25 kwietnia 2010

Kto ma owce, ten ma co chce.



Tak brzmiało powiedzenie w czasach, kiedy w Polsce hodowla owiec była popularna. Te czasy minęły i zdaję sobie sprawę, że o jagnięcinę u nas w kraju jest piekielnie trudno. W zasadzie na rynku prawie nie ma rodzimego mięsa, a nowozelandzkie jest dostępne w zaporowej dla przeciętnych konsumentów cenie.

Wiem, że można czasem zamówić jagnięcinę u nielicznych sprzedawców mięsa, ale także słyszałam wielokrotnie o "śmierdzącej i twardej" jagnięcinie i śmiem twierdzić, że pod tą nazwą sprzedaje się baraninę. Różnica polega na tym, że ta pierwsza pozyskiwana jest ze zwierzęcia, które osiąga wagę 60kg, a samce odpowiednio wcześnie mają podwiązywane jądra - wpływa to na smak mięsa, ale także na przyrost masy mięśniowej. Natomiast baranina, pozyskiwana z dorosłych i dużych osobników, choć ma wielu amatorów, charakteryzuje się bardzo specyficznym zapachem i smakiem (przyznaję - nie dojrzałam do tego, po nieudanych próbach spróbuje pewnie za parę lat, może tym razem mi zasmakuje).

Jagnięcinę poznałam dopiero po przeprowadzce do Yorkshire, ale i mnie nieco czasu zabrało zaufanie temu specyficznemu zapachowi i samodzielne przygotowanie mięsa w domu. I choć dziś nie jest to moje ulubione mięso (zdecydowanie króluje u mnie na stole wołowina), to prowadzę kampanię na rzecz jagnięciny wśród rodaków, którzy nieprzyzwyczajeni do jej smaku i zapachu podchodzą do niego z wielką rezerwą.

Dlatego też na kolację z przyjaciółmi przygotowałam gicze jagnięce, które długo pieczone w niskiej temperaturze, rozpływają się w ustach. Mięso jest aromatyczne, miękkie i łatwo odchodzi od kości. I jest z nim bardzo mało pracy.

Mam nadzieję, że doczekam takich czasów, że jagnięcina będzie łatwo dostępna w polskich sklepach i wiele osób, które tylko znają ją z przepisów internetowych, książek czy TV będzie miało okazję jej spróbować. I może nawet polubić. Jest tego warta.


Gicze jagnięce pieczone w winie, czosnku i rozmarynie


4 porcje

4 gicze jagnięce
2 główki czosnku, podzielone na ząbki, nieobrane
4 łodygi selera naciowego, pokrojone w plasterki
2 cebule, obrane, podzielone na ćwiartki
igły obrane z kilku gałązek świeżego rozmarynu
kilka gałązek świeżego tymianku (opcjonalnie, sam rozmaryn wystarczy)
2 duże kieliszki czerwonego, wytrawnego wina (użyłam shiraz, lubię go do marynowania mięsa, bo ma pikantny smak i aromat, można użyć cabernet sauvignon)
sól
świeżo zmielony czarny pieprz

Przygotowałam 4 kawałki dość mocnej folii aluminiowej, wystarczająco duże, aby swobodnie zawinąć mięso, ale tak aby w środku było trochę przestrzeni - aby płyny mogły parować.

Na każdym kawałku folii ułożyłam seler naciowy, ząbki czosnku, kawałki cebuli, a na górę położyłam po jednej giczy - kością ku górze. Całość posypałam rozmarynem i tymiankiem, solą i pieprzem, a folię ułożyłam w formie jakby worków - paczuszek, tak aby mogła być dość szczelnie owinięta wokół kości.

Do środka każdej paczuszki wlałam pół kieliszka wina i zawinęłam dokładnie wokół kości. Ułożyłam paczuszki w naczyniu żaroodpornym i zostawiłam w lodówce na kilka godzin. Można pominąć marynowanie. Ważne jest, aby mięso wyciągnąć z lodówki co najmniej na pół godziny przed pieczeniem.

Piekarnik rozgrzałam do 150 stopni C i piekłam mięso przez ok. 3 godziny. Przed podaniem położyłam mięso na talerzach, a z paczuszek zlałam aromatyczny sos przecedzając go, aby na sicie zostały warzywa i igły rozmarynu. Sosu nie zagęszczałam, ale jak ktoś lubi można dodać mąkę lub kwaśną śmietanę. Podałam go w sosjerce.

Mięso serwowałam z fasolką szparagową z wody polaną masłem i glazurowanymi mini marchewkami (ugotowałam je na półtwardo, potem chwilę smażyłam na maśle z dodatkiem kilku szczypt cukru muscovado), a także z pure z fasoli - jest to miła odmiana dla ziemniaczanego, a fasola idealnie pasuje do jagnięciny. Pomysł podejrzałam u Nigelli Lawson.


