6 marca 2014

Subiektywny przewodnik po książkach, część 5


Na wstępie zaznaczę, że moja recenzja dotyczy książki, która w swoim tytule ma słowo BIG. To ma znaczenie, bo na rynku są dwie książki Hestona o podobnym tytule i często są mylone. "The Fat Duck Cook Book" podobno ma te same treści, ale jest wydana dużo skromniej, niż "The Big Fat Duck Cook Book", a co za tym idzie, ta pierwsza jest dużo, duuuużo tańsza. Niniejsza recenzja dotyczy tej drugiej książki, której oryginalna cena to 150 funtów (obecnie cena na amazon.uk zeszła do 112 funtów). Nie jest tania, owszem. Tak samo, jak tani nie jest obiad w The Fat Duck, bo za luksus z reguły płaci się odpowiednią cenę.



Nie sposób nie napisać o pierwszym wrażeniu, gdy książkę bierze się do ręki. Robi ona bowiem piorunujące wrażenie. Zostawia Was z otwartą buzią. Prawdopodobnie także nie będziecie w stanie nic powiedzieć przez pierwszą minutę obcowania z nią. Albo wydobędziecie z siebie mało ambitne "o jaaaaaaaaaaacie!", a może nawet coś mniej eleganckiego? Tak, ta książka zdecydowanie przebija swoją aparycją wszystkie książki kucharskie, a także wiele książek w ogóle. 



Zacznę od tego, że jest ogromna i ciężka, a co za tym idzie - nieporęczna. Tylko, że dla mnie to dzieło sztuki samo w sobie i nie musi być praktyczne. Czystą przyjemnością jest rozłożenie jej na stole i powolna lektura, a także rozkoszowanie się stroną wizualną. Co więcej - nawet jeśli mój kuchenny stojak byłby w stanie utrzymać tę książkę, to bałabym się, że w procesie gotowania ją zachlapię - większość książek kucharskich, z których regularnie korzystam ma plamy, a ta jest dla mnie jak cenny diament - do podziwiania, ale niekoniecznie praktycznego użytku. Książka ma wymiary 30x36cm, jest w twardej okładce, dodatkowa zapakowana jest w etui. Zawiera 532 strony wydrukowane na grubym, kredowym papierze, a także 4 tasiemki zakładki. Oprócz ciekawych i dość nowoczesnych zdjęć potraw, a także sprzętów potrzebnych do ich wykonania znajdziecie tu także przepiękne, często abstrakcyjne ilustracje. Ciemną okładkę zdobią eleganckie srebrne wytłoczenia.


Pierwsza część książki poświęcona jest historii The Fat Duck - jednej z najbardziej znanych restauracji na świecie (Bray, Anglia). I choć sam Heston przyznaje, że historia to banalna, bo w jedzeniu w stylu restauracji z gwiazdkami Michelin zakochał się jako piętnastolatek, gdy rodzice zabrali go pierwszy raz do takiego miejsca, to jednak czyta się ją przyjemnie. Chłopak, który dorastał w czasach, gdy w sklepach był jeden rodzaj makaronu (spaghetti), awokado było symbolem luksusu, a po oliwę chodziło się do apteki został absolutnie zafascynowany światem smaków, aromatów, ale przede wszystkim naukowym podejściem do gotowania. To i jego natura ciekawskiego dziecka (powiedziałabym, że raczej obsesyjne zainteresowanie tematem, niemal na skraju zespołu Aspergera!) zaprowadziły go do punktu, w którym jest dziś - jednego z najwybitniejszych kucharzy świata i właściciela restauracji, do której po przyznaniu 3 gwiazdki Michelin zadzwonił telefon z pierwszym zapytaniem, gdzie w pobliżu znajduje się lądowisko dla helikoptera. Historię od nastolatka oszołomionego doświadczeniem we francuskiej restauracji po szefa kuchni, który początkowo zmartwił się trzecią gwiazdką Michelin, poznacie w pierwszej części książki.

W kolejnych rozdziałach autor szczegółowo wyjaśnia techniki gotowania, prezentuje sprzęt potrzebny do wykonania dań, a także przepisy (45 dań z menu restauracji, włączając osławione lody o smaku jajka i bekonu, czy owsiankę ze ślimaków). Co do dań, to część jest do wykonania w domu, choć wymaga zapolowania na pewne składniki, dobrych umiejętności, czy też wielokrotnej praktyki. Natomiast część polega na sprzęcie laboratoryjnym i dla większości śmiertelników pozostanie na zawsze w sferze science fiction. Dla kogoś, kto jednak interesuje się kuchnią, a w szczególności molekularną, eseje z ostatniego działu poświęconemu nauce (w sensie: ang. science) będą bardzo inspirującą lekturą. 


