam też tutaj: http://www.studentowiwieje.blogspot.com
Bardzo podobna czcionka do Kitchen Aid ;)
OdpowiedzUsuńNo ja właśnie robię zupełnie bez pieczenia, tylko gotowane, bo robię na bazie przepisu Nigelli. Nigel Slater btw też tak robi.
Dobry palnik nie jest zly :) A creme brulee uwielbiam, podobnie jak "Amelie" - muzyka z tego filmu czesto mi towarzyszy.
OdpowiedzUsuńB. lubię creme brulee, ale kawowego jeszcze nie jadłam. Najbardziej egzotyczna wersja i jak dotąd najlepsza, której próbowałam, była lawendowa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że zamiana na espresso i dodatek demerary sprawiłyby, że deser byłby jeszcze lepszy:-)
pysznie wygląda!
OdpowiedzUsuńO tak, Amelia jest nieprawdopodobnie ciepłą opowieścią. Uwielbiam ją! A creme brulee... Mam nadzieję, że wkrótce go spróbuję. Palnik już kupiłam... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jejku - ale ze mnie tradycjonalista - moja wyobraźnia jest ograniczona jedynie do kawy w płynnej postaci a słodkości są zawsze osobnym dodatkiem... :-(
OdpowiedzUsuńlubię Amelię, obejrzałam ją dużo później niż wszyscy moi znajomi, bo kilka miesięcy temu. na takie słodkości.. mam nadzieję tez przyjdzie pora.
OdpowiedzUsuńna gwiazdkę dostałam zestaw do creme brulle i jak tak patrze na twoje dzieło to caly czas sie zastanawiam dlaczego ja go jeszcze nie uzyłam???
OdpowiedzUsuńOj Amelia mi też kojarzy się z creme brulee:) I jeszcze z ziarnami, w których zanurzała palce:)
OdpowiedzUsuńMam pytanie:) Karolino jak myślisz, czy opalarką do drzwi można też zrobić skorupkę? Niestety nie mamy takiego pięknego palnika:) Bo my ciągle w remoncie:)
Ktos tu dostal opalarke na gwiazdke? Ja tez dostalam i jeszcze nie zrobilam z niej uzytku.
OdpowiedzUsuńNa pewno zaczne od klasyki.
Apetycznie wygląda. Na pewno jest przepyszne. zapisuje przepis :-)
OdpowiedzUsuńLubię i film, i deser. Choć w wersji kawowej nie jadłem.
OdpowiedzUsuńDziekuje za odwiedziny i komentarze, widze, ze film cieszy sie sympatia i slusznie. :) Takoz deser. ;)
OdpowiedzUsuńTym, ktorzy nie probowali, polecam, tym ktorzy znaja klasyczna wersje to te kawowa jak najbardziej, ale jednak ze swiezo zaparzona mocna kawa. Rozpuszczalnej nie pije od ladnych paru lat i po prostu miala sredni smak. Natomiast samo polaczenie kawy i brandy w deserze jest swietne.
Mollisiu, fakt, oprocz fajnej historii to jest bardzo zgrabnie zrealizowany film pod wzgledem technicznym. :)))
Ptasiu, nawet nie wiedzialam, ze Kitchenaid ma te palniki. Sprobuje kiedys zrobic CB inna metoda. :)
Maggie, ja tez lubie te sciezke dzwiekowa. :)
Aniu, lawendowy mam na tapecie, na pewno tez zrobie, bo jeszcze mam nieco jadalnej lawendy. :)
Eugene, nie uwierze, ze nigdy nie jadles kawowego tortu albo ciasta. :) A ten deser mozna jak najbardziej zjesc do kawy, co uczynil z luboscia moj luby. ;)
Asiejko, pewnie, ze przyjdzie pora. :)
Bernadeto, jakbym dostala na gwiazdke, to najpozniej na Sylwestra bylyby CB. ;) Kocham ten deser.
Kaziu i Romanie, przyznam, ze z opalarek do drzwi widzialam taka, ktora wypuszczala gorace powietrze, a nie plomien. Skorupke mozecie zrobic czymkolwiek, co wytwarza plomien. Zdradze Wam, ze jak pracowalam w kuchni, to szefowej zepsul sie kuchenny palnik (podobny do tego ze zdjecia) i kupila w sklepie DIY taki heavy duty do robot hydraulicznych i jego uzywalysmy. :)))
Pozdrowienia slomneczne dla wszystkich, u mnie dzis bardzo wiosennie! :)
I ja lubię za to Amelię i creme brulee i kawę i hmmm no dobra, brandy nie lubię samego, ale w deserach to już inna bajka :) Obejrzałabym znów Amelię i zjadła do tego ten krem :)
OdpowiedzUsuńA ja lubię folię bąbelkową ;))) I creme brulee też! I jeszcze Amelię całokształtnie :)
OdpowiedzUsuńNo i czemu mi nikt takich deserków nie robi? Tzn. robi, tylko muszę potem za nie płacić grubymi dolaresami, co się przekłada na konieczność uczęszczania do pracy, która nie do końca zajefajna jest... Ale każdy to chyba zna.
OdpowiedzUsuńCo się zaś tyczy obecności kawy w słodyczach to jest chyba oczywista oczywistość. Na tym się opiera przecież istota kawiarni. Bezpośrednie połączenie kofeiny z czymś słodkim wcale nie jest aż takie zdumiewające - mnóóóóóóstwo receptur dawnych mistrzów wręcz nadużywało kawy. Spokojnie możesz świeżo zaparzoną w moce, albo wyciśniętą z espresso dodać: i do custarda, i do kremu ciastkarskiego, i do kremu maślanego, i do kremu bawarskiego i do galaretki, i do bladodania, i do.... Sky's the limit.
Tilianaro, ja też nie lubię pić brandy, ale w deserach bardzo mi smakuje. :)
OdpowiedzUsuńOczko, uwielbiam folię bąbelkową. :)))
Kucharzu Szalony, a mnie francuza nikt nie chce zrobić. Ciasta, rzecz jasna. ;) Zdarzyłam zapomnieć jak podła jest rozpuszczalna kawa, następnym razem na pewno dam świeżo zaparzona. :)
Pozdrowienia!