Pure z fasoli


4 porcje

3x400g puszki fasoli Jaś
ząbek czosnku, lekko rozgnieciony nożem
gałązka rozmarynu
6 łyżek oliwy (czasami fasola "zabiera" więcej)
sól

Na oliwie smażę cały ząbek czosnku wraz z gałązką rozmarynu - nadają one smak i aromat oliwie. Wyciągam je, a do garnka dodaje odcedzoną fasolę. Duszę pod przykryciem kilka minut, a potem ugniatam tłuczkiem do ziemniaków.

Doprawiam odrobiną soli i jeśli pure jest za suche dodaje oliwę, lub masło.

10 komentarzy:

  1. Wyglada fantastycznie, apetycznie; podoba mi sie bardzo prezentacja; swietne dodatki; chetnie zjadlabym, mimo to, ze gdy chodzi o gicz, preferuje akurat pieczona na szybko (z zewnatrz dobrze upieczona i chrupka, a w srodku krwista). trzeba bedzie wyprobowac. dobrej nocy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię jagnięcinę i to bardzo, choć giczy jeszcze nigdy nie jadłam - trzeba by wypróbować, tym bardziej że ostatnio widziałam je chyba w Makro czy w Piotrze i Pawle :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jagnięciny jeszcze nie jadłam,a cały sekret dobrego smaku tego specjału podobno polega na dobrym doprawieniu. Twoja gicz na taką wygląda. Wygląda pysznie i te wspaniałe dodatki. Pure z fasoli spróbuję przy najbliższej okazji, wszystkie składniki mam pod ręką, bo z jagnięciną to rzeczywiście nie będzie takie proste :)

    OdpowiedzUsuń
  4. hmm jagnięciny chyba nigdy nie jadłam, choć myślę, że bym ją polubiła, gdyż lubie każdy rodzaj mięsa, oprócz wołowiny

    OdpowiedzUsuń
  5. Jagnięcinę znam tylko z telewizji.
    Właśnie oglądam w BBC Lifestyle program pt. Wiosna w River Cottage, rozbierają jagnięcinę i facet apeluje aby zjadać całe zwierzę, nie tylko kilka najlepszych kawałków, przez szacunek dla zwierzęcia które zabiliśmy.
    Pisałaś kiedyś coś podobnego :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja zaprzyjaźniłam się z jagnięciną w UK i teraz szukam u nas niestety z marnym skutkiem. Jestem w kontakcie z dosłownie 1 małżeństwem, które ma owce i przywozi mięso na plac, niestety nie wisi ono u nich, kupuje się mięso bardzo świeże, dzień wcześniej zabitego baranka. Może kiedyś i u nas doczekamy się jagnięciny z prawdziwego zdarzenia.
    A mrożoną można kupić też i polską (prócz nowozelandzkiej) w Makro. Niestety ceny takie same :-(

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja dopiero niedawno przekonałam się do jagnięciny, (mój M, jak to Anglik, uwielbia)- właśnie takiej slow-roasted. No i musi być wysokiej jakości - dlatego jemy rzadko, za to najwyższej jakości.
    W Pl nie ma tradycji jedzenia jagnięciny - je się więcej wieprzowiny, tu zaś właśnie jagnięcina od lat jest bardziej popularna.

    OdpowiedzUsuń
  8. Magdo, ja wlasnie wole jegniecine pieczona dlugo. Mialam okazje zjesc nie za ciekawe kotlety smazone i jakis uraz mi zostal. Ale nie wykluczam, ze bede probowac w przyszlosci. :)

    Tilianaro, czytalam na forum, ze ludzie w Makro kupuja. Gicze fajnie wygladaja na talerzu. :)

    Ewo, jagniecina lubi takie trawiaste aromaty i smaki - rozmaryn, tymianek, mieta. Obowiazkowo czosnek. :)

    Aga-aa, u mnie wolowina na pierwszy miejscu jest. Jagniecina jest po prostu, hmmm... inna. Sprobuj. :)

    Anonimowy, bardzo lubie River Cottage. Dowiedzialam sie z tego programu wiele o sposobach hodowli zwierzat w UK. :)

    Aniu, nie sadzilam, ze ceny rodzimej jagnieciny tez sa takie kosmiczne. No ale przy tej ilosci owiec w Polsce, to calkiem logiczne...

    Aniu, slow-roasted lubie najbardziej. Nigdy nie skusilam sie na jagniecine z supermarketu, zawsze kupuje u rzeznika. Tez nie jadam czesto, wiec nie zwazam na cene, ale i tak wydaje mi sie, ze jest duzo taniej niz w Polsce.

    Dziekuje Wam za komentarze i pozdrawiam serdecznie! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ostatnio znalazłem w Warszawie miejsce, gdzie można kupić jagnięcinę i baraninę w Warszawie: w Restauracji Maho na Al. Krakowskiej przy Hynka jest sklepik z mięsem z rytualnej muzułmańskiej rzeźni, tzn. hallal. Można po prostu tam przyjechać, ale lepiej zadzwonić i zapytać co jest, lub zamówić z kilkudniowym wyprzedzeniem. Mięcho jest świeże i dla mojej amatorskiej gęby - smaczne.

    Pozdrawiam
    Tomek

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)