Ci, którzy nie lubią Hestona Blumenthala i krytykują jego poczynania kulinarne, książkę tę odbiorą dokładnie tak jak menu w jego restauracjach: wydumane, z przerostem ego, drogie, niepraktyczne i przekombinowane. Dla fanów tego wybitnego szefa kuchni jest to jednak pozycja obowiązkowa. Bo nawet jeśli nie macie ciekłego azotu, czy wyparki (inaczej: ewaporatora -  sprzętu laboratoryjnego służącego do kontrolowanego odparowywania cieczy), to nadal ta książka i jej lektura przysporzą Wam wiele zabawy i przyjemności. Heston nie idzie na kompromisy w gotowaniu (daniom w jego restauracji zajmuje od 6 do 24 miesięcy od pomysłu, przez praktykowanie technik i doskonalenie ich wykonania, po pojawienie się w menu) i wygląda na to, że nie poszedł także na kompromis przy tworzeniu tej książki. Zdaję sobie sprawę, że dla jednych ta pozycja będzie kwintesencją pychy, dla innych absolutnym dziełem sztuki (nie tylko kulinarnej). Ważne jednak, że raczej nikogo nie zostawi obojętnym. Za dużo wokół jest nijakości.


Heston Blumenthal "The Big Fat Duck Cook Book"
 
Wyd.  Bloomsbury Publishing Plc (październik 2008)
Twarda okładka, 532 strony

4 komentarze:

  1. jak to sie nazywa na gieldzie? korekta? wydaje mi sie, ze wlasnie tego dokonalas- wykazalas jakie jest naprawde zainteresowanie gastronomia. Tysiace blogow, ale zainteresowanie gastronomia powierzchowne (co nie dziwi) i bardzo przasno-domowe, nastawone bardziej na food porn niz sztuke kulinarna (ale to tez nie dziwi hehe!). To dwa rozne swiaty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta książka to jedno z moich marzeń kulinarno-papierowych. Pewnie prędzej odwiedzę restauracje z trzema gwiazdkami niż ją kupię, ale pomarzyć warto.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta książka to jedno z moich marzeń kulinarno-papierowych. Pewnie prędzej odwiedzę trzy gwiazdkową restaurację, ale pomarzyć warto.

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślałam nad tym dość długo, także nad uwagą Arka. Jeśli chodzi o prywatne odczucia, to utwierdziłaś w tym, że to niekoniecznie książka dla mnie ;) (widziałam ją zresztą kiedyś w przelocie - była wystawiona na postumencie ;) w American Bookstore w W-wie), bo nie jestem fanką dorosłego Dextera z ADHD (ten kreskówkowego, od laboratorium), ale rozumiem, że i HB, i jego książka może inspirować.
    Natomiast re: co Arek (bądź co bądź, przedstawiciel branży) napisał - a co wydaje mi się szerzej zakrojonym komentarzem, niekoniecznie do Twojej recenzji - czy to nie jest tak, że kuchnia domowa i gastronomia to z zasady są dwa światy, i nie ma co ich mieszać? Zawsze błędem wydawało mi się to, co wyczytałam, że robiłam Nigella w czasach, gdy pracowała jako krytyk restauracyjny: gdy coś jej smakowało w restauracji, próbowała to odtworzyć w domu, a jak jej się nie udawało, uznawała to za minus (na rzecz restauracji) - dlaczego? Czy nie jest tak, że idziemy do restauracji, bo chcemy zjeść coś innego, niż w domu, coś, czego sami nie przyrządzimy, z różnych powodów - a przynajmniej jest to moją motywacją, i nie sądzę, bym była jedynym takim przypadkiem. Interesuję się w zw. z tym gastronomią, ale jako odrębnym bytem ;) (btw, to, co w domu, niekoniecznie musi być przaśne - wydaje mi się, że jest stadium pośrednie między chłopskim jadłem a ciekłym azotem).
    No i nie wiem, czy to wszystko na temat... ;)

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)