15 maja 2010

Rześko!






Moje dzieciństwo przypadało na przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wtedy przedmiotem pożądania były gazowane oranżady, w których królowały składniki typu E... i tu dopiszcie sobie odpowiednią cyfrę. Ale jak to smakowało! Jak się po tym bekało!

Wtedy kompot przygotowany w domu nie budził większych emocji - większość z nas duszkiem wypijała zawartość szklanych butelek z osiedlowego spożywczaka. Na miejscu, aby nie płacić kaucji za butelkę.

Dziś słodkie napoje gazowane mogłyby dla mnie nie istnieć, a ja staram się wracać do domowych receptur i dodawać im coś od siebie, jakiś niespotykany dwadzieścia lat temu twist.

Oto kompot rabarbarowy, który świetnie gasi pragnienie - jest kwaskowaty, ma nutę korzenną, a dzięki mięcie i limonce jest niezwykle orzeźwiający.

Kompot rabarbarowy

Składniki na 1.5 litra

500g rabarbaru
1.5l wody
8 łyżek cukru (użyłam drobnego złocistego)
4 goździki
sok i skórka otarta z jednej cytryny
kilka gałązek świeżej mięty
limonka


Wodę zagotowałam ze skórką cytrynową i goździkami, następnie dodałam cukier i wymieszałam dokładnie, aby się rozpuścił. Dorzuciłam rabarbar pokrojony w 1cm kawałki i gotowałam 15 minut na małym ogniu.

Wyłączyłam, wcisnęłam sok z cytryny, wymieszałam i odstawiłam do ostygnięcia. Włożyłam na noc do lodówki.

Następnego dnia odcedziłam kompot dwukrotnie. Pierwszy raz na gęstym sicie, drugi raz przez gazę. Przelałam do karafki, do której włożyłam ćwiartki limonki i gałązki mięty. Najlepiej smakuje mocno schłodzony, więc można serwować go z kostkami lodu.

14 komentarzy:

  1. Ponieważ moje dzieciństwo przebiegało w tych samych latach, dobrze wiem o czym piszesz:). Ponieważ już jestem duża:) moje smaki sie zmieniły i chętnie wypróbuje Twój cudownie wyglądający kompot. Jeśli smakuje choć w połowie tak dobrze jak wygląda musi być przepyszny

    OdpowiedzUsuń
  2. taaak oranżada wypijana pod sklepem to było to ;-) :D a zdjęcie kompotu jest cudowne, takie magiczne :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepszą oranżadę robił mó Tato. Miał w tych czasach własną wytwórnię. Bek był przedni po takim napoju hihihi...
    Świetne fotki, bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ten kompot wygląda tak kwitnąco dzięki tej mięcie :) wspaniały

    OdpowiedzUsuń
  5. NO właaaasnie oranzada to było coś! Latem zrobilam sentymentalną podróż w czasie i zabrałam lubego na oranzadę do cukierni:) Nie moglismy wypic tej jednej buteleczki, a pamiętam czasy, gdy piło się po dwie butle na jedno wejście! Ech, starosc nie radość.

    I kompociki polubiłam. Rabarbarowy - tak!

    OdpowiedzUsuń
  6. piękny ma kolor
    tysiąc razy bardziej wolę taki domowy kompot niz kupne coś
    dzisiaj też ugotowałam, ale był zdecydowanie bardziej blady, mimo wszystko pyszny

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham kompot rabarbarowy! Twój z pewnością by mi smakował, dodaję te same przyprawy, choć nie sprawdzałam jeszcze wersji z limonką.
    Zdjęcia przepiękne!
    Pozdrowienia:)

    OdpowiedzUsuń
  8. To ma być kompot z raberbaru? To jest jakiś wytworny pącz, nie kompot! A gdzie kubek emaliowany z odpryskiem, gdzie rozwłóknione flupy? Co to za pomysł z limonką, rodem z enerefu? Mięta? W kompocie? Mięta to jest w paście do zębów, albo w pewexowskiej gumie do żucia, ot co!

    Podpadacie obywatelko, podpadacie. A już myśleliśmy o talonie na wczasy w Bułgarii dla Was...

    OdpowiedzUsuń
  9. No wlasnie, to jakis wytworny pącz, ten kąpot :)
    Rację ma Kucharz w miętą i rozwłóknionymi flupami :)
    Wygląda apetycznie, ten Wasz pącz, że powtórzę za Kucharzem...- przodownicą pracy, hi hi.

    OdpowiedzUsuń
  10. A jaki dobry na kaca, prosto z lodówki, z samego rana ;)
    Pozdrawiam, Rafał.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziękuję Wam bardzo za odwiedziny i pozostawienie komentarzy. :)

    Kaczucho, mam nadzieję, że będzie Ci smakował. :)

    Chantel, dziękuję. Wprawdzie byłam na wpół żywa, jak robiłam to zdjęcie, ale na szczęście nie odbiło się to na jakości. ;)

    Mafilko, to oranżady musiałaś mieć pod dostatkiem. :D

    My, jak za różem nie przepadam, tak w tym kompocie cały urok w kolorze. :)

    Aniu, ja nawet nie wiem, gdzie w czasach wszechobecnej coca-coli jeszcze serwują taka oranżadę na miejscu... A chętnie bym spróbowała. W Krakowie piłam gruzińską w restauracji - nie powiem, ciekawa była. ;)

    Anno-Mario, pasowałby też cynamon, muszę następnym razem wypróbować. I zastanawiam się nad pasteryzacją na zimę. Taki aromat w środku zimy może podnieść poziom endorfin. ;)

    Szalony, kajam się, ale aluminiowej chochli nie posiadam. ;) Ale na wczasy do Bułgarii to ja chętnie, zawsze. Ładna pogoda, życzliwi ludzie, a jedzenie i wino - fiu, fiu!

    Magdo, pącz, kąpot, niech Wam będzie jak am chcecie. ;) Przodowniczka szaleje - widziałaś jej pycce? ;)

    Rafale, o tak. Ja wprawdzie nie kaca, ale potworny ból głowy miałam i pierwszą rzeczą wyciągniętą z rana z lodówki była karafka z kompotem. :)

    Pozdrowienia i podziękowania dla wszystkich! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Fascynuje mnie, jak potem wyjęłaś te limonki z karafki... A kompot właśnie się gotuję

    OdpowiedzUsuń
  13. Aniu, pokrojone byly w cwiartki, ktore z latwoscia weszly i wyszly z karafki. :)

    OdpowiedzUsuń

  14. Ten kompot ambrozja, czy nektar - już sama nie wiem jak najlepiej - wygląda bajecznie i tak też na pewno smakuje, piękne zdjęcia :):):)

    OdpowiedzUsuń

Wściubisz nochal? Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie ślad. Zapraszam i pozdrawiam! :)